Dlaczego tak się stało? Jeżeli źródłem przygodnego sojuszu młodych z partią Jarosława Kaczyńskiego była wspólna krytyczna ocena Polski przed PiS, to ocena Polski PiS jest powodem jego rozpadu. Z perspektywy partii rządzącej to bez wątpienia ogromna, niewykorzystana szansa. Pięć lat rządów nie przyniosło oferty, która mogłaby zerwać ze stereotypem „obciachowości" prawicy w sferze popkultury. To, co pociągało część młodych ku prawicy za rządów PO–PSL, jak choćby oddolny ruch upamiętnienia żołnierzy wyklętych, zastąpione zostało przez centralnie sterowaną patriotyczną popelinę. Zapowiedzi ministra Przemysława Czarnka dotyczące kontrrewolucji w programach edukacyjnych, biorąc pod uwagę naturalną przekorę młodych Polaków, raczej będą tylko pogłębiać tę defensywę prawicy.
Test z realnego przywództwa sprawił, że partia rządząca straciła wiarygodność w punktowaniu dziadostwa. Zmarnowała szansę, by udowodnić, że dla „dziadowskiego" państwa istnieje realna alternatywa. Wiele z diagnoz Jarosława Kaczyńskiego sprzed 2015 r. odnośnie do „systemu Tuska" doskonale nadaje się dziś do opisu patologii „dobrej zmiany". Skoro wymiana „jednych dziadów" na „drugich dziadów" nie przyniosła przełamania ułomności III RP, to wkurzonej młodzieży nie pozostało nic innego, jak przemienić swój bunt z systemowego na personalny. Wrogiem przestało być dziadostwo, a stało się dziaderstwo.
Pozorny sojusz
Choć po wyroku Trybunału Konstytucyjnego spełniło się marzenie opozycyjnych liderów politycznych i medialnych o buncie młodzieży przeciw PiS, to okazał się on mieć również dla nich groźne oblicze. „Dziadersom wydaje się, że »wyp...« to nie do nich. Że złość na ulicach dotyczy tylko polityków PiS-u" – pisała w pierwszych dniach protestów po wyroku TK we wspominanym już tekście Kaja Puto. Następnie
w gronie godnych zaliczenia do tej grupy wymieniła m.in. Andrzeja Zolla, Tomasza Grodzkiego, Andrzeja Rzeplińskiego czy Tomasza Lisa. Bunt przeciw dziadersom ma więc, poza oczywistym charakterem pokoleniowym, również swój zaskakujący dla wielu rys ideowy przekraczający wymarzone przez liberałów podziały. Liberalne elity, będąc w swojej opinii nad wyraz postępowe, przyjmowały za pewnik, że młodsi wyborcy, gdy tylko przejrzą na oczy i porzucą chwilowe otumanienie pisowską propagandą, będą ich naturalnym sojusznikiem. Tymczasem okazało się, że w oczach głównie lewicowych publicystek popularyzujących „antydziadersową" narrację nie tylko niespecjalnie się oni różnią od swoich pisowskich równolatków, ale i nie są żadnymi liberałami, ale taką samą uprzywilejowaną, szowinistyczną i marzącą o niezakłóconym korzystaniu z nienależnych przywilejów konserwą.
W efekcie w obronie „liberalnych dziadersów", choćby wspomnianego marszałka Senatu czy Waldemara Kuczyńskiego, poczuła się w obowiązku stanąć Agnieszka Holland. „Szczerze mówiąc, brutalność tego ataku
i bezwzględność potępienia były szokujące. (...) Rozumiejąc korzenie tej jakobińskiej albo raczej hunwenbijskiej postawy radykalnych zwolenników naszej rewolucji kulturalnej, nie mogę, rzecz jasna, się z tą jej formą identyfikować" – przyznała, bynajmniej nie uspokajając tym atmosfery.
Tymczasem już ponad rok temu, analizując popularność zwrotu „OK boomer" za oceanem, Dariusz Gawin celnie diagnozował, że w amerykańskich warunkach niesie on ze sobą ryzyka, których nadwiślańscy obrońcy demokracji oczekujący „przebudzenia" młodych widocznie nie przewidzieli.
„Widać wyraźnie, że pozorny sojusz przeciwko populizmowi zawarty pomiędzy liberałami a progresywną młodzieżą jest ufundowany na kruchych podstawach i że więcej obie strony dzieli, niż łączy. Kariera tytułowego zwrotu to kolejny symptom ewolucji zachodniej polityczności. Tak jak w przypadku przeciwstawiania interesów kobiet i mężczyzn, białych i innych ras, konflikt opisywany w kategoriach wieku także zmienia granice tego, co polityczne. Boomersi już nie są w tej opowieści starymi zrzędami, lecz warstwą uprzywilejowaną, która ukradła przyszłość młodym" – pisał na łamach „Teologii Politycznej" historyk idei.
