Wieszczu Herbercie, w Polandii retoryka kartoflano – parciana wciąż trzyma nas w żelaznej obręczy. „Łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy (...), żadnej dystynkcji w rozumowaniu, składnia pozbawiona urody koniunktiwu"- jest jakeś rzekł.
„Ja sama niekiedy, powiem wam szczerze, mimo że jestem w parlamencie od kilku lat, ale czytam pisma, które otrzymuje moja mama, moi najbliżsi i oni, przynosząc te pisma, mówią: no, ale właściwie, o co chodzi?" – tak finezyjnie zapewnia się naród, tym razem, o potrzebie kształcenia językowego. Teraz już szczerze, z pozycji kumpeli, która wysoko zaszła i czyta, mimo że jest w parlamencie od kilku lat. „Ona sama" czyta! Jako czuła córka i krewniaczka czyta pisma, które „otrzymuje moi najbliżsi". Po stokroć, Mistrzu Herbercie! Gdybyż nas choć „lepiej i piękniej kuszono"!
Zbrzydzenie jest w Polandii stanem ciągłym. Wracasz, jak po rekonwalescencji, do rodzimej tiwi, zaledwie tkniesz pilota i bingo. Poznański notabl, zmajstrowawszy podpatrzoną w świecie huśtawkę „deszczową", puszy się do kamery z jej racji jako rzeczy „mniej poważnej i smutnej" od akurat, jak bredzi, pomnika. W decydenckim rozumku zaistnieć więc może opozycja: deszczowa huśtawka contra pomnik. Uciecha contra dołująca martyrologia. Taki smak. Łatwo, Mistrzu Herbercie, szydzić z Polandii. Tylko jest nam coraz smutniej.
„Tak więc estetyka może być pomocna w życiu. Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie" – zalecasz. Ziarenko poczucia estetyki i łuseczka śródziemnomorskiej pozłotki to, niestety, dość, by wypisać się z Polandii, cedząc gorzkie drwiny. Lecz ten stan permanentnego obrzydzenia już nad wyraz jest męczący.
Wolną Polandię błogosławi się podczas lansów przy ołtarzu ( „Ojczyznę wolną..." ), ale wciąż na palcach jednej ręki liczy się tu ryzykantów, którzy nie strachają się pytać, jak jest, nawet drżącym głosikiem, i o rzeczy małe. Nie wiadomo więc, ile kosztuje kolejna bzdura, czyli portal „przyjaznej komunikacji" z obywatelami i darmowe podręczniki dla czynowników zamiast porządku prawnego. Proceder obdarowywania kosztownymi bublami trenowany na dzieciach przez Kluzikową pewnie musi się opłacać. Polakom się nie opłaca. Polandii natomiast nie opłaca się ani film o rotmistrzu Pileckim, ani wykopanie kości Żołnierzy Niezłomnych, wciąż Wyklętych. Opłacają się wizerunkowe śmieci, rządowy cyrk obwoźny z wyposażeniem meblarskim i zaangażowaniem potrójnej obsługi komunikacyjnej oraz „urodziny pałacu" zrodzone w chorych, zniewolonych umysłach. Marny jest los estety w Polandii, w której trzeba znieść taką masę rzeczy prymitywnych, brzydkich. Oczywista, pragmatycznie jest znosić je w milczeniu. Medyk, który dopiero co postulował godziwą toaletę dla położnic przed obliczem ministra, w ojczyźnie błogosławionej w Kościele wolności, pośród koleżeńskiego stadka, wyszedł na samotnego, straceńczego śmiałka i bezrobotnego frajera.