Po trzech latach stosowania tego mocno reklamowanego narzędzia usuwania rażąco wadliwych wyroków uderza zaledwie kilkupromilowa liczba wnoszonych skarg nadzwyczajnych w stosunku do podań o jej wniesienie. Pojawiają się zatem postulaty, aby sami zainteresowani składali skargi bezpośrednio do Sądu Najwyższego, a nie byli uzależnieni od pośrednictwa i decyzji prokuratora generalnego lub rzecznika praw obywatelskich.
Wymarzona skarga
W ciągu trzech lat stosowania tej ekstraprocedury do Prokuratury Krajowej i RPO wpłynęło w sumie ok. 17 tys. wniosków o uchylenie rażąco wadliwych wyroków. Chodzi o wyroki wydane między 17 października 1997 r., czyli uchwaleniem obecnej konstytucji, a przed wprowadzeniem skargi nadzwyczajnej, czyli do 3 kwietnia 2018 r. Można takie rozstrzygnięcia skarżyć tylko w ciągu trzech lat, czyli do 3 kwietnia. Ale PK i RPO wnieśli zaledwie 250 skarg, z których 200 zwrócono z powodu braków formalnych. A spośród 56 wyroków SN, jakie zapadły w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która się nimi zajmuje, tylko 25 uchyliło zaskarżone orzeczenia. Pojawiają się więc propozycje, by wydłużyć termin na wnoszenie skarg. Wymagałoby to noweli ustawy o SN.
Czytaj też: RPO: Skarga nadzwyczajna ograniczyła prawo obywateli
– Jeśli kwietniowy termin nie zostanie przesunięty, to wiele wniosków, a będą przecież wpływać do ostatniego dnia, nie zostanie zbadanych i nie zostaną wniesione skargi nadzwyczajne. Spowoduje to ogromne rozczarowanie u zainteresowanych – mówi „Rz" mec. Lech Obara, prezes Stowarzyszenia Patria Nostra-Centrum Praw Wykluczonych, jednego ze stowarzyszeń, które wszczęło akcję za podjęciem takiej inicjatywy legislacyjnej. Jest jeszcze postulat, aby prawo do wnoszenia skargi nadzwyczajnej mieli sami zainteresowani obywatele, tak jak skargi kasacyjnej do SN.
Czy i jak udrożnić
Podobne zdanie ma prof. Leszek Bosek, sędzia Sądu Najwyższego: