A trzeba podkreślić, że znaczną część niemal dwugodzinnego koncertu wykonała solo śpiewając, melodeklamując i grając na kontrabasie. Towarzyszył jej pianista Alexander Hawkins, z którym grała pasjonujące, improwizowane duety. Zanim wyszła na scenę wypełnionej do ostatniego miejsca Sali Głównej Narodowego Forum Muzyki, spotkała się z publicznością w zatłoczonej kafejce. Laureatka czterech nagród Grammy, w tym dla najlepszej nowej artystki (2011) i za wokalny album roku 2014 („Radio Music Society”) przyszła w długim swetrze prosto z próby i od razu pochwaliła salę NFM za świetną akustykę.
– To przyjemność występować w takim miejscu, wszystkie sale koncertowe powinny być tak budowane – podkreśliła. Odpowiadając na pytania była dowcipna i poważna zarazem, skupiona na odpowiedziach i bezpośrednia. Czuła się swobodnie nie oszczędzając głosu, mimo, że za chwilę miała wyjść na scenę. Spotkanie z publicznością, które stało się tradycją festiwalu Jazztopad, trwało czterdzieści minut. Pół godziny później przebrana w czarny kostium z wielkim napisem „Life Force” na piersiach wyszła na scenę i zaczęła koncert od śpiewu a cappella. Tylko nieznaczne uderzenia grzbietem dłoni o drugą dłoń nadawały rytm temu popisowi erudycji i chęci nawiązania bliskiego kontaktu z publicznością.
Esperanza należy do tych wokalistek, które śpiewająco opowiedziałyby historię swojego życia od kołyski do dziś, poprowadziły wykład z teorii muzyki lub filozoficzną rozprawę na tematy socjalne. Warto przypomnieć, że pięć tygodni temu ukazał się mini-album artystki „12 Little Spells” (12 małych zaklęć), na którym każda z dwunastu piosenek jest poświęcona… ludzkim organom, jak mózg, kręgosłup. Do każdego utworu nagrała wideoklip i wszystkie opublikowała 19 października w dniu premiery płyty. Miesiąc później 19 listopada rozpoczęła trasę koncertową po USA i Kanadzie, podczas której każdy koncert będzie inny, bo poświęcony innej piosence. Nagranie wideo zostanie zmontowane w film, który zobaczymy za rok.
Na Jazztopad przyleciała z Los Angeles wykorzystując lukę w terminarzu koncertów. W drugim utworze wykonanym we Wrocławiu sięgnęła po kontrabas. – Jeśli jest na sali ktoś, kto ze swego życia uczynił sztukę, ta piosenka jest dla Ciebie – zapowiedziała. Śpiewając kolejny temat po hiszpańsku dała publiczności do zastanowienia, skąd wzięło się jej imię, które w tym języku oznacza „nadzieję”. Śniada karnacja skóry, fryzura afro, drobna postura i delikatne dłonie zupełnie nie pasują do wielkiego kontrabasu o grubych, twardych strunach. A Esperanza Spalding szarpie je z zadziwiającą łatwością wyczarowując z nich ujmujące melodie i poruszające rytmy. Przecież napis „life force” nie był przypadkowy.
Akompaniowała sobie uderzając pudło dłońmi, grała porywające duety z pianistą, jak para wytrawnych jazzmanów. Wspominała o pierwszym kontakcie z Wayne’em Shorterem, do którego napisała list z pytaniem, czy możne napisać słowa do jego kompozycji, choć wiedziała, że nie lubi, gdy się je śpiewa zamiast grać. – Wayne zadzwonił do mnie i powiedział: Do It! – wspominała. Zaśpiewała też piosenkę, którą skomponowała na zamówienie Herbiego Hancocka i UNESCO, a także przebój Brazylijczyka Miltona Nascimento. Ten ostatni po portugalsku.