Skandaliczny występ w jednym z poznańskich klubów, podczas którego upozorowano zabójstwo abp. Marka Jędraszewskiego (jego postać symbolizowała gumowa lalka), to jeden z dowodów na to, że w debacie publicznej osiągnięty został poziom krytyczny. Niebezpiecznie zbliżamy się do granicy, po przekroczeniu której nie będzie już tylko mocnych słów i kontrowersyjnych przedstawień. W istocie stoimy na krawędzi wojny.
W trwającej obecnie dyskusji wokół LGBT przekroczonych zostało już kilka granic. Z jednej strony publicznie znieważono lub sprofanowano ważne dla chrześcijan symbole, a pod adresem tych, którzy uważają, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny padło wiele obraźliwych, wulgarnych słów. Z drugiej strony w kierunku osób spod znaku LGBT też poleciało sporo kamieni. Niektóre wypowiedzi czy to polityków, czy dziennikarzy, czy wreszcie księży mogły sprawić (i zapewne sprawiły), że poczuły się one co najmniej źle. Po obu stronach nie brak postaw radykalnych, których działalność podsyca emocje, podnosi temperaturę sporu. Obie strony wykluczają jakikolwiek dialog i nie chcą dostrzec racji drugiego. Jeśli myślisz inaczej – natychmiast jesteś uznany za wroga.
Kto za to odpowiada? „Wpływ na skalę i głębokość konfliktów oraz na kształt społecznego dialogu mają (…) wszyscy obywatele wolnej Rzeczpospolitej” - taką diagnozę w marcu tego roku w liście „O ład społeczny dla wspólnego dobra” stawiali polscy biskupi. Podkreślali w nim, że konieczna jest w Polsce refleksja nad językiem, którym się posługujemy we wszelkiego rodzaju debatach. „Wszelki dialog kończy się wówczas, gdy język publicznych debat służy budowaniu jednostronnego i nieprawdziwego obrazu życia społecznego czy też stygmatyzowaniu politycznych oponentów” – pisali.
W liście tym znalazł się także taki apel: „Dlatego wzywamy wszystkich uczestników życia publicznego, zwłaszcza polityków, dziennikarzy, publicystów i użytkowników mediów społecznościowych, ale także zabierających głos w gronie rodzinnym, sąsiedzkim i współpracowników, do głębokiej refleksji nad językiem używanym w rozmowach o sprawach publicznych. Jesteśmy bowiem przekonani, że jego barwność i wyrazistość można i należy pogodzić z szacunkiem zarówno dla oponentów, jak i dla odbiorców. Wyraża się on poprzez oddzielanie – wypowiadanej w dobrej wierze – krytyki zaniechań lub błędów, od takiego sposobu formułowania ocen poszczególnych osób czy środowisk, który może być krzywdzący, czy wręcz uwłaczający ich godności. Miarą szacunku jest także ograniczenie nadmiernych emocji i uproszczeń, które fałszują rzeczywistość i zamykają drogę zarówno do politycznego kompromisu, jak i do zrozumienia całej złożoności życia publicznego”.
W katalogu nie wymieniono wprawdzie biskupów, księży i innych osób konsekrowanych, ale raczej nie powinno być wątpliwości, że skoro za poziom debaty odpowiadają wszyscy obywatele, to biskupi mieli na myśli również siebie. I wydaje się, że w wielu sprawach ich słowa mają większy rezonans niż dziennikarzy czy polityków. Biskupi winni stać zatem na straży wartości, ale jednocześnie mieć na uwadze to, że niektóre ich słowa mogą być różnie – niestety często źle – odbierane. Przykładem choćby Białystok, w którym słowa abp. Wojdy o konieczności obrony tradycyjnego modelu rodziny niektóre radykalne środowiska katolickie odczytały jako wezwanie do czynnego oporu.