Większość analityków obronności, z którymi rozmawialiśmy, niepokoją niepewne konsekwencje dla gospodarki wielomiliardowych zakupów broni, przede wszystkim za granicą. – Pozyskujemy za granicą sprzęt bez offsetu i raczej drogi, bo kupowany bez konkurencyjnych przetargów, ale na to nie mamy wpływu – twierdzą eksperci. Wszyscy dziś zamawiają sprzęt taki, jaki jest po prostu dostępny w odpowiedniej jakości.
Czytaj więcej
Polski przemysł obronny ma swoje pięć minut. Płyną do niego pieniądze. Stał się oczkiem w głowie polityków. Taka jest potrzeba chwili. Ważne jednak, aby tych pięć minut stało się podstawą sukcesu polskiego przemysłu zbrojeniowego liczonego w dziesięcioleciach.
Zdaniem analityków największym zagrożeniem dla polskich firm – dziś po sufit obłożonych bieżącymi zamówieniami i zobowiązaniami do zapewnienia serwisu oraz obsługi importowanego z USA czy Korei uzbrojenia – będzie zaniechanie prac B+R w fabrykach broni. – Nie będzie na nie ani pieniędzy, ani czasu. To uniemożliwi spółkom technologiczny rozwój. A za jakiś czas, kiedy przydatność zamawianego za granicą sprzętu minie, znów będziemy musieli importować nową broń „z półki” – mówi Tomasz Dmitruk, analityk pisma „Nowa Technika Wojskowa”.
Choć w Polskiej Grupie Zbrojeniowej (PGZ) wzmacnianie produkcyjnego potencjału spółek zaczęło się jeszcze przed napaścią Putina na Ukrainę, to wzrost zagrożeń zdecydowanie podkręcił tempo podnoszenia zdolności produkcyjnych firm sektora militarnego.
To prawda, że wśród modernizacyjnych przedsięwzięć trafiają się kompromitujące inwestorów przypadki nieudolności, takie jak ostatnio opisywany w prasie łańcuch skandalicznych wpadek na budowie fabryki prochu w Pionkach. Warto jednak zauważyć, że nie brak też konstruktywnych doświadczeń.