Piotr Paduszyński: Czy można to zrobić żonie przyjaciela?

W sytuacji Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika nie o prawo łaski chodzi, ale o cyrk z załamanymi kobietami.

Aktualizacja: 28.01.2024 16:51 Publikacja: 24.01.2024 02:01

Piotr Paduszyński: Czy można to zrobić żonie przyjaciela?

Foto: Adobe Stock

Prawie każdy trafiający w śledztwie do aresztu lub po wyroku do więzienia dla adwokata ma twarz nie tylko swoją własną, ale i swoich najbliższych. Po kolejnych latach praktykowania tego zawodu widzimy we wspomnieniach nie tylko twarze tych, których spotykaliśmy w aresztach lub w salach sądowych, ale i tych, którzy przychodzili do naszych kancelarii w ich sprawach. Twarze wysiadujących pod salami sądowymi. Pamiętamy głosy z rozmów telefonicznych proszące o krótką informację o przebiegu rozprawy, albo jak on czy ona się tam za kratami czują. Pamiętamy ich smutki, lęki i rozterki.

Osoba, której ojciec, mąż, brat lub syn – rzadziej żona, córka siostra lub matka – nagle zostali wyrwani z wolności i osadzeni za kratą, przychodzi do adwokata często załamana, przerażona i zagubiona. Z tej przyczyny niektóre rozmowy nie zawsze są spójne, nie zawsze merytoryczne. Pojawia się wiele wypowiedzi o uczuciach, wiele wspomnień, pada wiele słów, które przed obcym nigdy by nie padły, gdyby taki człowiek nie był przetrącony przez troskę lub zwykły lęk.

Czytaj więcej

Mikołaj Małecki: Ułaskawienie ułaskawionych, czyli gra pozorów

Adwokacka codzienność

To jest smutna codzienność bycia adwokatem. Do tego najczęściej pozbawienie wolności następuje jeszcze w czasie śledztwa i w sumie nie wiadomo jak długo będzie trwało. Czy po pierwszych trzech miesiącach prokurator wystąpi o następne, potem znowu o następne i jeszcze o następne, a sędzia to klepnie? To też jest smutna codzienność.

Dlatego widok dwóch zapłakanych żon do niedawna jeszcze wysokich urzędników państwowych, których mężów zatrzymano do odbycia kary, co najwyżej wywołuje wspomnienie innych kobiet. Tych, które przychodziły z płaczem, maską stresu na twarzy, niepamiętające, że trzeba zadbać o fryzurę czy ubiór. Tak było w minionych latach i tak jest dziś. Mąż czy syn siedzi w areszcie i nie wiadomo, kiedy wyjdzie.

Czym się różnią te sytuacje? Przede wszystkim te panie z telewizji i zdjęć w prasie wiedzą, kiedy najpóźniej ich mężowie wyjdą. Wiedzą, kiedy będzie koniec kary, bo ona została zapisana w wyroku. Więc odpada niepewność jutra i pojutrza. Nie jest to miłe, ale przynajmniej wiadome. Wiedzą, za co ich skazano. Niekoniecznie się z tym wyrokiem godzą, ale przynajmniej wiedzą, jaki jest pogląd sądu, który skazał.

Te, które odwiedzają nas w sprawach aresztowanych, takiego komfortu nie mają. Żyją z całymi rodzinami w cyklu trzymiesięcznych nadziei i rozczarowań: przedłużą czy nie przedłużą? Wróci czy nie wróci? Nie wiedzą, kiedy się to wszystko skończy w życiu ich i ich rodzin. Taka niepewność jest koszmarem, nasączona nią codzienność również. Od żon skazanych różnią się także tym, że te mniej znane żony, matki i córki nie są poddane ocenie innych tak jak obie panie z ostatnich zdjęć i programów informacyjnych. Nikt z nich nie szydzi w internecie, nie tworzy memów z ich twarzami lub słowami, ich cierpienie nie jest wystawione na widok publiczny, żadne najgłupsze nawet słowo powiedziane w chwili nadmiernej szczerości i zagubienia nie jest poddane społecznej ocenie, dyskusji lub szyderstwu w internecie czy prasie. Ich dzieci i znajomi tego nie czytają.

Jedna ważna różnica

Różni je jeszcze jedna rzecz: nikt z nich nie korzysta, tak jak się obecnie korzysta z obu małżonek zamkniętych za kratami polityków PiS. Do pierwszej nieudanej próby ułaskawienia żadna z nich nie była potrzebna, ich twarze nie pojawiały się w mediach, prywatność żadnej nie doznała uszczerbku. Nikt nie epatował ich lękiem o mężów czy zagubieniem w codzienności. Nikt na tym nie starał się zrobić żadnego interesu. Po prostu prezydent podpisał kwit, który nazwał aktem łaski, i miało być po wszystkim.

Teraz nagle widzimy obie złamane kobiety obok prezydenta, który w ten sposób okrasza wszczęcie postępowania ułaskawieniowego, a kilka lat temu sprowadził je dla każdego z nich do jednego swojego podpisu, bez kamer, fleszy czy oświadczeń. Na co prezydent liczy? Na pozytywną opinię prokuratora generalnego o jednym z nich. Tym, którego słowa o gardzeniu wyrokiem sądu jeszcze brzmią w uszach większości polskich prawników. Którego gest Kozakiewicza pamięta każdy, kto choćby przypadkiem zerknął w relacje z posiedzenia Sejmu.

Przecież w tej sytuacji nie o prawo łaski chodzi, ale o cyrk z dwiema załamanymi kobietami. Ponoć żonami przyjaciół pana prezydenta, czy też dziennikarzy lub wydawców mediów zapraszających je do siebie. Tylko czy rzeczywisty przyjaciel wystawia na ryzyko publicznych szyderstw i kpin żonę swojego przyjaciela w momencie jej całkowicie naturalnego zagubienia, lęku i niepewności?

Czy tu rzeczywiście o przyjaźń i wsparcie chodzi?

Prawie każdy trafiający w śledztwie do aresztu lub po wyroku do więzienia dla adwokata ma twarz nie tylko swoją własną, ale i swoich najbliższych. Po kolejnych latach praktykowania tego zawodu widzimy we wspomnieniach nie tylko twarze tych, których spotykaliśmy w aresztach lub w salach sądowych, ale i tych, którzy przychodzili do naszych kancelarii w ich sprawach. Twarze wysiadujących pod salami sądowymi. Pamiętamy głosy z rozmów telefonicznych proszące o krótką informację o przebiegu rozprawy, albo jak on czy ona się tam za kratami czują. Pamiętamy ich smutki, lęki i rozterki.

Pozostało 88% artykułu
Rzecz o prawie
Małecki: Czy Łukasz Ż. może odpowiadać za usiłowanie zabójstwa?
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa