Przed laty powierzono mi obronę pewnego mężczyzny, który w prokuraturze nie przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia, w których zaprzeczył popełnieniu zarzucanego mu czynu. Prokurator zdecydował się wystąpić o zastosowanie tymczasowego aresztowania i mężczyznę przewieziono do sądu. Gdy się tam spotkaliśmy, jego stanowisko procesowe diametralnie się zmieniło i przed sądem przyznał się do zarzucanego mu czynu, oświadczając, że rezygnuje z pomocy adwokata.
Gdy po latach przy innej sprawie ponownie się spotkaliśmy, przeprosił mnie za zaistniałą sytuację, tłumacząc, że konwojujący go funkcjonariusze postawili go w sytuacji bez wyjścia. Nie ma przy tym znaczenia, czy w tej sprawie był winny czy nie, ale to, że jego stanowiska procesowe nie były wyrazem jego wolnej woli, złożonym po konsultacjach z prawnikiem, ale zostało złożone pod wpływem osób prowadzących postępowania, gdy nie mógł skonsultować się z obrońcą, czy tak decyzja ma charakter racjonalny i jest dla niego korzystna.
Czytaj więcej
Gdy istnieje zasada, nie można usprawiedliwiać wprowadzanych na własną rękę wyjątków.
Nie był to jedyny taki przypadek, ponieważ sytuacje wpływania na wolę osoby będącej pod zarzutami, z pominięciem jego obrońcy, powtarzają się. Pamiętam, gdy powiadomiony o godzinie przesłuchania, stawiłem się o wyznaczonym czasie w prokuraturze, po czym dość długo czekałem, aż zostanę wpuszczony do prokuratora. Gdy to się w końcu udało, ten z uśmiechem poinformował mnie, że czekając na moje przybycie, rozpoczął przesłuchanie i klient zaczął składać obciążające siebie samego wyjaśnienia.
Zdarzało mi się również, że po zeznaniu klient był odprowadzany przez konwojentów do radiowozu. Z późniejszej jego relacji dowiadywałem się, że gdy opuściłem budynek prokuratury, został przyprowadzony ponownie i bez mojego udziału próbowano go nakłonić do zmiany stanowiska procesowego.