Sześć lat temu opracował pan pomysł porozumienia z Turcją, który wstrzymał bezprecedensowy potok migrantów do Europy. Co trzeba zrobić, aby powstrzymać dramat rozgrywający się na granicy Polski z Białorusią?
Tego Polska sama nie rozwiąże. Musi to zrobić z Unią. A ta powinna spełnić trzy warunki. Przede wszystkim nie może ulegać szantażowani Łukaszenki. Jeśli w Mińsku i Moskwie zorientują się, że wystarczy parę tysięcy migrantów na granicy, aby Unia zmieniła politykę i zniosła sankcje, bezpieczeństwo krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale w szczególności Ukrainy, zostanie wystawione na szwank. W 2014 r. Putin wstrzymał ukraińską ofensywę w znacznym stopniu z powodu sankcji, jakie solidarna Unia nałożyła na Kreml po zajęciu Krymu.
Co dalej?
Unia nie może być tak słaba, by parę tysięcy migrantów powodowało zmianę jej polityki
Unia nie powstrzyma jednak także tego kryzysu siłą. Łukaszenko przygotował dla niej pułapkę. Chce, aby weszła w przygotowaną przez niego grę i pokazała, że ma za nic wartości, które sama promuje. Oczywiście to białoruskie władze są odpowiedzialne za dostarczenie migrantów na granicę. Traktują ich jak więźniów, nie cofną się przed doprowadzeniem ich do śmierci z wyziębienia. Ale Unia nie może stać się mimowolnym uczestnikiem tego okrucieństwa, choćby odsyłając dzieci, które już przekroczyły polską granicę, z powrotem w ręce oprawców Łukaszenki. Zgodnie z konwencjami praw uchodźców, jakie obowiązują Unię i samą Polskę, ci, którzy przedostali się na polskie terytorium, muszą być tu przyjęci.