W wakacyjne miesiące wejdziemy z wielkim przebojem. Od 30 czerwca na ekranach będzie królował Indiana Jones. W piątym filmie serii „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” wyreżyserowanym przez Johna Mangolda i osadzonym w 1969 roku, przeciwnikiem głównego bohatera jest nazista Voller, z którym po raz pierwszy „Indy” stanął oko w oko w czasie II wojny światowej. Obaj walczą o zapomniane urządzenie, które pozwala zapanować nad światem. Fani serii znajdą tu w zabójczym tempie prowadzone sceny walk na lądzie, morzu i w powietrzu, choć twórcy nie udają, że stary profesor archeologii ma tę samą sprawność, co 42 lata temu w „Poszukiwaczach zaginionej arki”. Mangold odmładza Harrisona Forda tylko w scenach retrospekcji, ale i tak trzeba przyznać, że osiemdziesięcioletni gwiazdor wciąż zachwyca formą. Pierwsi recenzenci narzekali, że w czasie 2,5-godzinnego seansu zbyt często z ekranu wiele nudą, ale może publiczność będzie miała inne zdanie: cztery poprzednie części „Indiany Jonesa” zarobiły łącznie na całym świecie blisko 3,5 mld dolarów i zdobyły 7 Oscarów. Czy „… artefakt przeznaczenia” też rozbije bank? Okaże się wkrótce.
Czytaj więcej
Harrison Ford odebrał w Cannes Złotą Palmę i pożegnał się z bohaterem, którego w ciągu ponad czterdziestu lat zagrał pięciokrotnie
Będzie miał na bicie rekordów dwa tygodnie, bo już 14 lipca na ekrany wejdzie „Mission Impossible – Dead Reckoning Part One”. W filmie Christophera McQuarriego Ethan Hunt musi namierzyć i zabezpieczyć niebezpieczną broń, zanim wpadnie ona w niepowołane ręce. Po ekranie znów szaleje Tom Cruise – niezmiennie przyciągając tłumy wielbicieli. Pracę nad nową „Mission…” przerywała pandemia, potem pożar, który wybuchł na planie. Wszystko było utrzymywane w tajemnicy. Dopiero pod koniec ubiegłego roku Marcin Dorociński mógł ujawnić, że też zagrał w nowej części filmu.
Z wielkich hollywoodzkich produkcji koniecznie trzeba zwrócić uwagę na „Oppenheimera” (premiera 21 lipca). Stoi za nim dramatyczna historia amerykańskiego fizyka, który w czasie II wojny światowej był dyrektorem naukowym projektu „Manhattan”, pracując nad stworzeniem broni atomowej. Człowieka, który powiedział: „Stałem się śmiercią, niszczycielem światów". Za tym filmem stoją poważne nazwiska. Scenariusz oparty został na nagrodzonej Pulitzerem książce „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” Kaia Birda i Martina J. Sherwina. Reżyserii podjął się Christopher Nolan, który każdemu swojemu dziełu nadaje niepowtarzalny rys. W tytułowej roli wystąpił Cillian Murphy.
Kino artystyczne
Jak to bywa, w lecie największe kłopoty ze znalezieniem odpowiedniego tytułu będą mieli fani kina artystycznego. Ale podrzucam kilka tytułów. W „Pierwszym dniu mojego życia” Paola Genovese (premiera 21 lipca) tajemniczy mężczyzna, którego wspaniale gra Tony Servillo, spotyka cztery osoby planujące samobójstwo. Daje im szansę, by na kilka dni mogli „wyjść z siebie” i zobaczyć świat bez siebie – sprawdzić co stracili, jak przeżyli ich odejście najbliżsi, jak zareagowali przyjaciele. Po tygodniu będą mogli podjąć ostateczną decyzję – odejść czy zostać.