Ośmiorniczki były, się zmyły. Nadeszła stonoga i ferajna ocknęła się przy herbacie i deserach. Roszady, deale, odprawy, czyli ostatnie sznity tortu tylko furkoczą w powietrzu. Niedługo będzie po herbacie. Lepiej obcierać pysk z cukrowo - śmietanowej brei, niechby choć przez marne trzy miesiące pogrzebowego sztajera, niż obudzić się z niczym. Dobra i lokata w Bydgoszczu, byle pierwsza.
A jakże pyszny był jeszcze tak niedawny wybór salonu na powyborcze rekolekcje! Słyszę, zda się, jak we wnętrzach hotelu o dumnej nazwie „Windsor" dźwięczą te wszystkie, firmowe k...y, h...je, d...y. Frazy trącące wyziewem gumna nie do zabicia przez najdroższe perfumy. Dziś, choć garniaki Bossa na siermiężnych grzbietach jeszcze tańczą, drzwi są już zamknięte. To nie song Maryli, to bal na Gnojnej. Tutaj znienacka można poczuć pod żebrem lodowate dźgnięcie majchra. Familianckie mordy nurzają się w słodkotrującej pianie pożegnalnego tortu, lecz walka idzie na śmierć i życie. A czysta gęba, polski syf i folklor – czy to ważne? Lokata na liście jest ważna. Biorąca lokata.
Dla niemal każdego, budżetowego urzędola, nie łudźmy się, nie tylko w oczach pańci bliźniaczki Joela Greya z filmu „Kabaret" ( „Willkommen, bienvenue, wellcome!"), ktoś o dochodach pięciu zwykłych, polskich emerytów razem wziętych jest idiotą ( „Money money" ). Gdzie dawne czasy, gdzie normalność? Gdzie rasa przedsowiecka, gdzie pokolenia, które kulturę kapitalizmu, obrotu ekonomicznego, handlu, gospodarowania przenosiły w genach, w rozumie, w oczach, i w sercu też? Z domu, z ulicy, z życia. Czy podobna, żeby w dobrze zorganizowanym państwie u steru spraw stał jak nie teoretyk – utopista, absolwent postkomunistycznej antyekonomii, to kompletny, w sensie praktycznym, gospodarczy analfabeta? Mój Boże, dialogi starego Jana Buddenbrooka z małą Tonią są przecież czystym realizmem. Nestor hanzeatyckiej rodziny kupieckiej osobiście czuwał nad wnuczką w tej mierze. „Dowiadywał się, ile bierze za worek pszenicy i wyraził gotowość robienia z nią interesów"- opisał te nauki Tomasz Mann. Miałam i ja dziadka, którego życie było upartą grą z komuną w obronie własnego biznesu. Takie dziedzictwo siedzi we krwi, w duszy.
Szacujmy. Chcąc wypłacić pracownikowi na rękę sześć tysięcy, trzeba wyłożyć, dorzuciwszy różne haracze, na okrągło, około 10 tysięcy. Zakładając 20% marżę handlową ( często dziś nierealną ) należy na ten cel, miesiąc w miesiąc, latem i zimą, obrócić co najmniej pięćdziesiąt tysięcy. Tony pietruszki, jajek, truskawek, butów, kiecek, książek, śrubek, desek – tego, do czego jeszcze dzisiaj ma jaki taki dostęp przeciętny, przedsiębiorczy Polak, który nie posiada szwagra w magistracie, ni ojca w resorcie. Po opłaceniu kosztów transportu, energii, reklamy, opakowań. Nakładem godzin morderczej, niezapłaconej harówki własnej. Kosztem przerobienia kilogramów kwitów i dokumentów. Tylko na ten jeden, wart szyderstwa urzędola, zarobek.
Nie pojmie tego Bieńkowska, a jednak nie zbrakło jej tupetu, by obstawiać szpicę sektora firm prywatnych i pchać się na ich komisarza do Brukseli. Jej doświadczenie? Siedem lat przy podziale dotacji :))). Własna firma? Nigdy, żadna :))). Dziś pańcia ta nadzoruje eksplorację kosmosu, a co! Może ktoś wierzy, że wie, z ilu planet składa się nasz Układ Słoneczny. Może ktoś wierzy. „Z szaconkiem, bo się może skończyć źle, na Gnojnej bawimy się".