Ubiegłotygodniowe wystąpienie biskupa Antoniego Długosza (emerytowany biskup pomocniczy archidiecezji częstochowskiej), w którym mnóstwo było usprawiedliwień dla pedofilów w sutannach, tłumaczenia biskupów, którzy nie zachowują się jak prokuratorzy i sędziowie, lecz okazują miłosierdzie swoim „synom” i odpuszczają, i w którym nie dało się dostrzec nawet odrobiny empatii czy współczucia dla osób pokrzywdzonych, zdążyli potępić właściwie wszyscy.
Słowa oburzenia popłynęły od pokrzywdzonych, krytyki hierarsze nie szczędzą publicyści, szef państwowej komisji ds. pedofilii zażądał od episkopatu wyciągnięcia konsekwencji, od biskupa odciął się abp Wojciech Polak – delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, który za pośrednictwem swojego biura wyraził dezaprobatę wobec tej wypowiedzi.
Dowiedz się więcej: Prymas Polski wysłał list do bpa Długosza. „Wypowiedź ta domaga się publicznych przeprosin”
Dziś – kilka dni po przejściu nad głową biskupa Długosza swoistej burzy – można byłoby nad tym wszystkim spuścić zasłonę milczenia. Można byłoby tę wypowiedź tłumaczyć zaawansowanym wiekiem hierarchy itp. Można by było, gdyby nie fakt, że tego typu myślenie wciąż występuje w wielu biskupich pałacach i na kilku tysiącach parafii w Polsce. Ich lokatorom nie mieści się w głowach to, że na swoich podwładnych, którzy popełniają przestępstwa, należy donieść organom ścigania, a ich ofiarom zwyczajnie po ludzku pomóc. Ich lokatorom nie mieści się w głowie, że można ich krytykować. Ich lokatorzy nie chcą dostrzec zła w sobie, ale widzą je przede wszystkim u innych.
Takie myślenie jest niestety także obecne w dziesiątkach, wręcz setkach tysięcy polskich domów, w których każdego dnia dzieci padają ofiarą wykorzystania seksualnego. Żony ukrywają przestępstwa mężów, matki synów. Z pokolenia na pokolenie. Działają wedle logiki wyłożonej przez bp. Długosza. Nam nie wolno milczeć.