Mamy sezon na opowieści o tym, kto nas wprowadził do NATO. Przyglądamy się różnym – to modne słowo – narracjom i dochodzimy do wniosku, że albo nas powaliła gigantyczna skleroza, albo wszystkie te opowieści mają z historią tyle wspólnego, ile disco polo z operą. W zależności, który kanał telewizyjny włączymy, dowiadujemy się, że do NATO wprowadził nas a to premier Jan Olszewski, a to Aleksander Kwaśniewski, a to Bronisław Geremek.
Tak się składa, że w drugim czy trzecim szeregu, mieliśmy okazję uczestniczyć w niemal całym procesie wchodzenia Polski do sojuszu. Oczywiście nasze wrażenia są absolutnie subiektywne, ale oficjalna i półoficjalna opowieść o polskiej drodze do NATO jest mocno zakłamana.
Pierwszy mit, to mit o powszechnej zgodzie i dążeniu do członkostwa. Wystarczy zajrzeć do ówczesnych gazet czy zapisów przemówień, by zauważyć, że entuzjazm natowski był mocno ograniczony. W początku lat dziewięćdziesiątych SLD dowodził, że powinniśmy swoje bezpieczeństwo opierać o OBWE. Byli zwolennicy tworzenia jakiegoś mgławicowego sojuszu państw Międzymorza (nie mylić z Trójmorzem), byli również neoendecy zapatrzeni w Rosję. Tak, tak, przecież Rosja się demokratyzowała na potęgę… A przede wszystkim samo NATO nie miało najmniejszej ochoty, by rozszerzać się na wschód. Głównie dlatego, żeby nie drażnić Rosji, bo skądinąd słusznie uważano, że rosyjski eksperyment demokratyczny jest bardzo wątły i – tu niesłusznie – obawiano się, iż rozszerzenie NATO może przechylić szalę zmian w Moskwie na korzyść mitycznych twardogłowych. A poza tym nie darzono nas, dyplomatycznie mówiąc, nadmiernym zaufaniem.
Traktat podpisany w kuchni
Istotnie publicznie pierwszy o otworzenie nam drzwi sojuszu mówił Jan Olszewski. Tyle że w Kwaterze Główniej NATO uważano to za nieodpowiedzialne awanturnictwo. Bodaj Manfred Woerner, ówczesny sekretarz generalny Paktu, mówił jednemu z nas, z oburzeniem, iż Jan Parys (minister obrony w rządzie Olszewskiego) chciał się z nim zakładać, że Polska jednak wejdzie do NATO. Ambicji natowskich Polski, Czech czy Węgier nie traktowano poważnie. I jeśli robimy rachunek zasług, to cały region otworzenie perspektywy rozszerzenia NATO zawdzięcza Lechowi Wałęsie.
Gdyby nie niebywały spryt negocjacyjny Wałęsy podczas jego pierwszej wizyty w Moskwie, to Armia Czerwona nie wyniosłaby się tak sprawnie i bezboleśnie z Polski. Jerzy Marek Nowakowski siedział przy długim stole na Kremlu, kiedy Wałęsa, łamiąc protokół, zwrócił się do ówczesnego ministra obrony Rosji z pytaniem, czy ma coś przeciwko wycofaniu się z Polski. Osłupiały Paweł Graczow pokręcił głową i powiedział, że oczywiście nie ma. Na co Wałęsa zwrócił się do siedzącego naprzeciwko Borysa Jelcyna i powiedział mu, że nawet jego generałowie się zgadzają, więc sprawa jest załatwiona.