Grzech w parafii na Podkarpaciu. Krzywda, trauma i lata walki o sprawiedliwość

Jako ministrant był molestowany przez księdza, potem wyparł traumę. Gdy w dorosłym życiu ponownie spotkał prześladowcę, postanowił dochodzić sprawiedliwości w Kościele. Zajęło mu to długie lata.

Publikacja: 09.11.2024 07:00

Czytaj więcej

Czy biskupi z Przemyśla tuszowali pedofilię?

Część I

Początek lat 90. XX wieku, niewielka miejscowość na Podkarpaciu. W czasie wakacji w miejscowej parafii pojawia się nowy proboszcz – ks. Stanisław. W sprzątaniu i remoncie budynku plebanii pomagają mu m.in. ministranci. Ksiądz oferuje w zamian słodycze, czasem jakieś drobne pieniądze. – Dziś widzę, że było to z jego strony świadome działanie, by utkać jakąś sieć zależności. Ale wtedy takiej świadomości nie było. Wszystkim nam, a na pewno mi, imponowała znajomość z księdzem i jakaś bliższa z nim relacja – opowiada dzisiaj ks. Marcin, wówczas 12-letni chłopak. – Pamiętam, że nas podszczypywał, przytulał, obejmował. Na lekcjach religii pojawiały się jakieś aluzje o seksie, ale nikt wtedy nie dopatrywał się w tym jakiegoś podtekstu seksualnego – mówi.

rp.pl/Weronika Porębska

Wkrótce Marcin zaczyna wchodzić w okres dojrzewania. Pojawiają się pierwsze erekcje, masturbacja. Przestaje przystępować do komunii. – Byłem dość aktywnym ministrantem. Służyłem do mszy nie tylko w niedzielę, ale też w dni powszednie. Fakt, że nie przyjmuję komunii, był zauważalny. Ks. Stanisław zagadał o to raz, drugi. Nie chciałem nic powiedzieć – wspomina. – W końcu poszedłem do spowiedzi. I tam w konfesjonale wyciągnął ode mnie temat onanizmu i powiedział, że przyjdzie mi z pomocą.

– Na czym miała polegać ta pomoc? – pytam.

Milczy dłuższą chwilę. – Stwierdził, że jak będzie mi ciężko, to mam do niego przychodzić, a on mi pomoże. I ja się na to zgodziłem. Przychodziłem do niego na spowiedź. Odbywały się one w różnych miejscach. Jedna z nich na pewno miała miejsce na terenie przykościelnym, w jej trakcie doszło do fizycznego wykorzystania seksualnego, rozgrzeszył mnie i powiedział, bym nikomu o tym nie mówił, że to nasza tajemnica, że on mi pomaga. Dodał też, że jeśli będę w napięciu, mogę sobie sam ulżyć.

Rozgrzeszył mnie i powiedział, bym nikomu o tym nie mówił, że to nasza tajemnica, że on mi pomaga

Ks. Marcin nie pamięta, ile razy został wykorzystany pod pretekstem spowiedzi. – Trudno to dokładnie odtworzyć, ale na pewno było to w czasie tej spowiedzi, o której wspomniałem. Pamiętam dobrze, że było to wieczorem, pod osłoną nocy. Potem za dnia, też gdzieś w okolicach świątyni. Na pewno też na plebanii. Udzielał mi wtedy rozgrzeszenia – mówi i rysując na kartce szkic okolic kościoła oraz układ pomieszczeń na plebanii wskazuje miejsca, w których miało dojść do wykorzystania. – Parę razy doszło do tego poza spowiedzią. Obejmował mnie, ściągał spodnie i wkładał rękę w okolice krocza – dodaje.

– Dlaczego tego nie przerwałeś, nikomu nie powiedziałeś?

– Nie było odwagi? Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że on mnie krzywdzi? Nie wiem. Byłem niejako osaczony. Przecież on zobowiązał mnie do tajemnicy. Pomagałem w kościele, myłem mu samochód, kosiłem trawę. Gdybym zerwał ten kontakt, ktoś by zauważył. Co miałbym powiedzieć? – pyta. – Tkwiłem. On po jakimś czasie przestał, a mój koszmar skończył się, jak odszedł z naszej parafii. Zniknął mi z oczu, wyparłem to i przez lata do tego nie wracałem.

