Mariusz Załucki: Sąd Najwyższy w krainie czarów

Postulaty i apele usunięcia sędziów SN z urzędu to groźba wymierzona w społeczeństwo.

Publikacja: 07.02.2024 02:00

Mariusz Załucki: Sąd Najwyższy w krainie czarów

Foto: Fotorzepa / Danuta Matłoch

Sytuacja w rodzimym wymiarze sprawiedliwości jest niezwykła. Kryzys, do którego dotarliśmy w ciągu ostatnich miesięcy, jest niebywały. Kwestionowanie orzeczeń Sądu Najwyższego, powagi rzeczy osądzonej, a także, a może przede wszystkim, statusu sędziów tego Sądu, dokonywane zwłaszcza w innych składach, często z urzędu, musi budzić zainteresowanie, o ile nie wątpliwości, opinii publicznej. Na pewno budzi zaś zainteresowanie środowiska prawniczego i przedstawicieli władzy politycznej. Stąd w przestrzeni publicznej i prasie prawniczej – jak można sądzić – coraz odważniejsze głosy niektórych sędziów Sądu Najwyższego, zazwyczaj z wieloletnim stażem orzeczniczym w tym sądzie, wzywające do zaprzestania dalszej działalności orzeczniczej przez sędziów z krótszym stażem, którzy nie gwarantują rozpoznania poszczególnych spraw w sposób niezależny.

Narracja ta oparta jest na poglądzie o wadliwej w ostatnich latach procedurze powoływania sędziów, w tym sędziów Sądu Najwyższego, co związane jest z kwestionowaniem obecnego kształtu Krajowej Rady Sądownictwa. Ostatnim tego rodzaju głosem jest stanowisko niektórych sędziów Sądu Najwyższego z 25 stycznia 2024 r., skierowane m.in. do organów władzy publicznej, w którym powtórzono m.in. wniosek o zaprzestanie sprawowania wymiaru sprawiedliwości przez nowych sędziów Sądu Najwyższego oraz o podjęcie stosownych działań legislacyjnych, których skutkiem miałaby być zmiana tego stanu rzeczy (w domyśle – najlepiej poprzez usunięcie sędziów, których ta grupa nie akceptuje).

Czytaj więcej

Marek Domagalski: Stary opór „starych” sędziów SN

Apel ten podpisało ok. jednej/trzeciej sędziów Sądu Najwyższego, z których niektórzy zdążyli już wyrazić żal, że nie ma „magicznej różdżki czarodzieja”, którą można by istniejącą sytuację uzdrowić.

Żaden hokus-pokus

Z drugiej strony, w przestrzeni publicznej pojawiają się m.in. wypowiedzi Pana Prezydenta RP, niewątpliwie najważniejszej osoby w państwie polskim, jeżeli chodzi o powoływanie sędziów, iż nie pozwoli na żadną weryfikację powołanych przez niego w ostatnich latach sędziów, co dotyczy obecnie ok. dwóch/trzecich sędziów Sądu Najwyższego.

Mając na uwadze, iż Pan Prezydent będzie pełnił swój urząd jeszcze przez prawie dwa lata, sytuacja Sądu Najwyższego staje się w ten sposób coraz bardziej skomplikowana, zwłaszcza że niektórzy sędziowie kwestionujący obecny stan uważają, iż powyższa prerogatywa Pana Prezydenta związana z powoływaniem sędziów to „nie magiczne zaklęcie”, „żaden hokus-pokus”.

Co będzie jutro

Przyglądając się tym postępującym wydarzeniom dotychczas niejako z boku, zajmując się w Sądzie Najwyższym przede wszystkim działalnością orzeczniczą, wraz z upływem czasu zacząłem się jednak zastanawiać, co by się wydarzyło, gdyby będąca w mniejszości grupa sędziów Sądu Najwyższego zaczarowała pozostałych na tyle, by ci faktycznie przestali wywiązywać się ze swoich obowiązków orzeczniczych i zaniechali rozpoznawania spraw. Możliwe skutki takiego postępowania można sobie wyobrazić choćby na przykładzie Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, w której orzekam.

W 2023 r. zarejestrowano we wszystkich repertoriach Izby Cywilnej 7608 nowych spraw. Na koniec roku zostało tu do załatwienia 7230 spraw. Średnio jeden sędzia rozpoznał podczas roku ok. 280 spraw. Zakładając, iż obecnie wszystkich dwudziestu nowych sędziów Izby Cywilnej zaprzestałoby – zgodnie z apelem podpisanym m.in. przez pozostałych dziesięciu sędziów tej Izby – orzekać, Pan Prezydent nie powołałby kolejnych sędziów, a wpływ do Izby Cywilnej pozostałby na tym samym poziomie, na koniec roku 2024 do rozpoznania w Izbie Cywilnej pozostałoby ok. 12 tys.spraw. Rok później tych spraw byłoby już prawie 17 tys.

