Konsekwencje operacji militarnej w Rafah mogą być tak poważne, że w przekonywanie izraelskiego premiera do rozwagi zaangażował się Joe Biden, prezydent USA, najważniejszego sojusznika Izraela. Beniamin Netanjahu jest jednak zdeterminowany. Uważa, że do całkowitego pokonania terrorystów z Hamasu potrzebna jest likwidacja jego batalionów, ukrywających się w Rafah. Ma ich tam być cztery, czyli większość z tych, które jeszcze istnieją. Kilka dni temu Izraelczycy podawali bowiem, że zlikwidowali 17 z 24 batalionów Hamasu.
W mieście Rafah, leżącym na południowym krańcu malutkiej Strefy Gazy, jest teraz około 1,4 miliona Palestyńczyków. Cztery piąte z nich trafiło tam w ciągu ostatnich czterech miesięcy — to uciekinierzy z północnych regionów, do których wcześniej wkroczyły wojska izraelskie.
Czytaj więcej
Izrael odrzuca warunki Hamasu zawieszenia broni w Gazie. Nie oznacza to jednak końca negocjacji z udziałem dyplomacji USA.
Netanjahu zapewnia, że poda setkom tysięcy cywilów, gdzie mają się schronić. Optymizm nie udziela się jednak państwom arabskim (nie tylko zresztą im), w szczególności Egiptowi, na którego granicy leży Rafah.
Izraelscy zwolennicy „transferu” Palestyńczyków ze Strefy Gazy. Czy tylko dobrowolnego?
Egipcjanie od początku trwającej cztery miesiące wojny się obawiali, że ukrytym celem Izraela — poza jawnymi: uwolnieniem izraelskich zakładników oraz likwidacją Hamasu — jest wysiedlenie Palestyńczyków ze Strefy Gazy na ich terytorium. Potwierdzały to pojawiające się już w październiku i listopadzie wypowiedzi radykalnych polityków i wojskowych izraelskich.