Nikt już nie wie, o co Rosja walczy. Ogłaszając najazd, Putin mówił o „denazyfikacji i demilitaryzacji” Ukrainy, „ochronie mieszkańców Donbasu” oraz „postawieniu przed sądem przestępców”. Dzień później wzywał ukraińskich wojskowych, by obalili władze i rozpoczęli rozmowy.
Od 12 kwietnia mówi już tylko o „ochronie mieszkańców Donbasu”. – (Rosja) zwraca sobie terytoria. (…) Należy w to wierzyć – to ostatnia teoria o celach najazdu, którą przedstawił przewodniczący rosyjskiego parlamentu Wiaczesław Wołodin.
Telewizyjna jedność
Chaos na Kremlu – wywołany bohaterskim oporem Ukraińców – przekłada się na zamieszanie w rosyjskim społeczeństwie. Wiadomo, że przytłaczająca większość Rosjan popiera Putina, większość (acz nieco mniejsza) – wojnę z Ukrainą. Około połowy uważa, że „specjalna operacja wojskowa” (jak Kreml nazywa wojnę) może zakończyć się tylko kapitulacją Kijowa. Ale gdy uparci socjologowie dopytują się dalej, to się okazuje, że już tylko ok. 15 proc. gotowych jest walczyć do końca. Inni skłonni są do różnego rodzaju „kompromisów”: uznanie przez Ukrainę, że Krym przynależy Rosji czy uznanie „niepodległości” Ługańska i Doniecka miałoby zakończyć wojnę
Pojawili się jednak już i tacy, dla których Ukraina mogłaby nawet wstąpić do NATO. Szczególnie wiele takich osób jest wśród tych, którzy stracili pracę z powodu zachodnich sankcji.