Krzyżak: O walce z pedofilią słów kilka
W kwestii pedofilii trzeba odkryć wszystkie karty. Muszą to zrobić Kościół i ofiary. Inaczej Kościół ciągle będzie posądzany o chęć ukrywania, a ofiary o nieczystość intencji.
Ks. Stanisław, do którego docieram, nie jest w stanie powiedzieć, ile razy odwiedzał ks. Marcina. Potwierdza, że podpisał oświadczenie, w którym przyznał się zarzucanych mu czynów. – Napisałem wszystko to, czego chciał ode mnie ks. Marcin – mówi krótko.
Czy hierarchowie przestrzegali instrukcji z Watykanu?
– W świetle obowiązującego w latach 90. XX wieku prawodawstwa kościelnego, czyli wtedy, gdy doszło do tych czynów, mamy do czynienia z co najmniej dwoma przestępstwami – mówi ksiądz profesor, prawnik kanonista specjalizujący się w procedurach karnych (kanonista pierwszy – przyp. red.). – To nakłanianie penitenta przez spowiednika podczas spowiedzi lub pod jej pretekstem do grzechu przeciwko szóstemu przykazaniu ze spowiednikiem (tzw. solicytacja) oraz wykorzystanie seksualne osoby małoletniej – tłumaczy.
– Najsurowsza kara, jaka mogła spotkać przestępcę, to wydalenie ze stanu duchownego – dodaje ksiądz dr hab., ekspert w sprawach przestępstw kościelnych (kanonista drugi).
Już w 2001 r. Jan Paweł II nakazał biskupom zgłaszanie wszystkich potwierdzonych przypadków wykorzystania nieletnich przez osoby duchowne
Obaj podkreślają, że w 2001 r. Jan Paweł II uznał m.in. te przestępstwa za najpoważniejsze, a wyłączne prawo do ich osądzania przyznał ówczesnej Kongregacji Nauki Wiary. Nakazał biskupom zgłaszanie jej wszystkich potwierdzonych przypadków – niezależnie od czasu, w których zaistniały. List, w którym opisano procedurę postępowania, podpisany przez ówczesnego prefekta kongregacji kard. Josepha Ratzingera, rozesłano do wszystkich biskupów na świecie.
Wkrótce potem papież Wojtyła dał też kongregacji uprawnienie do uchylenia biegu przedawnienia. – Normy Jana Pawła II z pewnymi modyfikacjami potwierdził w 2010 r. Benedykt XVI. Zostały one przesłane do wszystkich biskupów. Nie można zatem mówić, że ktoś ich nie znał – mówi kanonista drugi. – Obowiązek powiadamiania kongregacji był wyrażony bardzo wyraźnie.
Foto: rp.pl/Weronika Porębska
– Warto też zaznaczyć, że w 2011 r. wszystkim episkopatom nakazano opracowanie wytycznych dotyczących postępowania w przypadkach oskarżeń duchownych o wykorzystywanie seksualne małoletnich. Nasz episkopat takie normy miał bodaj od 2009 r., ale na przełomie 2013 i 2014 roku trwały intensywne prace nad nowymi regulacjami. Ostatecznie przyjęto je jesienią 2014 r. Temat był zatem biskupom znany – mówi kanonista pierwszy.
Watykan ostrzegł biskupów, że przeciąganie dochodzenia w sprawach molestowania może być uznane za próbę ich tuszowania
Według prawa kościelnego abp Józef Michalik jesienią 2013 r., a najpóźniej wiosną 2014 r., gdy miał w ręku pisemne zgłoszenie przestępstwa, powinien uruchomić tzw. dochodzenie wstępne. – To procedura, w której należy ostrożnie zbadać czy opisane przez osobę pokrzywdzoną fakty rzeczywiście mogły zaistnieć. Nie idzie w niej o udowodnienie danego czynu, lecz jego uprawdopodobnienie – mówi kanonista trzeci, duchowny, profesor uczelni z południowej Polski, sędzia w procesach kanonicznych. – Po jego zakończeniu, niezależnie od tego, czy oskarżenie się potwierdziło czy nie, biskup winien przesłać materiały do Rzymu i czekać na reakcję Dykasterii Nauki Wiary, która staje się od tego momentu niejako „gospodarzem” postępowania – wyjaśnia i dodaje, że problemem jest brak precyzyjnego określenia czasu trwania takiego dochodzenia.
– To wciąż pole do nadużyć. Dziś co prawda dykasteria ostrzega biskupów, że przeciąganie w czasie dochodzenia może być uznane za próbę tuszowania sprawy, ale wytłumaczenie dla takiego postępowania da się znaleźć – stwierdza i dodaje, że abp. Michalik, mając w ręku oświadczenie sprawcy, w którym przyznał się do zarzucanych mu czynów, nie powinien zwlekać lecz natychmiast zawiadomić Watykan.
