– Projekt zmiany ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych zakłada nie tylko wydłużone względem aktualnych terminy uzgodnień i zbierania uwag, ale też wprowadza dodatkowe konsultacje społeczne i to już 30 dni po podjęciu uchwały intencyjnej. A w projekcie zmiany ustawy o planowaniu przestrzennym jest propozycja postępowania uproszczonego dla sporządzenia planu miejscowego – wskazuje urbanista Filip Sokołowski.
Nie można stanowić prawa, wybierając sobie procedury, które nam akurat pasują, raz z jednej raz z drugiej ustawy. Trzeba się zdecydować.
– Nie do końca jest dla mnie uzasadnione tak mocne wydłużanie konsultacji społecznych w przypadku lokalizowania elektrowni wiatrowych względem innych OZE. Przecież w myśl art. 27b ust. 1 projektu nowelizacji upzp można nawet zastosować procedurę uproszczoną sporządzenia i uchwalenia planu miejscowego. Wtedy termin konsultacji społecznych można skrócić nawet do 14 dni – uzasadnia mecenas Dziedzic-Bukowska.
Samorządowcy nie kryją konsternacji. Już dziś mówią, że nie będą wiedzieli, jak w ogóle się zabrać do planowania przestrzennego. I to nie tylko na etapie podejmowania decyzji o budowie wiatraka na granicy gmin.
– Znalezienie gruntu o odpowiednich warunkach wietrzności, posiadającego uchwalony plan miejscowy (MPZP) przewidujący lokalizację farmy wiatrowej i położonego w odpowiedniej odległości od gospodarstw domowych, infrastruktury energetycznej już teraz jest kosmicznie trudne – uważa Marek Wójcik.
Zbyt biedne KPO
Zanim jednak gminy pokłócą się o wiatraki, do końca 2025 r. będą musiały uchwalić plan ogólny. Jeśli tego nie zrobią, wygaśnie obowiązujące na ich terenie studium mówiące o tym, jak prowadzić zagospodarowanie przestrzenne. Co więcej, w gminach, w których plan ogólny po 1 stycznia 2026 r. nie zostanie uchwalony, nie będzie możliwe uchwalanie planów miejscowych ani wydawanie warunków zabudowy (w tym decyzji o lokalizacji inwestycji, np. o budowie wiatraka). A taka właśnie sytuacja oznaczałaby paraliż inwestycyjny.