Historia dzieje się na naszych oczach. Złoty traci na wartości, co szczególnie widać po kursach amerykańskiego dolara i szwajcarskiego franka. Za te dwie waluty, uchodzące na świecie za tzw. bezpieczne przystanie w niepewnych czasach, pierwszy raz trzeba było zapłacić nad Wisłą powyżej 5 zł. I trudno wypatrywać światełka w tunelu, dającego nadzieję, że trend ten wyhamuje.
Za kieszeń łapią się zadłużeni w walutach obcych. Chodzi zarówno o frankowiczów, którym po wieloletnim spłacaniu coraz wyższych rat (także na skutek rosnących stóp procentowych w Szwajcarii) pozostaje do spłaty więcej złotówek od wartości zaciągniętego kiedyś kredytu, ale i polskie banki, które udzieliły tych feralnych kredytów i dziś są zmuszane tworzyć kolejne rezerwy finansowe (w związku z ryzykiem przegranych spraw sądowych). Cierpią też firmy, które rok, dwa lata temu szukały za granicą niżej oprocentowanego niż w Polsce pieniądza z tańszych kredytów i obligacji.
Czytaj więcej
Kurs dolara pierwszy raz w historii przebił poziom 5 zł, kurs euro był blisko rekordu. Osłabienie złotego bywa dla polskiej gospodarki korzystne, ale nie teraz. Obecnie szkodzi, bo podbija inflację.
Rekordowo drogi dolar oddala perspektywę niższych cen surowców w Polsce, co się przełoży choćby na ceny paliw na stacjach. Choć te tanieją na świecie, to przeliczanie ich z dolara na złotego niweluje te spadki. Psychologicznej granicy 5 zł nie przekroczyło jeszcze euro, choć i ono jest na tej drodze. To, z perspektywy polskiej gospodarki, znacznie ważniejsza waluta, bo używana przez naszych eksporterów w 60–70 proc. umów handlowych. Przebicie tej bariery wzmocni konkurencyjność eksportowanych dóbr i usług, ale uderzy w import i wesprze już szalejącą w Polsce inflację.