Grzech w parafii na Podkarpaciu. Diecezja potrzebowała pięciu lat, Watykan wątpliwości nie miał

Wykorzystany seksualnie w młodości ksiądz, który po latach zgłosił to władzom kościelnym, oskarża władze archidiecezji przemyskiej, że chciały zatuszować sprawę. Te odpierają zarzuty i przypominają, że sam pokrzywdzony często zmieniał zdanie – raz chciał ukarania sprawcy, innym razem się z tego wycofywał, krytykując przede wszystkim hierarchów. Sprawę zakończył Watykan.

Publikacja: 09.11.2024 15:00

Czytaj więcej

Czy biskupi z Przemyśla tuszowali pedofilię?

Czytaj więcej

Krzywda, trauma i lata walki o sprawiedliwość (część I)

Część II

W poprzedniej części:

  • Marcin jako ministrant był w latach 90. wykorzystywany seksualnie przez księdza.
  • Przez długi czas wypierał traumę, ale potem – już sam jako ksiądz – znów zetknął się ze sprawcą.
  • Po wielu wahaniach zdecydował się ujawnić sprawę władzom kościelnym.
  • Sprawca przyznał się, ale szantażem moralnym wymusił na ks. Marcinie, że nie będzie domagał się kary.
  • Archidiecezja wyjaśniała sprawę niemal pięć lat, zanim przesłała akta do Watykanu.
  • Jak wskazują kanoniści, nie powinna zwlekać z tym tak długo.

Pokrzywdzony zarzuca spisek, arcybiskup tłumaczy

Dlaczego mimo tego, że sprawca przyznał się do stawianych mu zarzutów, o sprawie nie zawiadamiano Watykanu? Ks. Marcin uważa, że wynikało to z tego, że w archidiecezji przemyskiej istniał jakiś układ chroniący ks. Stanisława. Utrzymuje, że władze archidiecezji miały od dawna wiedzieć o homoseksualnych skłonnościach duchownego i przymykać na nie oko. Według niego w układ ten włączeni byli bliscy współpracownicy abp. Michalika, których z ks. Stanisławem łączyły jakieś „zażyłe” relacje. Sam arcybiskup miał zaś przez wiele lat wysyłać na praktyki do placówki, w której pracował ks. Stanisław kleryków z przemyskiego seminarium. To właśnie jeden z nich wspominał, że ks. Stanisław dobierał się do niego, co obudziło w ks. Marcinie uśpioną przez lata krzywdę. Twierdzi zatem, że niechęć wyjaśnienia przestępstwa, które zgłosił i namawianie przez ks. Stanisława do „dogadania się” z nim miała na celu dalszą jego ochronę.

rp.pl/Weronika Porębska

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że to poważne oskarżenia, na które trzeba mieć dowody – pytam ks. Marcina.

– Tak. Ale wiedza, którą pozyskałem i o której informowałem władze diecezji, pozwala mi na postawienie takiej tezy. Według mnie powinno to być wyjaśnione – odpowiada.

Pokrzywdzony uważa, że w archidiecezji przemyskiej istniał jakiś układ chroniący sprawcę

Abp Józef Michalik tezę o istnieniu w archidiecezji jakiegoś układu, który miałby chronić ks. Stanisława zdecydowanie odrzuca. Zwracam uwagę na dość krótkie pobyty duchownego w różnych parafiach, w tym dwuletni pobyt w USA i pytam, czy częste zmiany nie były wynikiem skarg kierowanych pod jego adresem. – Pobyt ks. Stanisława na poszczególnych placówkach w tamtym czasie nie budził żadnych zastrzeżeń. Wszędzie zapisywał się jako dobry gospodarz, a zmiany sam postulował – odpowiada arcybiskup i dodaje, że w pewnym momencie dotarła do niego „jedna informacja o niestosownych gestach wobec innego księdza, mogąca sugerować homoseksualizm ks. Stanisława”. Wyjaśnia, że wezwał wtedy duchownego na rozmowę. I choć ten zaprzeczał oskarżeniom, udzielił mu ustnego upomnienia.

Czytaj więcej

Tylko w "Rzeczpospolitej": Zaktualizowana lista księży podejrzanych i skazanych za przestępstwa seksualne w czasach PRL

Potem „biorąc pod uwagę zrodzone wątpliwości”, bezzwłocznie poprosił rektora seminarium o przeprowadzenie wywiadu z klerykami o ewentualnych zastrzeżeniach dotyczących ich praktyk u ks. Stanisława. – Mimo że rektor seminarium uspokajał mnie mówiąc o poprawności relacji, poleciłem wycofać tę praktykę, co też zostało wykonane – mówi i dodaje, że nie inicjowano wówczas żadnego postępowania kanonicznego w odniesieniu do ks. Stanisława. – Sygnał był tylko jeden, więc poprzestałem na upomnieniu i wycofaniu kleryków z praktyk. Potem, do czasu zgłoszenia się księdza Marcina ze sprawą wykorzystania seksualnego, żadnych skarg na ks. Stanisława w dziedzinie seksualności nie było – podkreśla.

Również abp Adam Szal mówi, że w późniejszym czasie miał sygnał o niestosownych zachowaniach ks. Stanisława o charakterze seksualnym względem innych osób. Podkreśla przy tym, że wiadomość pochodziła od ks. Marcina i „informacje zostały sprawdzone i wyjaśnione”.

Popełniony grzech nie musi być przestępstwem

Czwórka profesorów, praktyków w zakresie kanonicznego prawa karnego, z którymi się konsultuję, nie ma raczej wątpliwości, że w drugiej sprawie działanie abp Michalika było zgodne z kościelnym prawodawstwem. – Obowiązujące wtedy przepisy mówiły, że duchownego, trwającego w innym grzechu zewnętrznym przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, wywołującym zgorszenie, powinno ukarać się suspensą – wskazuje kanonista drugi.

– Kluczowe jest tu stwierdzenie „trwającego”. Ono oznacza, że te czyny powinny trwać przez jakiś czas, mieć permanentny charakter i wywoływać zgorszenie, czyli że ktoś, jakaś grupa osób o nich wie i jest postępowaniem duchownego zgorszona. Grzech okazjonalny czy przypadkowy nie jest przestępstwem. W tej sytuacji, gdy było jakieś niestosowne zachowanie w odniesieniu do innego księdza, próba przekroczenia granicy, to możemy mówić o grzechu, ale nie o przestępstwie – dodaje.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak: Biskupi i pokrzywdzeni. Czas wymiany listów się skończył. Trzeba zakasać rękawy

Kolejny ekspert zwraca też uwagę na to, że Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r., którego przepisy wówczas obowiązywały, zakładał, iż kar w Kościele nie można traktować jako celu samego w sobie. Powinny one być stosowane dla rozwiązania danej sytuacji, gdy zawiodą środki pastoralne. – Wśród tych środków wskazywano m.in. upomnienie braterskie, życzliwy dialog czy perswazję. Hierarcha wybrał upomnienie braterskie i prewencyjnie – mimo zapewnień rektora seminarium, że wszystko jest w porządku – zabronił wysyłania do tego księdza kleryków na praktyki.

Kanonista: kary powinny być stosowane dla rozwiązania konkretnej sytuacji, gdy zawiodą środki pastoralne

Zadziałał prawidłowo – tłumaczy kanonista czwarty (prof. prawa kanonicznego, ekspert Rady Prawnej KEP). – Gdyby potem dostawał kolejne sygnały o niestosownych zachowaniach tego księdza, powinien podjąć bardziej zdecydowane kroki, bo upomnienie nie zadziałało, duchowny się nie poprawił. O tej sytuacji nie trzeba było, i dziś też nie trzeba, powiadamiać Kongregacji Nauki Wiary, bo nie jest to przestępstwo z katalogu najcięższych, które są jej zarezerwowane – zaznacza.

Dokumenty Watykan powinien dostać o wiele wcześniej

A co z wykorzystaniem ks. Marcina jako małoletniego? Tu w działaniu biskupów i ich prawników moi rozmówcy dopatrują się momentami okoliczności łagodzących. Wskazują na niejasne zapisy w Kodeksie Prawa Kanonicznego dotyczące np. nieokreślonego czasu trwania dochodzenia wstępnego czy też kwestii ugody między pokrzywdzonym a sprawcą. Zaznaczają przy tym, że należy wyraźnie oddzielić ugodę od procedury karnej – bo nawet jeśli pokrzywdzony przychylał się do prośby sprawcy o to, by go nie karać, to procedura kanoniczna powinna trwać.

Czytaj więcej

Abp Wojciech Polak: Wśród biskupów nikt nie neguje problemu wykorzystania seksualnego

Zastanawiają się, po co w pewnym momencie ówczesny oficjał sądu (w nomenklaturze świeckiej można go nazwać prezesem) powołał trybunał do wyjaśnienia sprawy – ten bowiem można byłoby powoływać po zamknięciu dochodzenia wstępnego i oficjalnym przedstawieniu zarzutów oskarżonemu. Ale tego zgodnie z prawem nie można było zrobić, bo trzeba byłoby najpierw zawiadomić Stolicę Apostolską i działać dalej wedle jej poleceń.

Ostatecznie wszyscy są zgodni: po otrzymaniu oświadczenia sprawcy z przyznaniem się do winy należało dochodzenie wstępne zamknąć i materiały przesłać do Dykasterii Nauki Wiary, informując ją także o wcześniejszym zarzucie niestosownego zachowania księdza Stanisława w odniesieniu do innego kapłana.

Stanowisko pokrzywdzonego nie jest decydujące

A postawa ks. Marcina, który – jak wskazują biskupi – raz twierdził, że nie chce, żeby się tym zajmować, następnie, że pragnie wyjaśniać sprawę i kolejno, że nie chce procedowania i wycofuje oskarżenia?

Kanonista trzeci wskazuje, że to nie ks. Marcin był „oskarżycielem” i nie do niego należało „wycofanie oskarżenia”

– Przykładano nadmierną wagę do stanowiska pokrzywdzonego, uzależniając niejako od jego woli prowadzenie procesu i usprawiedliwiając jego niestabilnością emocjonalną przedłużanie dochodzenia. Sprawy karne – zarówno w kościelnym, jak i świeckim porządku prawnym – mają charakter publiczny (nie prywatny). Stanowisko ofiary przestępstwa nie ma tu nic do rzeczy. Z chwilą przyjęcia powiadomienia sprawa należy do ordynariusza i on nią kieruje, niezależnie od stanowiska pokrzywdzonego. Nie jest to prywatny spór między ofiarą a sprawcą, bo stronami procesu karnego są kościelna władza publiczna i domniemany sprawca – tłumaczy kanonista drugi. – Tak więc to, że ks. Marcin nie życzył sobie prowadzenia procesu i uważał sprawę za wyjaśnioną, nie powinno mieć żadnego znaczenia, pomijając już to, że był w tej sprawie bezprawnie nagabywany przez sprawcę.

Nie jest to spór między ofiarą a sprawcą, bo stronami procesu karnego są kościelna władza publiczna i domniemany sprawca

Kanonista trzeci wskazuje, że to nie ks. Marcin był „oskarżycielem” i nie do niego należało „wycofanie oskarżenia” – on jedynie powiadamiał, natomiast oskarżycielem jest władza publiczna. – On mógłby co najwyżej „wycofać powiadomienie o przestępstwie”, ale ordynariusz nie powinien w następstwie takiego „wycofania” podejmować decyzji o umorzeniu dochodzenia wstępnego, chyba żeby ks. Marcin przyznał się do tego, że doniesienie było fałszywe, a ordynariusz uznałby to za wiarygodne, co oczywiście w opisywanych okolicznościach nie mogło mieć miejsca – podkreśla.

– Główny cel dochodzenia wstępnego, czyli uprawdopodobnienie zarzutów, został osiągnięty już wiosną 2014 r. – podsumowuje kanonista pierwszy. – Wyjaśnienie wszystkich kwestii spornych powinno odbywać się już wedle wskazówek z Rzymu podczas ewentualnego procesu.

Abp Michalik: – Nigdy w tej sprawie nie zamierzałem niczego ukrywać. Ufałem sądowi.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak: Pedofilia zamieciona po dywan

Arcybiskup: Nie było żadnego zamiatania pod dywan

W maju 2016 r. rządy w archidiecezji przemyskiej przejmuje abp Adam Szal – wcześniej przez 16 lat biskup pomocniczy w Przemyślu. Zna temat.

– O fakcie sprawy dowiedziałem się od mojego poprzednika, który oznajmił, że powołał odpowiednie osoby do zbadania sprawy zgodnie z przepisami. Dlatego w tamtym czasie nie angażowałem się w dalszy jej przebieg, gdyż należało strzec tego, by wskutek dochodzenia nie ucierpiało czyjeś dobre imię oraz należało zachować zasadę poufności – wyjaśnia i dodaje, że „po przejęciu diecezji i zapoznaniu się z różnymi sprawami” spotkał się z ks. Marcinem. Ten „po raz kolejny protestował, że nie chce żadnych procesów i wyjaśnień”.

– Wytłumaczyłem mu, że to nie do niego, ani do mnie należy decyzja o dalszym procedowaniu, tylko do Kongregacji Nauki Wiary. Wówczas zdecydowałem się zakończyć sprawę na etapie diecezjalnym i przesłać akta do Dykasterii – mówi hierarcha. – Jestem przekonany, że nikt w tak delikatnej sprawie „nie zamiatał niczego pod dywan”. Trudnością było także to, aby nie została naruszona tajemnica spowiedzi, gdyż ksiądz Marcin spowiadał się u ks. Stanisława także jako ksiądz – wskazuje.

Dwa lata oczekiwania na list z Przemyśla

Relacja ks. Marcina różni się od tej przedstawionej przez arcybiskupa. Po raz kolejny podkreśla, że jako ksiądz nie spowiadał się u ks. Stanisława. Zapamiętał za to pierwsze spotkanie z abp. Szalem – tuż po tym, jak przejął rządy w diecezji. W trakcie rozmowy hierarcha miał mu powiedzieć, by do sprawy nie wracać. – Przez dwa lata nie dostałem żadnej korespondencji w Przemyśla w tej sprawie – mówi.

rp.pl/Weronika Porębska

W połowie 2018 r. ks. Marcin niespodziewanie został wezwany na spotkanie z arcybiskupem. – To było kilka miesięcy po tym, jak Franciszek zdymisjonował cały episkopat w Chile za zaniedbania w sprawach pedofilskich. Oznajmiono mi, że sprawa będzie jednak procedowana – mówi ks. Marcin.

Czytaj więcej

Jak kardynał Karol Wojtyła kontrolował pedofila

W styczniu 2019 r. metropolita przemyski „po analizie całości materiału” – po blisko pięciu latach od rozpoczęcia – zamyka dochodzenie wstępne i przesyła akta do Dykasterii Nauki Wiary. Rzym nie ma wątpliwości. W lipcu 2019 r. uchyla przedawnienie i nakazuje arcybiskupowi przemyskiemu przeprowadzenie w odniesieniu do księdza Stanisława procesu karno-administracyjnego.

Czy dochodzenie było przedłużane bez uzasadnienia

– To uproszczona procedura karna. Nie potrzebne jest tu powoływanie specjalnego trybunału sądowego. Biskup wyznacza swojego delegata, który zbiera dowody, przesłuchuje świadków i oskarżonego. Zebrany materiał przedkłada potem biskupowi, który musi sprawę skonsultować z dwiema osobami biegłymi w prawie. Po zapoznaniu się z ich opiniami podejmuje decyzję – objaśnia kanonista czwarty. – Oskarżony musi mieć adwokata. Wyznacza go sam albo dostaje z urzędu – podkreśla.

ks. Stanisław na adwokata wskazuje księdza X. – tego samego, który w 2014 r. na polecenie abp. Michalika analizował sprawę i sugerował jej zakończenie. – Zostało to zaakceptowane przez Dykasterię Nauki Wiary – wskazuje abp Szal.

Czytaj więcej

IPN zajmie się pedofilią w Kościele. Zespół historyków ma zbadać archiwa m.in. pod kątem działań SB

– Pytanie tylko, czy dykasteria wiedziała o tym, że ów ksiądz był u zarania sprawy tym, który sugerował jej zakończenie – pyta retorycznie kanonista pierwszy. – I co się z nią działo przez blisko trzy lata od czasu przejęcia diecezji przez nowego biskupa. Bo i w tym wypadku można mówić o jakiejś przewlekłości postępowania. Przepisy są w tej sprawie jasne. Dykasteria ostrzega biskupów, że „nieuzasadnione przedłużanie dochodzenia wstępnego może stanowić zaniedbanie ze strony władzy kościelnej”. A zaniedbanie jest przestępstwem ściganym na podstawie Kodeksu Prawa Kanonicznego i co najmniej dwóch ustaw okołokodeksowych – wskazuje.

Informacja o karze dopiero po półtora roku

Ostatecznie uruchomiony proces ks. Stanisława postępuje dość szybko. ks. Marcin po raz kolejny składa w sprawie zeznania. W czerwcu 2021 r. metropolita przemyski wydaje dekret karny. Na początku listopada tego samego roku zatwierdza go Dykasteria Nauki Wiary i archiwizuje akta. Sprawa oficjalnie zostaje zakończona.

Ks. Stanisław zostaje pozbawiony godności kościelnych, przez pięć lat nie wolno mu podejmować pracy z dziećmi i młodzieżą, w ramach pokuty miał odbyć przynajmniej tygodniowe rekolekcje w zamkniętym domu rekolekcyjnym. Nakazano mu także wpłatę jednej pensji z tytułu obecnej pracy w ośrodku opiekuńczo-leczniczym na rzecz Fundacji Świętego Józefa, ale nie bezpośrednio do niej, lecz poprzez pośrednictwo kurii. Podtrzymano nakaz pobytu w tym ośrodku i na pięć lat zakazano odprawiania mszy św. poza jego terenem. Ksiądz Stanisław nie odwoływał się.

O zakończeniu procesu pokrzywdzonego powiadomiono telefonicznie. Twierdzi, że stało się to dopiero po wielokrotnych naciskach z jego strony. Ostatecznie fragment dekretu z wyszczególnieniem kar nałożonych na ks. Stanisława bez żadnego pisma przewodniego oraz informacji o tym za jakie przestępstwo został ukarany,ks. Marcin dostał pocztą w sierpniu 2023 r. Półtora roku po tym, jak Dykasteria Nauki Wiary definitywnie zamknęła postępowanie.

Kto wie w diecezji, że ksiądz jest ukarany przez Watykan

Z dekretu abp. Szala z 2021 r. wynika, że ks. Stanisławowi wydano wcześniej jakiś nakaz pobytu w ośrodku opiekuńczo-leczniczym na terenie diecezji rzeszowskiej, który po procesie został podtrzymany. Faktem jest, że w 2015 r. – jeszcze za rządów abp. Michalika – ks. Stanisław został zwolniony z pracy w archidiecezji przemyskiej. Można byłoby uznać, że w związku z prowadzonym dochodzeniem wstępnym zastosowano wobec niego tzw. środki zaradcze, które następnie po potwierdzeniu zarzutów w procesie karnym w 2021 r. zostały utrzymane. Tyle tylko, że wiele wskazuje na to, iż w odniesieniu do księdza Stanisława żadnych środków zaradczych wcześniej nie stosowano.

Pokrzywdzony został poinformowany o werdykcie Watykanu półtora roku po tym, jak definitywnie zamknięto postępowanie

– On sam poprosił o możliwość zmiany i przejścia do tego ośrodka na terenie diecezji rzeszowskiej, motywując to bliskością kliniki medycznej, w której się leczył. Wyraziłem na to zgodę – mówi abp Józef Michalik o przeniesieniu ks. Stanisława w 2015 r. – Nie było to spowodowane trwającym dochodzeniem – stwierdza.

– Sam prosiłem o zwolnienie z pracy w archidiecezji przemyskiej. Przeprowadziłem się do tego ośrodka, by mieć bliżej do lekarzy. Poza tym był tu kłopot z obsługą duszpasterską. Poprzedni ksiądz jedynie dojeżdżał. Przystałem zatem na propozycję prowadzących placówkę i tu zamieszkałem – mówi z kolei sam ksiądz Stanisław.

Duchowny zniknął zatem z archidiecezji na własnych warunkach, a jego przełożeni na to przystali. Wedle moich ustaleń w 2015 r. biskupa diecezji rzeszowskiej Jana Wątroby nie poinformowano o tym, że w odniesieniu do księdza, który zamieszkał na terenie jego diecezji, prowadzone jest dochodzenie kanoniczne. I choć arcybiskup Adam Szal zapewnia, że już po zakończonym procesie Rzeszów został poinformowany o sankcjach nałożonych na duchownego, to jednak nie precyzuje, kiedy to nastąpiło. A wedle mojej wiedzy z początkiem 2023 r. nikt w diecezji rzeszowskiej nie miał pojęcia o tym, że ks. Stanisław został uznany winnym wykorzystania seksualnego małoletniego i jakie kary go za to spotkały. Proszony o informację na ten temat biskup rzeszowski Jan Wątroba nie odpowiedział na moje pytania.

Biskupa diecezji rzeszowskiej nie poinformowano o tym, że na księdza, który zamieszkał na terenie jego diecezji, Watykan nałożył kary

Abp Adam Szal pytany o to, w jaki sposób prowadzi nadzór nad ukaranym duchownym, czy przestrzega on nałożonych na niego sankcji, odpowiada: „Z uwagi na inkardynację do Archidiecezji Przemyskiej ks. Stanisław podlega mojej jurysdykcji na zasadach wynikających z prawa kanonicznego”. Ale o założonej przez niego w 2019 r. (w czasie, gdy sprawą zajmował się już Watykan) fundacji i o tym, że jest jej prezesem nie wie. – Nie mam takiej wiedzy, ale jeżeli tak jest, to nie jest to dzieło o charakterze kościelnym – odpowiada.

Koniec części 2. Kolejna ukaże się w serwisie rp.pl w niedzielę rano.

Danych personalnych księdza Marcina, nazwy parafii, w której jako dziecko został skrzywdzony ani innych danych, które pozwoliłyby na jego identyfikację nie podaję, by chronić jego prywatność. Jego imię jest fikcyjne.

Przestępstwa ks. Stanisława zostały udowodnione tylko na forum kościelnym. Nigdy jednak nie odpowiadał za swoje czyny przed sądem państwowym. Nie był podejrzanym ani oskarżonym – stąd również jego personaliów nie ujawniam i zmieniam jego imię.

Środowisko polskich kanonistów – szczególnie zajmujących się prawem karnym – jest niewielkie. Stąd też, by eksperci czuli się swobodnie w komentowaniu sprawy, otrzymali jedynie opis faktów i zanonimizowane odpowiedzi hierarchów. Ich tożsamość w związku z tym także ukryłem.

Biskup Stanisław Jamrozek, biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej, który od początku sprawy był w nią wtajemniczony i później występował też w roli pośrednika/mediatora między ks. Marcinem a metropolitami przemyskimi z uwagi na to, że był w pewnym momencie kierownikiem duchowym ks. Marcina poprosił o zwolnienie go z udzielania odpowiedzi na pytania, tłumacząc, że mógłby „niechcący pomieszać forum wewnętrzne i zewnętrzne”.

Część II

W poprzedniej części:

Pozostało 100% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi i pokrzywdzeni. Czas wymiany listów się skończył. Trzeba zakasać rękawy
Analizy
Raport "Rzeczpospolitej" ws. pedofilii w Kościele: Dojście do prawdy musi być przejrzyste
Kościół
Sprawa pedofila ks. Józefa Loranca. „Kardynał Wojtyła był wstrząśnięty i w obecności świadków płakał”
Kościół
Tylko w "Rzeczpospolitej": Zaktualizowana lista księży podejrzanych i skazanych za przestępstwa seksualne w czasach PRL
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Kościół
Jak kardynał Karol Wojtyła kontrolował pedofila
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje