Jacek Dubois: Bez wyjątków

Gdy istnieje zasada, nie można usprawiedliwiać wprowadzanych na własną rękę wyjątków.

Publikacja: 30.10.2024 05:40

Jacek Dubois: Bez wyjątków

Foto: Adobe Stock

Przypomniała mi się historia sprzed lat, kiedy chyba niemiecki policjant przesłuchiwał mężczyznę podejrzewanego o porwanie dziecka. Mężczyzna nie przyznawał się i odmawiał odpowiedzi, gdzie jest porwany, gdy tymczasem dziecku groziła śmierć. W końcu policjant, dostrzegając nieskuteczność odwoływania się do sumienia porywacza, zmienił metodę pracy i przerzuciwszy mężczyznę za balkon, trzymając go za nogę, postawił mu ultimatum: albo powie, gdzie jest dziecko, albo wyląduje na bruku.

Mężczyzna natychmiast przyznał się do porwania, wskazując miejsce przetrzymywania dziecka. Niestety nie udało się go uratować, zaś policjant oskarżony został o przekroczenie uprawnień i użycie przemocy. Sprawa zantagonizowała kraj – dla jednych funkcjonariusz stał się bohaterem, a dla drugich zwykłym przestępcą. Metoda, którą zastosował, okazała się skuteczna, co wywołało entuzjazm jego zwolenników, miała tylko jedną wadę: była bezprawna.

Czytaj więcej

Jacek Dubois: Bądźmy jak Napoleon

Wyższa konieczność?

Zdarzenie wywołało publiczną dyskusję, czy dla takich celów jak uratowanie ludzkiego życia bezprawne metody mogą zostać zalegalizowane. Wyobraźmy sobie jednak, że hipoteza śledczego okazała się błędna i głową do ziemi na wysokości szóstego piętra wisiałby zupełnie niewinny człowiek. Zapewne wtedy liczba wyznawców radykalnych działań by zmalała, zwłaszcza gdyby ów człowiek należał do ich rodziny czy przyjaciół.

Wyobraźmy sobie też, że metoda zadziałała i uznano ją za dopuszczalną. Następnym razem mogłaby zostać użyta do ustalenia sprawcy napadu na bank, a za kolejnym razem złodzieja samochodów. Gdyby okazała się skuteczna, można by jej było używać nawet do przesłuchań świadków, bo dawałaby rezultaty dużo skuteczniejsze od tych, które w normalnych warunkach osiągnęliby śledczy. Jednak kraj ją uznający stałby się lustrzanym odbiciem państwa totalitarnego, a nie państwem prawa. To zaś przemawia za konstatacją, że państwo nie może – nawet w drodze wyjątku – posługiwać się bezprawnymi metodami, bo gdy to robi, przestaje być państwem prawa. Aby tak się nie stało, od pewnych zasad nie powinno być wyjątków, bo bardzo szybko mogłoby się okazać, że gdy przekroczymy granicę, to wyjątek szybko stanie się regułą.

Dlatego dostrzegając szlachetność intencji policjanta, a nawet jego heroizm, uważałem, że powinien zostać uznany za winnego, bo naruszył prawo.

Czasem miano bohaterów zyskują ci, co przekroczą reguły prawne, jednak muszą to robić na własny rachunek, ze świadomością wynikających z tego konsekwencji. Państwo nie może legalizować pojedynczych szlachetnych zachowań, podważając w ten sposób zasady. Takim nadzwyczajnym przypadkom może służyć prezydenckie prawo łaski. Wtedy prawu oddaje się należyty szacunek, a indywidualność konkretnego czynu zostaje wzięta pod uwagę.

Humanitaryzowanie tortur

Po terrorystycznym ataku na nowojorskiej wieże WTC rozpoczęła się dyskusja o metodach zwalczania terroryzmu. Jedną z propozycji przedstawił mój idol, amerykański adwokat i profesor prawa Alan Dereshowitz, proponując w razie konieczności przesłuchania terrorysty legalizację tortur, co miało być oczywiście obwarowane różnymi zastrzeżeniami.

Proponował, by po tę metodę można było sięgać w wyjątkowych wypadkach i w sposób maksymalnie humanitarny, niezagrażający życiu. Wróciły wszystkie myśli, które przychodziły mi do głowy przy sprawie policjanta. Nie mogłem również wyobrazić sobie owego humanitaryzowania tortur i lekarza, który złożywszy przysięgę Hipokratesa, ma decydować, jaki poziom bólu i przerażenia może być dopuszczalny i bezpieczny dla przesłuchiwanego.

Byłem pewien, że takie odstępstwo od reguły nie może mieć miejsca i państwo nie może go legitymizować. Nawet gdyby śledczy, stosując taką metodę, stał się narodowym bohaterem, państwo prawa musiałoby go potępić, bo jego zachowanie odbiegałoby od zasad.

Pamiętam, jak przed trzydziestu ośmiu laty zdawałem egzamin na aplikację adwokacką, który był ustny. Zakładaliśmy, że każdemu z nas zostanie zadane pytanie o tajemnicę adwokacką. Egzaminatorzy przedstawiali nam niezwykle plastyczny obraz sytuacji, w której jakiś mężczyzna instaluje pod Pałacem Kultury bombę, która ma siłę rażenia mogącą znieść z powierzchni ziemi pół miasta, a następnie – na krótko przed jej odpaleniem – odwiedza naszą kancelarię, by zwierzyć się nam jako adwokatom ze swoich planów. Oczywiście pytanie brzmiało, jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji.

Ci, którzy próbowali znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie, wychodzili z pałą, bo dla moich mistrzów tajemnica zawodowa była świętością, od której nie można było odstąpić w żadnych okolicznościach. Dla nich zasada była zasadą.

Oczywiście wtedy łatwiej było być pryncypialnym, bo jedynym powszechnie dostępnym towarem był ocet, a z jego pomocą trudno było zbudować bombę o opisywanej sile rażenia. Dziś jako prawnicy stajemy przed różnymi dylematami i nie wiem, jak by się zachował poszczególny adwokat w konkretnej sytuacji, ale wiem jedno: gdyby nawet wybrał rozwiązanie zapewniające bezpieczeństwo miastu i stał się narodowym bohaterem, nie powinien być nadal adwokatem.

Piszę o tym, bo w różnych sytuacjach jesteśmy w stanie usprawiedliwiać osoby odstępujące od zasad, jeśli ich działania są skuteczne lub nie wywołują specjalnej szkody. Mnie jednak nauczono, że gdy istnieje zasada, nie można usprawiedliwiać wprowadzanych na własną rękę wyjątków.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Przypomniała mi się historia sprzed lat, kiedy chyba niemiecki policjant przesłuchiwał mężczyznę podejrzewanego o porwanie dziecka. Mężczyzna nie przyznawał się i odmawiał odpowiedzi, gdzie jest porwany, gdy tymczasem dziecku groziła śmierć. W końcu policjant, dostrzegając nieskuteczność odwoływania się do sumienia porywacza, zmienił metodę pracy i przerzuciwszy mężczyznę za balkon, trzymając go za nogę, postawił mu ultimatum: albo powie, gdzie jest dziecko, albo wyląduje na bruku.

Pozostało 92% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?