Molestowanie seksualne nieletnich przez duchownych budzi duże emocje. Biskupi są oskarżani o ukrywanie tych spraw, a informacje o tym, że podchodzą do nich poważnie, nie przebijają się. Tematowi poświecono film fabularny, na ukończeniu jest dokument Tomasza Sekielskiego. Coraz częściej głos zabierają ofiary. Wszyscy uczestnicy debaty przekonują, że idzie o dobro dzieci. Ale czy na pewno?
W środę pojawił się w sieci film Joli Szymańskiej. Katolicka blogerka mówi, że kilka lat temu padła ofiarą molestowania. Opowiada m.in. o tym, że nie mogła pojąć, dlaczego żadna z osób, które to widziały – a rzecz działa się na ognisku – nie reagowała. Dowiadujemy się, że matka, której o tym opowiedziała, zadzwoniła na plebanię i że najpewniej jedyną osobą, która poniosła jakieś konsekwencje, była ona, bo mama zabroniła jej wyjazdów z księdzem. Doceniam odwagę, przełamanie się i opowiedzenie o tym publicznie. Z pewnością było to trudne.
Ale co dalej? Czy Szymańska podjęła jakieś kroki, by ów ksiądz nie mógł robić innym tego, co zrobił jej? Czy teraz zgłosiła ów fakt w odpowiedniej kurii? Jest osobą młodą, można więc domniemywać, że sprawa na gruncie prawa kanonicznego (a może też cywilnego) nie uległa przedawnieniu i sprawcę można ukarać. Tymczasem blogerka ma jedynie „nadzieję", że nie skrzywdził on więcej nikogo. Nie ma domknięcia tematu.
Szymańska porusza też sprawę ks. Jankowskiego. I choć żadna kompetentna instytucja nie potwierdziła formułowanych pod jego adresem zarzutów, nie przeszkadza to jej w zaliczeniu kapłana do grona przestępców seksualnych.
Też nie rozumiem postępowania abp. Sławoja Leszka Głódzia, który zasłania się w tej sprawie formalizmem i nie ma chęci wyjaśnienia tematu, jakby udawał, że nie istnieje. Daleki jednak jestem – mimo różnych wstrząsających relacji – do stawiania prałata w rzędzie dewiantów itp. Obowiązuje wszak zasada domniemania niewinności.