Musiałoby to oznaczać, że już na koniec obecnego roku czas oczekiwania przez stronę na rozpoznanie jej sprawy w Izbie Cywilnej Sądu Najwyższego wynosiłby średnio ponad ctery lata i trzy miesiące, a na koniec roku 2025 już ponad sześć lat.

Znaczyłoby też, iż uchwała pełnego składu Izby Cywilnej w tak wrażliwej społecznie sprawie jak zobowiązania wynikające z kredytów frankowych, na którą czekają przeładowane sprawami frankowymi sądy powszechne, w najbliższych dwóch latach nie zostanie podjęta.

Czy byłaby to sytuacja możliwa do zaakceptowania? Praworządna? Naruszająca standardy? Myślę, że dopiero wówczas niektórzy mogliby na poważnie zacząć śnić o „magicznej różdżce”. Jak jednak wiadomo, taki sen zamiast magicznej przyszłości symbolizuje raczej tęsknotę za bardziej beztroskimi dniami z przeszłości, do których – przynajmniej takie można odnieść wrażenie – niektórzy wszelkimi siłami dążą. A zatem m.in. o czasach, w których ponownie w wąskim gronie będzie można decydować, kto jest wystarczająco niezależny, jednak bez jakiegoś precyzyjnie określonego podmiotu zależności.

Zamiast śnić

Uważam, że to błędna droga. Zamiast więc śnić, głosić poglądy skrajnie radykalne, proponuję, by zastanowić się wspólnie nad rzeczywiście zagrożonym dobrem obywateli, jakim jest prawo do rozpoznania ich sprawy w rozsądnym czasie, niż poświęcać wysiłek intelektualny dla celów odnalezienia wyimaginowanej i abstrakcyjnej zależności, żeby przypodobać się takiej czy innej grupie prawników czy formacji politycznej.

Dobro wspólne to nie kraina czarów, a formułowany w podtekstach różnych apeli postulat usunięcia sędziów z urzędu to w rzeczywistości nie zagrożenie dla nich samych (bo przecież konkretne osoby, które trafiły do Sądu Najwyższego, nie wzięły się znikąd, miały swój określony dorobek i zajęcia, które najpewniej byłyby zdatne ewentualnie kontynuować w przyszłości), ale groźba wymierzona w społeczeństwo.

Pewność prawa i stabilność orzeczeń sądowych, choćby z punktu widzenia ofiar przestępstw czy stron umów o kredyt frankowy, to bowiem nie jakieś iluzje czy zaklęcia, które doprowadzą do całkowitej destrukcji państwa. To wartości, które wymagają dalszego odpowiedzialnego postepowania, nie zaś pogłębiania istniejącego kryzysu.

Jeżeli więc obowiązujące prawo dotyczące powoływania sędziów można i być może należy zmienić, zwłaszcza w duchu europejskim, to nie może się to odbyć kosztem obywateli, wbrew obowiązującemu porządkowi konstytucyjnemu, tylko dlatego, że dana grupa społeczna w swoich rytuałach wielokrotnie wypowiada te same zaklęcia.

Autor jest prof. dr hab., sędzią Sądu Najwyższego orzekającym w Izbie Cywilnej

Sytuacja w rodzimym wymiarze sprawiedliwości jest niezwykła. Kryzys, do którego dotarliśmy w ciągu ostatnich miesięcy, jest niebywały. Kwestionowanie orzeczeń Sądu Najwyższego, powagi rzeczy osądzonej, a także, a może przede wszystkim, statusu sędziów tego Sądu, dokonywane zwłaszcza w innych składach, często z urzędu, musi budzić zainteresowanie, o ile nie wątpliwości, opinii publicznej. Na pewno budzi zaś zainteresowanie środowiska prawniczego i przedstawicieli władzy politycznej. Stąd w przestrzeni publicznej i prasie prawniczej – jak można sądzić – coraz odważniejsze głosy niektórych sędziów Sądu Najwyższego, zazwyczaj z wieloletnim stażem orzeczniczym w tym sądzie, wzywające do zaprzestania dalszej działalności orzeczniczej przez sędziów z krótszym stażem, którzy nie gwarantują rozpoznania poszczególnych spraw w sposób niezależny.

Pozostało 87% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian