Pięcioletnia kadencja obecnego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Jacka Jastrzębskiego kończy się 23 listopada. Pech chciał, że Jastrzębski mimowolnie został wrzucony na polityczną karuzelę, a to oznacza, że nie może spać spokojnie. Polityka znów bowiem wygrywa z merytoryczną dyskusją.
Szefa KNF powołuje i odwołuje premier. Powyborcze niewiadome dotyczące tego, jak będzie wyglądał nowy rząd, kto stanie na jego czele, a także kiedy zostanie on uformowany, powodują, że sprawa wyboru szefa KNF dodatkowo się komplikuje. Pewnie nie byłby to żaden kłopot, gdyby wybory nie przyniosły zmiany układu sił na polskiej scenie politycznej. Zdobycie przez opozycję większości mandatów w Sejmie sugeruje, że to ona powinna tworzyć rząd. Zanim jednak tak się stanie, stanowisko szefa KNF zostanie pewnie już obsadzone. Premier Mateusz Morawiecki wskazywał zresztą ostatnio, że decyzje w sprawie szefa KNF zapadną po pierwszym posiedzeniu Sejmu, które zaplanowane jest na 13 listopada, a na ten moment trudno sobie wyobrazić, by do tego czasu faktycznie powstał nowy rząd.
Jeśli tak się nie stanie, Morawiecki będzie pełnił obowiązki prezesa Rady Ministrów i tym samym to on znów wyznaczy osobę na stanowisko szefa KNF i zapewne też wiceprzewodniczących (oni również są powoływani przez premiera na wniosek szefa KNF).
Jeśli taki scenariusz faktycznie miałby się zrealizować, to wiele wskazuje na to, że szefem KNF pozostanie Jastrzębski. Wskazują na to zarówno inne media, jak i osoby zbliżone do rządu, z którymi rozmawialiśmy.
– Jastrzębski jest absolutnym faworytem Mateusza Morawieckiego i to on dzisiaj wydaje się być „pewniakiem” na to stanowisko – mówi anonimowo jeden z naszych rozmówców. – Oczywiście nie wszyscy są mu przychylni i pojawiają się różne inne nazwiska, ale jeśli będzie decydował Morawiecki, to Jastrzębski zapewne pozostanie na stanowisku – dodaje.