Jak doszło do tego, że pokrzywdzony spotykał po latach księdza-prześladowcę?

Po maturze Marcin wstępuje do seminarium duchownego. Przed święceniami nikomu nie mówi o traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa. Święceń kapłańskich udziela mu abp Józef Michalik. Zostaje skierowany do parafii, w której pracuje też ks. Stanisław. Zostają prawie sąsiadami.

– W różnych okolicznościach ze strony ks. Stanisława zaczynają pojawiać się wtedy aluzje seksualne. Kilka razy zbliża się do mnie, podszczypuje, próbuje przekraczać granice fizyczności. U mnie nic nie wraca. Wszystko z dzieciństwa jest uśpione, zamrożone – opowiada. – Dopiero po jakimś czasie, gdy w rozmowie ze mną jeden z kleryków z Przemyśla zaczyna opowiadać o dziwnych, dwuznacznych zachowaniach ks. Stanisława w dziedzinie seksualności, coś zaczęło do mnie wracać. Pojawiły się jakieś flashbacki, migawkowe wspomnienia sprzed lat. Wtedy zacząłem sobie uświadamiać, że zostałem przez niego wykorzystany seksualnie – opowiada.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak: Biskupi i pokrzywdzeni. Czas wymiany listów się skończył. Trzeba zakasać rękawy

Ks. Marcin nie rozmawia o tym z nikim. Nie wie, co robić. Milczeć czy kogoś zawiadomić. W końcu zwraca się do identyfikującego się z chrześcijaństwem psychologa zaproszonego na spotkanie z duchowieństwem, gdzie zostaje poruszony temat wykorzystywania małoletnich. Słyszy od niego, że jeśli wykorzystanie dotyczyło tylko jego, to lepiej milczeć. Ale jeśli skrzywdzonych było więcej osób, należałoby zgłosić dla dobra innych.

Ks. Marcin się miota. Prosi o zmianę placówki duszpasterskiej. Potem po raz kolejny i kolejny. Coś zaczyna i nie kończy. Wydaje się, że w oczach przełożonych staje się „problematycznym” księdzem, z którym nie wiadomo, co zrobić.

Problem ofiary z przerwaniem milczenia

W marcu 2013 r. kardynałowie zebrani w Rzymie po rezygnacji Benedykta XVI wybierają na papieża argentyńskiego kard. Jorge Mario Bergoglio, który przyjmuje imię Franciszek. Miesiąc później, po spotkaniu nowego papieża z prefektem Kongregacji Nauki Wiary, Watykan wydaje komunikat. Ogłoszono, że „Ojciec Święty w szczególny sposób polecił, by kongregacja, kontynuując linię wprowadzoną z woli Benedykta XVI, działała zdecydowanie w sprawie przypadków nadużyć seksualnych, krzewiąc nade wszystko metody ochrony nieletnich, pomoc dla tych, którzy w przeszłości ucierpieli z powodu takiej przemocy, a także postępowanie proceduralne wobec winnych”.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak: Przełamać zmowę milczenia

W kolejnych miesiącach Franciszek wielokrotnie w swoich wystąpieniach potępia pedofilię i „wypowiada” jej wojnę. Ks. Marcin uważnie śledzi doniesienia znad Tybru. Wydaje mu się, że w Kościele nadchodzi jakaś zmiana. Papież spotyka się z ofiarami pedofilii, przeprasza, ale podkreśla też, że jest im wdzięczny za ujawnianie się, bo dzięki nim Kościół może się oczyścić. Ks. Marcin wciąż nie wie, co ma zrobić.

We wrześniu 2013 r. „pęka”. Spotyka się z abp Józefem Michalikiem, ordynariuszem przemyskim, przełożonym ks. Stanisława oraz jego, wtedy także przewodniczącym KEP. Opowiada o tym, czego przed laty doświadczył ze strony ks. Stanisława.

Od psychologa usłyszał, że jeśli wykorzystanie dotyczyło tylko jego, to lepiej milczeć

– Arcybiskup postawił sobie wtedy pytanie „co mam zrobić”. Na tym tamta rozmowa się skończyła – opowiada ks. Marcin i dodaje, że dwa tygodnie później o fakcie wykorzystania poinformował też telefonicznie biskupa pomocniczego w Przemyślu Stanisława Jamrozka.

Sprawca skutecznie szantażuje moralnie ofiarę

Miesiąc po spotkaniu z abp. Michalikiem wybucha skandal. Od kilku tygodni przez media przetacza się burzliwa debata o pedofilii w Kościele. Watykan odwołał właśnie abp. Józefa Wesołowskiego, nuncjusza apostolskiego na Dominikanie, któremu zarzucono seksualne wykorzystanie kilku małoletnich. Okazało się, że dominikańscy śledczy podejrzewają o pedofilię także innego księdza z Polski.

W tym samym czasie media ujawniają, że skazany w marcu 2013 r. na rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata za molestowanie ministranta proboszcz z warszawskiego Tarchomina nie został przez swojego biskupa odwołany z urzędu i wciąż ma kontakt z dziećmi i –młodzieżą.

Przed posiedzeniem KEP, na którym hierarchowie mają dyskutować nad wytycznymi w sprawie postępowań z duchownymi oskarżanymi o wykorzystywanie małoletnich, dziennikarze pytają o pedofilię abp Józefa Michalika. „Słyszymy nieraz, że często wyzwala się ta niewłaściwa postawa czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo, i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga” – mówi przewodniczący KEP i znika za drzwiami sali obrad. Na zewnątrz rozpętuje się burza. Bulwersujące słowa przewodniczącego KEP podają wszystkie serwisy informacyjne.

rp.pl/Weronika Porębska

– To był dla mnie moment przełomowy. Wtedy coś całkiem pękło, coś się wyzwoliło. Postanowiłem, że nie odpuszczę. Gdzieś na przełomie 2013 i 2014 r. kilka razy rozmawiałem o sprawie z biskupem Jamrozkiem, napisałem do niego list z opisem mojej krzywdy. Cisza. Żadnej informacji zwrotnej. Dziś po latach wiem, że list ten nie znalazł się w dokumentacji mojej sprawy, ale nie wiem, dlaczego – mówi ks. Marcin.

W marcu 2014 r. spotyka się oboma biskupami. – Po raz kolejny zgłaszam im fakt wykorzystania. Arcybiskup wysłuchał, rzucił w moją stronę kartkę oraz długopis, powiedział „pisz”, po czym wyszedł z pokoju – relacjonuje ks. Marcin. – Nie byłem w stanie nic napisać. Podyktowałem wszystko biskupowi Jamrozkowi i własnoręcznie się podpisałem – mówi.

Kilka tygodni później dzwoni do niego ks. Stanisław. Prosi o spotkanie. Ks. Marcin wyraża zgodę. – Nie pamiętam, jak długo ta rozmowa trwała, ale ks. Stanisław stwierdził, że kontakt do mnie dostał od arcybiskupa, który miał mu powiedzieć, że jeśli się „dogadamy”, to on nie będzie miał żadnego procesu – relacjonuje Marcin.

– Przepraszał mnie za to, co zrobił, błagał, bym wycofał doniesienie, mówił, że niszczę jego kapłaństwo. W końcu napisał oświadczenie, w którym przyznał się do skrzywdzenia mnie w dzieciństwie. W piśmie była zawarta prośba o niewszczynanie procesu kanonicznego. Podpisał się, a ja zrobiłem odręczny dopisek, że przychylam się do tej prośby – mówi.

Szantażował mnie, że poinformuje moją rodzinę, że mu zło wyrządzam, że targnie się na swoje życie

– Dlaczego przystałeś na jego prośby? – pytam.

