Powiedział pan, że „Imperium światła” to dla pana bardzo osobiste doświadczenie, bo pana matka cierpiała na schizofrenię. Czy praca nad tym filmem pozwoliła panu spojrzeć na jej chorobę z innej perspektywy?
Tak, bo próbowałem oglądać świat i lata 80. jej oczami. Nie chciałem wprowadzać na ekran siebie – wówczas młodego chłopca. Publiczność koncentrowałaby się na nim, może by mu współczuła. To miała być jej historia. Opowieść o życiu na granicy rzeczywistości, o chwilach poprawy i zapadania się, o leczeniu. I ta podróż stała się dla mnie ważna. Myślę, że mogłem ją odbyć tylko w kinie. Widzi pani, wciąż wierzę, że ono ma wartość terapeutyczną.
Praca nad „Imperium światła” rzeczywiście pomogła panu zrozumieć własną przeszłość?
Zdecydowanie tak. Ale nie zrobiłem tego filmu tylko dla siebie. Ludzie unikają rozmów na temat choroby psychicznej. Jak ktoś wyjdzie ze szpitala po operacji raka, wszyscy pytają: „Jak się czujesz, czy musisz mieć chemioterapię, kiedy masz kontrolę?”. Gdy ktoś opuszcza oddział psychiatryczny, ludzie wstydliwie milczą. W „Imperium światła” sam chciałem nauczyć się mówić o psychicznej chorobie, ale też obalić pewne tabu. Przerwać ciszę.