Wahadło odbiło i... tyle
Podobnie jak przed pięcioma laty tymczasowy ideowy sojusz z młodymi pomógł wynieść do władzy prawicę, tak i antydziaderskie przebudzenie w najbliższych wyborach może pomóc ją od niej odsunąć. Nie znaczy to jednak, że będzie ono miało charakter trwałego związania najmłodszych wyborców z agendą radykalnej lewicy, że trwale wesprze rządy przyszłego anty-PiS ani też że przerodzi się w podmiotową rewolucję pokoleniową.
Po pierwsze, jakkolwiek pewnie wielu oceni to jako protekcjonalne spojrzenie na tzw. Strajk Kobiet, wybuch jesiennej wściekłości miał dużo szersze podłoże niż tylko niechęć do PiS-u i liberalizacja poglądów wobec aborcji. Na ulicach wylało się równolegle zmęczenie izolacją, trauma strachu przed pandemią, poczucie nieadekwatności narzuconych odgórnie zmian w prywatnym życiu młodych ludzi do zagrożenia, jakie ich dotyka. Już w maju badania CBOS wskazywały, że to właśnie najmłodsi Polacy najbardziej skarżą się na niedogodności związane z lockdownem.
Po drugie, musimy uświadomić sobie niejednolitość ideową protestujących. Według badań do najgorętszych zwolenników prowadzonych pod lewicowymi hasłami protestów należeli... wyborcy Konfederacji. Dlaczego? Ta formacja – choć współtworzona w 2019 r. przez dwoje antybohaterów jesiennych protestów, obrażanych wulgarnie w dziesiątkach transparentów, napisach na murach i okrzykach, czyli Kaję Godek i Krzysztofa Bosaka – po prostu ma radykalną nadreprezentację młodych wyborców.
Jakkolwiek zatem język protestów narzucany był przez radykałki z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet,
a medialną opowieść o nim snują publicystki „Krytyki Politycznej" czy polityczne liderki rodem z Partii Razem, to trudno założyć, że reprezentują w rzeczywistości uśrednione poglądy uczestników jesiennego poruszenia. Obstawiam – uciekam się do spekulacji,
bo badania prowadzono jedynie na sympatykach protestów, a nie ich faktycznych uczestnikach – że pomijając tradycyjnie dużą wśród młodych grupę politycznie niezdeklarowanych, to sondując uczestników marszu, znaleźlibyśmy porównywalne reprezentacje wyborców tak Lewicy, jak i ruchu Szymona Hołowni, Koalicji Obywatelskiej i Konfederacji. Trudno w takiej różnorodności wieszczyć zaczyn do politycznej rewolucji innej niż co najwyżej gremialne głosowanie przeciwko PiS w kolejnych wyborach.
Po trzecie wreszcie, trzeba przypomnieć, że głos młodych wyborców z przyczyn demograficznych znaczyć będzie coraz mniej. Osobiście w tej utracie znaczenia młodych jako grupy wyborców upatruję jednej
z przyczyn gwałtowności październikowych protestów. Mało kto pamięta dziś, że w wyborach prezydenckich latem tego roku mieliśmy do czynienia z bezprecedensową mobilizacją młodych. Ci wyborcy zwykle głosowali dużo rzadziej – różnica sięgała nawet 20 pkt proc.! – niż średnia społeczeństwa. Tymczasem wybierając
w 2020 r., najmłodsi Polacy zmobilizowali się tak samo, jak ich starsi rodacy. Frekwencja w tej grupie sięgała
67 proc. W pierwszej turze gremialnie oddawali głosy na Hołownię, Trzaskowskiego i Bosaka (warto zauważyć, że na Biedronia niespecjalnie), w drugiej – głównie przeciw Dudzie. Kto wygrał? No właśnie. Mobilizacja większa niż kiedykolwiek nie przyniosła politycznej zmiany. To z pewnością frustrujące doświadczenie, które musiało przełożyć się na jesienny wybuch rozczarowania i wściekłości – zwłaszcza wśród osób, dla których to były pierwsze świadome wybory. Tyle tylko, że takie są prawa demografii.
Z roku na rok głos młodych, choćby do urn zmobilizowało się i 80 proc. z nich, będzie miał coraz mniejsze znaczenie w stosunku do coraz bardziej przeważającej grupy wyborców najstarszych. Prawdziwy bunt przyjdzie wtedy, gdy któreś pokolenie młodych zrozumie, że w demokracji nie mają ze starszymi żadnych szans. Nie z powodu ich konserwatywnych poglądów, nadużywania przez nich władzy czy posiadania lepszej pozycji zawodowej,
ale z faktu ich nieodwracalnej liczebnej przewagi. Tyle tylko, że wtedy już wściekłość może skierować się nie przeciw dziadersom, a przeciw demokracji właśnie.
Piotr Trudnowski jest prezesem Klubu Jagiellońskiego, republikańskiego, niepartyjnego stowarzyszenia łączącego społeczników, ekspertów, publicystów i naukowców młodego, pokolenia chcących działać razem na rzecz dobra wspólnego