– A co miałem zrobić? Przyjeżdża do ciebie ktoś, kto cię skrzywdził, zaczyna cię szantażować. Mówi, że niszczysz mu kapłaństwo. Wzbudza w tobie poczucie winy. Byłem rozbity i podpisałem – tłumaczy Marcin i dodaje, że na jednej wizycie ks. Stanisław nie poprzestał. – Był potem jeszcze dwa razy. Raz do spotkania przekonał mnie za pośrednictwem wspólnego znajomego. I znów mnie szantażował. A to, że poinformuje moją rodzinę, że mu zło wyrządzam, a to, że targnie się na swoje życie. Innym razem straszył mnie, że oskarży mnie o pomówienie. Powoływał się na swoje znajomości w kurii, rzucał nazwiskami wpływowych księży. Nagle znalazłem się w potrzasku i znów stałem się ofiarą – stwierdza.

Czytaj więcej

Krzyżak: O walce z pedofilią słów kilka

Ks. Stanisław, do którego docieram, nie jest w stanie powiedzieć, ile razy odwiedzał ks. Marcina. Potwierdza, że podpisał oświadczenie, w którym przyznał się zarzucanych mu czynów. – Napisałem wszystko to, czego chciał ode mnie ks. Marcin – mówi krótko.

Czy hierarchowie przestrzegali instrukcji z Watykanu?

– W świetle obowiązującego w latach 90. XX wieku prawodawstwa kościelnego, czyli wtedy, gdy doszło do tych czynów, mamy do czynienia z co najmniej dwoma przestępstwami – mówi ksiądz profesor, prawnik kanonista specjalizujący się w procedurach karnych (kanonista pierwszy – przyp. red.). – To nakłanianie penitenta przez spowiednika podczas spowiedzi lub pod jej pretekstem do grzechu przeciwko szóstemu przykazaniu ze spowiednikiem (tzw. solicytacja) oraz wykorzystanie seksualne osoby małoletniej – tłumaczy.

– Najsurowsza kara, jaka mogła spotkać przestępcę, to wydalenie ze stanu duchownego – dodaje ksiądz dr hab., ekspert w sprawach przestępstw kościelnych (kanonista drugi).

Już w 2001 r. Jan Paweł II nakazał biskupom zgłaszanie wszystkich potwierdzonych przypadków wykorzystania nieletnich przez osoby duchowne

Obaj podkreślają, że w 2001 r. Jan Paweł II uznał m.in. te przestępstwa za najpoważniejsze, a wyłączne prawo do ich osądzania przyznał ówczesnej Kongregacji Nauki Wiary. Nakazał biskupom zgłaszanie jej wszystkich potwierdzonych przypadków – niezależnie od czasu, w których zaistniały. List, w którym opisano procedurę postępowania, podpisany przez ówczesnego prefekta kongregacji kard. Josepha Ratzingera, rozesłano do wszystkich biskupów na świecie.

Wkrótce potem papież Wojtyła dał też kongregacji uprawnienie do uchylenia biegu przedawnienia. – Normy Jana Pawła II z pewnymi modyfikacjami potwierdził w 2010 r. Benedykt XVI. Zostały one przesłane do wszystkich biskupów. Nie można zatem mówić, że ktoś ich nie znał – mówi kanonista drugi. – Obowiązek powiadamiania kongregacji był wyrażony bardzo wyraźnie.

rp.pl/Weronika Porębska

– Warto też zaznaczyć, że w 2011 r. wszystkim episkopatom nakazano opracowanie wytycznych dotyczących postępowania w przypadkach oskarżeń duchownych o wykorzystywanie seksualne małoletnich. Nasz episkopat takie normy miał bodaj od 2009 r., ale na przełomie 2013 i 2014 roku trwały intensywne prace nad nowymi regulacjami. Ostatecznie przyjęto je jesienią 2014 r. Temat był zatem biskupom znany – mówi kanonista pierwszy.

Watykan ostrzegł biskupów, że przeciąganie dochodzenia w sprawach molestowania może być uznane za próbę ich tuszowania

Według prawa kościelnego abp Józef Michalik jesienią 2013 r., a najpóźniej wiosną 2014 r., gdy miał w ręku pisemne zgłoszenie przestępstwa, powinien uruchomić tzw. dochodzenie wstępne. – To procedura, w której należy ostrożnie zbadać czy opisane przez osobę pokrzywdzoną fakty rzeczywiście mogły zaistnieć. Nie idzie w niej o udowodnienie danego czynu, lecz jego uprawdopodobnienie – mówi kanonista trzeci, duchowny, profesor uczelni z południowej Polski, sędzia w procesach kanonicznych. – Po jego zakończeniu, niezależnie od tego, czy oskarżenie się potwierdziło czy nie, biskup winien przesłać materiały do Rzymu i czekać na reakcję Dykasterii Nauki Wiary, która staje się od tego momentu niejako „gospodarzem” postępowania – wyjaśnia i dodaje, że problemem jest brak precyzyjnego określenia czasu trwania takiego dochodzenia.

– To wciąż pole do nadużyć. Dziś co prawda dykasteria ostrzega biskupów, że przeciąganie w czasie dochodzenia może być uznane za próbę tuszowania sprawy, ale wytłumaczenie dla takiego postępowania da się znaleźć – stwierdza i dodaje, że abp. Michalik, mając w ręku oświadczenie sprawcy, w którym przyznał się do zarzucanych mu czynów, nie powinien zwlekać lecz natychmiast zawiadomić Watykan.

Czytaj więcej

Jak kardynał Karol Wojtyła kontrolował pedofila

Kanonista pierwszy dodaje, że w dochodzeniu wstępnym nie jest konieczne wysłuchanie podejrzanego. – Prawodawca mówi, że ma o tym „roztropnie” zdecydować biskup. Może, ale nie musi. W każdym razie nie powinien oskarżanemu ujawniać danych osoby pokrzywdzonej. Także po to, by uniknąć wywierania na nią nacisków przez oskarżanego – mówi. – Jeśli zaś sprawa dotyczy solicytacji, to wyraźnie mówi się, że bez zgody pokrzywdzonego jego danych ujawnić nie można. W tej sprawie oczywistym i karygodnym nadużyciem było ujawnienie sprawcy, że to od ks. Marcina pochodzi powiadomienie. Niestety, stworzyło to możliwość bezprawnego oddziaływania na ofiarę – podsumowuje.

Oskarżony zaprzecza, pokrzywdzony pisze listy

Z dokumentów, do których udało mi się dotrzeć, wynika, że abp Józef Michalik dochodzenie wstępne uruchomił 8 kwietnia 2014 r. – niespełna miesiąc po spotkaniu z ks. Marcinem. W rozmowie ze mną hierarcha nie ukrywa, że ks. Stanisławowi udostępniono kontakt do oskarżającego go kapłana.

– Wkrótce po otrzymaniu informacji od ks. Marcina o niestosownym zachowaniu ks. Stanisława, przekazałem tę informację do Sądu Biskupiego z poleceniem wszczęcia dochodzenia. Ówczesny oficjał sądu wezwał podejrzanego i przedstawił mu zarzuty, do których ten się nie przyznał oświadczając, że gotów jest je wyjaśnić wobec oskarżającego, ale nie zna miejsca jego pobytu – wyjaśnia były metropolita przemyski. – Żadnych sugestii ani zachęt „dogadania się” podejrzanemu ks. Stanisławowi nie dawałem, ale skoro tenże zaprzeczał oskarżeniom, to jedyną drogą było powiadomienie go o czynach mu zarzucanych i ustalenie, czy takowe sytuacje miały miejsce – dodaje.

W tej sprawie karygodnym nadużyciem było ujawnienie sprawcy, że od kogo pochodzi powiadomienie

Abp Michalik przyznaje, że otrzymał „oświadczenie potwierdzające fakt z przyznaniem się oskarżonego do winy podpisane przez obydwu zainteresowanych”. – Przekazałem je do sądu i dalszego procedowania zgodnie z prawem kanonicznym – tłumaczy i dodaje, że sąd „wyznaczał kolejnych delegatów i kontynuował dochodzenie” nawet wtedy, gdy ks. Marcin przesyłał kolejne listy z prośbami o „wycofanie całej sprawy” (podaje daty dzienne nadania tych listów).

– W pewnym momencie, kiedy sprawa była w toku, wpłynął zdumiewająco agresywny list od ks. Marcina i okazało się, że w omawianej sprawie nie chodzi mu o ustalenie przestępstwa, o potwierdzenie prawdy i złych czynów ks. Stanisława, ale o arcybiskupa, który z jakichś racji stał się celem jego ataku. Potwierdzeniem tej tezy są obraźliwe listy od ks. Marcina, napisane na komputerze, a przez niego tylko podpisane i listy tego samego, wrażliwego człowieka, pisane już odręcznie z przeprosinami i znakami kultury oraz budzącego się sumienia – opowiada i dodaje, że miał wrażenie, iż ktoś inspirował ks. Marcina do takich działań.

Kto utrudnia wyjaśnianie sprawy?

Obecny metropolita przemyski abp Adam Szal zanim odpowie na moje pytania zaznaczy, „że postępowanie w przedmiotowym zakresie zostało przeprowadzone w zgodzie z obowiązującymi przepisami kościelnymi i świeckimi obowiązującymi w chwili jego wszczęcia w 2014 r.”.

Dalej zaś tak opisuje podjęte w sprawie czynności: „Po otrzymaniu informacji zlecono zbadanie sprawy księdzu X [tu nazwisko – T.K.], który dokonał wstępnej analizy. Wówczas według niego sprawę należało zakończyć, gdyż ks. Marcin nie życzył sobie żadnych procesów ani kontynuowania postępowania, gdyż uważał wszystko za wyjaśnione. Wedle moich informacji, ówczesny stan emocjonalny ks. Marcina był bardzo chwiejny, gdyż sam wielokrotnie zmieniał prezentowane stanowiska. Raz twierdził, że nie chce, żeby się tym zajmować, następnie, że chce wyjaśniać sprawę i kolejno, że nie chce procedowania i wycofuje oskarżenia”.

– Należy podkreślić, iż ciągłe zmiany stanowiska i podejście do sprawy ks. Marcina sprawiały, że ówczesny ksiądz arcybiskup polecił kontynuowanie postępowania przez kolejnego instruktora, który przeprowadzał rozmowy z ks. Marcinem. Efektem tego było powołanie przez ówczesnego Oficjała Sądu trybunału, aby wyjaśnić sprawę. Niestety, ks. Marcin odmówił wyjaśnień – wyjaśnia abp Szal i dodaje, że „postępowanie wstępne nigdy nie było zawieszone”. – Należało dobrze zbadać całe okoliczności sprawy, co do której było bardzo dużo niewiadomych. Szczególnie niewiadomy był wiek ks. Marcina, ilość czynów oraz rok domniemanego czynu. Relacje były ze sobą sprzeczne – zauważa.

Czytaj więcej

Raport specjalny. Skrzywdzeni w Kościele w czasach PRL

– Sprawę rozeznania komplikowało powiązanie pokrzywdzonego z domniemanym oskarżonym, który ciągle był jego penitentem i zaistniała konieczność uszanowania tajemnicy spowiedzi – przypomina sobie abp Michalik i dodaje, że jeszcze 9 marca 2016 r., kilka tygodni przed swoim odejściem na emeryturę, dostał z sądu, od kolejnego delegata, sugestię kontynuowania dochodzenia wstępnego.

Co dalej ze sprawą się działo już szczegółowo nie wie. 30 kwietnia 2016 r. poinformowano, że papież Franciszek przyjął jego rezygnację z urzędu metropolity przemyskiego w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego. W środę 11 maja od godz. 12.30 był już arcybiskupem seniorem. Władzę w archidiecezji, a tym samym także wyjaśnienie sprawy księdza Stanisława, przejął abp Adam Szal.

Abp Adam Szal: Należało dobrze zbadać okoliczności sprawy, co do której było bardzo dużo niewiadomych

– Co ja mogę powiedzieć – pyta ks. Marcin, gdy przestawiam mu stanowisko przemyskich biskupów. – Prawdą jest, że napisałem do abp Michalika ostry list, którego dziś bym nie wysłał. Przeprosiłem go za to. Prawdą jest, że były listy, w których pisałem, że nie chcę kontynuacji procesu, ale nigdy nie wycofałem oskarżenia pod adresem ks. Stanisława. Nigdy jako ksiądz nie spowiadałem się u niego, więc ta trudność, wynikająca z tego, że potem był moim spowiednikiem, to jakaś fantazja. Kuria ma teczki personalne ks. Stanisława i moją. W jego jest napisane, w jakich latach był w mojej rodzinnej parafii, a w mojej bez trudu można znaleźć datę urodzenia. Łatwo jest ustalić, ile miałem lat.

– A odmowa wyjaśnień przed trybunałem?

– Biskup wie, jakie były wtedy z mojej strony trudności, które uniemożliwiły mi stawienie się w sądzie. Ale ja nigdy nie odmówiłem współpracy. Gdy nie mogłem przyjechać dzwoniłem pod wskazany numer telefonu, podawałem terminy, kiedy będę mógł przejechać. To jest odmowa współpracy? Inna rzecz, że niemal za każdym razem pytano mnie o to samo. Ile razy można – pyta.

Koniec części 1. Kolejna ukaże się w serwisie rp.pl dziś po południu

Danych personalnych księdza Marcina, nazwy parafii, w której jako dziecko został skrzywdzony ani innych danych, które pozwoliłyby na jego identyfikację nie podaję, by chronić jego prywatność. Jego imię jest fikcyjne.

Przestępstwa ks. Stanisława zostały udowodnione tylko na forum kościelnym. Nigdy jednak nie odpowiadał za swoje czyny przed sądem państwowym. Nie był podejrzanym ani oskarżonym – stąd również jego personaliów nie ujawniam i zmieniam jego imię.

Środowisko polskich kanonistów – szczególnie zajmujących się prawem karnym – jest niewielkie. Stąd też, by eksperci czuli się swobodnie w komentowaniu sprawy, otrzymali jedynie opis faktów i zanonimizowane odpowiedzi hierarchów. Ich tożsamość w związku z tym także ukryłem.

Biskup Stanisław Jamrozek, biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej, który od początku sprawy był w nią wtajemniczony i później występował też w roli pośrednika/mediatora między ks. Marcinem a metropolitami przemyskimi z uwagi na to, że był w pewnym momencie kierownikiem duchowym ks. Marcina poprosił o zwolnienie go z udzielania odpowiedzi na pytania tłumacząc, że mógłby „niechcący pomieszać forum wewnętrzne i zewnętrzne”.

Część I

Początek lat 90. XX wieku, niewielka miejscowość na Podkarpaciu. W czasie wakacji w miejscowej parafii pojawia się nowy proboszcz – ks. Stanisław. W sprzątaniu i remoncie budynku plebanii pomagają mu m.in. ministranci. Ksiądz oferuje w zamian słodycze, czasem jakieś drobne pieniądze. – Dziś widzę, że było to z jego strony świadome działanie, by utkać jakąś sieć zależności. Ale wtedy takiej świadomości nie było. Wszystkim nam, a na pewno mi, imponowała znajomość z księdzem i jakaś bliższa z nim relacja – opowiada dzisiaj ks. Marcin, wówczas 12-letni chłopak. – Pamiętam, że nas podszczypywał, przytulał, obejmował. Na lekcjach religii pojawiały się jakieś aluzje o seksie, ale nikt wtedy nie dopatrywał się w tym jakiegoś podtekstu seksualnego – mówi.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi i pokrzywdzeni. Czas wymiany listów się skończył. Trzeba zakasać rękawy
Analizy
Raport "Rzeczpospolitej" ws. pedofilii w Kościele: Dojście do prawdy musi być przejrzyste
Kościół
Sprawa pedofila ks. Józefa Loranca. „Kardynał Wojtyła był wstrząśnięty i w obecności świadków płakał”
Kościół
Tylko w "Rzeczpospolitej": Zaktualizowana lista księży podejrzanych i skazanych za przestępstwa seksualne w czasach PRL
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Kościół
Jak kardynał Karol Wojtyła kontrolował pedofila
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje