Po sfałszowanych w 2020 roku wyborach na Białorusi zdelegalizowano wszystkie niezależne media. Wiele redakcji musiało się przeprowadzić do Wilna, Warszawy i innych europejskich miast. Andrzej Poczobut, Kaciaryna Andrejewa, Maryna Zołatawa i ponad dwudziestu innych dziennikarzy trafiło do więzienia i usłyszało drakońskie wyroki. Tymczasem Białorusinom, którzy sięgają w Mińsku, Brześciu czy Grodnie do popularnych wyszukiwarek, międzynarodowe giganty internetowe podsuwają przeważnie artykuły propagandowych białoruskich mediów.
Jak podaje „Financial Times”, sprawą zajęła się Komisja Europejska, która zaapelowała do Google’a i innych wielkich korporacji technologicznych, by wspierały niezależne białoruskie media i wyżej pozycjonowały ich treści niż materiały produkowane przez rządowe media Łukaszenki.
Czytaj więcej
Tę walkę przegra ten, kto pierwszy się podda. Po ich stronie jest broń i przemoc, ale nie mają tego, co mamy my – motywacji – mówi Swiatłana Cichanouska, przebywająca w Wilnie liderka wolnej Białorusi.
– Walka z dezinformacją i promowanie wolności mediów – to dwie strony medalu i chcemy, by Big Tech zajmował się obiema – komentowała w rozmowie z „FT” wiceszefowa Komisji Europejskiej Věra Jourová. – A to oznacza zapewnienie widoczności w sieci prawdziwej informacji, a nie propagandy Mińska czy Kremla – mówiła. Z informacji tych wynika, że Jourová „wyraziła zaniepokojenie” sytuacją niezależnych mediów białoruskich i poruszyła ten temat w rozmowie z kierownictwem Google’a w grudniu.
W odpowiedzi na pytanie „FT” w Google’u tłumaczą, że „dokładają wszelkich starań, by tworzyć produkt i zapewnić zachowanie swojej polityki w taki sposób, by nie brać pod uwagę poglądów politycznych”. Tłumaczą też, że na wyniki wyszukiwania wpływają „setki czynników”.