Jak kardynał Karol Wojtyła kontrolował pedofila
W ostatnich dniach rozpętała się spora burza wokół Jana Pawła II. W telewizyjnym reportażu oraz wychodzącej właśnie książce – w oparciu o cztery przypadki – postawiona została mocna teza, że Karol Wojtyła doskonale wiedział o pedofilii duchownych i nic z tym nie robił.
Kanonista pierwszy dodaje, że w dochodzeniu wstępnym nie jest konieczne wysłuchanie podejrzanego. – Prawodawca mówi, że ma o tym „roztropnie” zdecydować biskup. Może, ale nie musi. W każdym razie nie powinien oskarżanemu ujawniać danych osoby pokrzywdzonej. Także po to, by uniknąć wywierania na nią nacisków przez oskarżanego – mówi. – Jeśli zaś sprawa dotyczy solicytacji, to wyraźnie mówi się, że bez zgody pokrzywdzonego jego danych ujawnić nie można. W tej sprawie oczywistym i karygodnym nadużyciem było ujawnienie sprawcy, że to od ks. Marcina pochodzi powiadomienie. Niestety, stworzyło to możliwość bezprawnego oddziaływania na ofiarę – podsumowuje.
Oskarżony zaprzecza, pokrzywdzony pisze listy
Z dokumentów, do których udało mi się dotrzeć, wynika, że abp Józef Michalik dochodzenie wstępne uruchomił 8 kwietnia 2014 r. – niespełna miesiąc po spotkaniu z ks. Marcinem. W rozmowie ze mną hierarcha nie ukrywa, że ks. Stanisławowi udostępniono kontakt do oskarżającego go kapłana.
– Wkrótce po otrzymaniu informacji od ks. Marcina o niestosownym zachowaniu ks. Stanisława, przekazałem tę informację do Sądu Biskupiego z poleceniem wszczęcia dochodzenia. Ówczesny oficjał sądu wezwał podejrzanego i przedstawił mu zarzuty, do których ten się nie przyznał oświadczając, że gotów jest je wyjaśnić wobec oskarżającego, ale nie zna miejsca jego pobytu – wyjaśnia były metropolita przemyski. – Żadnych sugestii ani zachęt „dogadania się” podejrzanemu ks. Stanisławowi nie dawałem, ale skoro tenże zaprzeczał oskarżeniom, to jedyną drogą było powiadomienie go o czynach mu zarzucanych i ustalenie, czy takowe sytuacje miały miejsce – dodaje.
W tej sprawie karygodnym nadużyciem było ujawnienie sprawcy, że od kogo pochodzi powiadomienie
Abp Michalik przyznaje, że otrzymał „oświadczenie potwierdzające fakt z przyznaniem się oskarżonego do winy podpisane przez obydwu zainteresowanych”. – Przekazałem je do sądu i dalszego procedowania zgodnie z prawem kanonicznym – tłumaczy i dodaje, że sąd „wyznaczał kolejnych delegatów i kontynuował dochodzenie” nawet wtedy, gdy ks. Marcin przesyłał kolejne listy z prośbami o „wycofanie całej sprawy” (podaje daty dzienne nadania tych listów).
– W pewnym momencie, kiedy sprawa była w toku, wpłynął zdumiewająco agresywny list od ks. Marcina i okazało się, że w omawianej sprawie nie chodzi mu o ustalenie przestępstwa, o potwierdzenie prawdy i złych czynów ks. Stanisława, ale o arcybiskupa, który z jakichś racji stał się celem jego ataku. Potwierdzeniem tej tezy są obraźliwe listy od ks. Marcina, napisane na komputerze, a przez niego tylko podpisane i listy tego samego, wrażliwego człowieka, pisane już odręcznie z przeprosinami i znakami kultury oraz budzącego się sumienia – opowiada i dodaje, że miał wrażenie, iż ktoś inspirował ks. Marcina do takich działań.
Kto utrudnia wyjaśnianie sprawy?
Obecny metropolita przemyski abp Adam Szal zanim odpowie na moje pytania zaznaczy, „że postępowanie w przedmiotowym zakresie zostało przeprowadzone w zgodzie z obowiązującymi przepisami kościelnymi i świeckimi obowiązującymi w chwili jego wszczęcia w 2014 r.”.
Dalej zaś tak opisuje podjęte w sprawie czynności: „Po otrzymaniu informacji zlecono zbadanie sprawy księdzu X [tu nazwisko – T.K.], który dokonał wstępnej analizy. Wówczas według niego sprawę należało zakończyć, gdyż ks. Marcin nie życzył sobie żadnych procesów ani kontynuowania postępowania, gdyż uważał wszystko za wyjaśnione. Wedle moich informacji, ówczesny stan emocjonalny ks. Marcina był bardzo chwiejny, gdyż sam wielokrotnie zmieniał prezentowane stanowiska. Raz twierdził, że nie chce, żeby się tym zajmować, następnie, że chce wyjaśniać sprawę i kolejno, że nie chce procedowania i wycofuje oskarżenia”.
– Należy podkreślić, iż ciągłe zmiany stanowiska i podejście do sprawy ks. Marcina sprawiały, że ówczesny ksiądz arcybiskup polecił kontynuowanie postępowania przez kolejnego instruktora, który przeprowadzał rozmowy z ks. Marcinem. Efektem tego było powołanie przez ówczesnego Oficjała Sądu trybunału, aby wyjaśnić sprawę. Niestety, ks. Marcin odmówił wyjaśnień – wyjaśnia abp Szal i dodaje, że „postępowanie wstępne nigdy nie było zawieszone”. – Należało dobrze zbadać całe okoliczności sprawy, co do której było bardzo dużo niewiadomych. Szczególnie niewiadomy był wiek ks. Marcina, ilość czynów oraz rok domniemanego czynu. Relacje były ze sobą sprzeczne – zauważa.
Raport specjalny. Skrzywdzeni w Kościele w czasach PRL
W czasach PRL władze państwowe zajmowały się co najmniej 121 sprawami, w których doszło lub mogło dojść do wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby związane z Kościołem – ustaliliśmy w wyniku pionierskiej kwerendy archiwalnej. Te dane stanowią punkt wyjścia do oszacowania idącej w tysiące liczby ofiar faktycznie dokonanych takich przestępstw.
– Sprawę rozeznania komplikowało powiązanie pokrzywdzonego z domniemanym oskarżonym, który ciągle był jego penitentem i zaistniała konieczność uszanowania tajemnicy spowiedzi – przypomina sobie abp Michalik i dodaje, że jeszcze 9 marca 2016 r., kilka tygodni przed swoim odejściem na emeryturę, dostał z sądu, od kolejnego delegata, sugestię kontynuowania dochodzenia wstępnego.
Co dalej ze sprawą się działo już szczegółowo nie wie. 30 kwietnia 2016 r. poinformowano, że papież Franciszek przyjął jego rezygnację z urzędu metropolity przemyskiego w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego. W środę 11 maja od godz. 12.30 był już arcybiskupem seniorem. Władzę w archidiecezji, a tym samym także wyjaśnienie sprawy księdza Stanisława, przejął abp Adam Szal.
Abp Adam Szal: Należało dobrze zbadać okoliczności sprawy, co do której było bardzo dużo niewiadomych
– Co ja mogę powiedzieć – pyta ks. Marcin, gdy przestawiam mu stanowisko przemyskich biskupów. – Prawdą jest, że napisałem do abp Michalika ostry list, którego dziś bym nie wysłał. Przeprosiłem go za to. Prawdą jest, że były listy, w których pisałem, że nie chcę kontynuacji procesu, ale nigdy nie wycofałem oskarżenia pod adresem ks. Stanisława. Nigdy jako ksiądz nie spowiadałem się u niego, więc ta trudność, wynikająca z tego, że potem był moim spowiednikiem, to jakaś fantazja. Kuria ma teczki personalne ks. Stanisława i moją. W jego jest napisane, w jakich latach był w mojej rodzinnej parafii, a w mojej bez trudu można znaleźć datę urodzenia. Łatwo jest ustalić, ile miałem lat.
– A odmowa wyjaśnień przed trybunałem?
– Biskup wie, jakie były wtedy z mojej strony trudności, które uniemożliwiły mi stawienie się w sądzie. Ale ja nigdy nie odmówiłem współpracy. Gdy nie mogłem przyjechać dzwoniłem pod wskazany numer telefonu, podawałem terminy, kiedy będę mógł przejechać. To jest odmowa współpracy? Inna rzecz, że niemal za każdym razem pytano mnie o to samo. Ile razy można – pyta.
Koniec części 1. Kolejna ukaże się w serwisie rp.pl dziś po południu
Danych personalnych księdza Marcina, nazwy parafii, w której jako dziecko został skrzywdzony ani innych danych, które pozwoliłyby na jego identyfikację nie podaję, by chronić jego prywatność. Jego imię jest fikcyjne.
Przestępstwa ks. Stanisława zostały udowodnione tylko na forum kościelnym. Nigdy jednak nie odpowiadał za swoje czyny przed sądem państwowym. Nie był podejrzanym ani oskarżonym – stąd również jego personaliów nie ujawniam i zmieniam jego imię.
Środowisko polskich kanonistów – szczególnie zajmujących się prawem karnym – jest niewielkie. Stąd też, by eksperci czuli się swobodnie w komentowaniu sprawy, otrzymali jedynie opis faktów i zanonimizowane odpowiedzi hierarchów. Ich tożsamość w związku z tym także ukryłem.
Biskup Stanisław Jamrozek, biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej, który od początku sprawy był w nią wtajemniczony i później występował też w roli pośrednika/mediatora między ks. Marcinem a metropolitami przemyskimi z uwagi na to, że był w pewnym momencie kierownikiem duchowym ks. Marcina poprosił o zwolnienie go z udzielania odpowiedzi na pytania tłumacząc, że mógłby „niechcący pomieszać forum wewnętrzne i zewnętrzne”.