Euro 2020 i mundial w Katarze zaszkodzą planecie

Ponad dwa miliony ton dwutlenku węgla trafiły do atmosfery z powodu piłkarskiego mundialu w Rosji. Euro 2020 nie będzie miało jednego gospodarza, a mecze odbywać się będą w 12 miastach rozsianych po kontynencie. Przez cztery tygodnie drużyny i kibice będą latać samolotami w tę i z powrotem. W czasie, gdy rośnie świadomość katastrofy klimatycznej, wydaje się to oderwane od rzeczywistości.

Publikacja: 17.01.2020 18:00

Stadion Khalifa International w Katarze to jedna z aren mundialu 2022. Można tam grać w piłkę, tylko

Stadion Khalifa International w Katarze to jedna z aren mundialu 2022. Można tam grać w piłkę, tylko jeśli potężny nawiew wtłacza chłodne powietrze

Foto: Anke Waelischmiller/Picture-Alliance/AFP

Euro rozsiane po kontynencie to wcale nie ostatni taki pomysł. W połowie 2017 r. Światowa Federacja Piłkarska (FIFA) zadecydowała, że mundial w 2026 r. odbędzie się w USA, Kanadzie i Meksyku – czyli de facto na całym kontynencie północnoamerykańskim. Z Mexico City (najbardziej na południe wysunięte miasto turnieju) do Edmonton (najdalej na północy) jest 4700 km. Futbol wydaje się całkowicie odklejony od rzeczywistości.

A rzeczywistość to rekordowo rosnące temperatury, informacje o kolejnych falach upałów i anomaliach pogodowych latem, zimą zaś o pożarach na drugiej półkuli i braku śniegu na naszej. 2019 rok był drugim najgorętszym, od kiedy prowadzone są pomiary – wyprzedza go tylko rok 2016. Miniona dekada nie miała sobie równych, od kiedy ludzkość prowadzi badania. Tak wynika z raportu Copernicus Climate Change Service – programu obserwacji zmian klimatu, który jest finansowany przez Unię Europejską.

Futbol – szczególnie ten na najwyższym poziomie, czyli najbogatszy – jest trucicielem planety i przyczynia się do ocieplenia. Drużyny, które przecież nie składają się tylko z 11 zawodników i rezerwowych, ale z rozrośniętych sztabów, są w ciągłym ruchu. W najbogatszych klubach standardowym środkiem komunikacji jest samolot – nawet w przypadku spotkań ligowych, bo przy okazji europejskich pucharów nie ma innego wyjścia. Dziś powoli rośnie świadomość i coraz częściej można się natknąć na zdjęcia piłkarzy podróżujących na mecze pociągiem, ale jeszcze w 2015 r. Arsenal zasłynął, że do odległego o nieco ponad 120 km Norwich udał się czarterem – lot trwał niecałe 15 minut.

Wyjazdy bliższe i dalsze piłkarskich klubów czy reprezentacji najłatwiej przemawiają do wyobraźni, ale potężny ślad węglowy to przede wszystkim masy podróżujących kibiców. – W 2013 r. przeprowadziliśmy badania przy okazji meczu o Tarczę Wspólnoty między Manchesterem United a Wigan Athletic na Wembley – mówił w rozmowie z magazynem „Vice" Phillip Perstitch, konsultant Carbon Trust. – Okazało się, że zużycie energii przez stadion to ekwiwalent około 60 ton dwutlenku węgla. Natomiast podróże kibiców dały wynik zbliżony bardziej do 5 tys. ton.

Głodne kawałki

Innymi słowy ten jeden mecz, 90 minut, to ekwiwalent rocznej jazdy ponad tysiąca samochodów albo rocznego zużycia energii przez 847 amerykańskich gospodarstw domowych. Jakkolwiek by to absurdalnie brzmiało – dla planety lepiej, jeśli ludzie zostaną w domu i obejrzą spotkanie w telewizji. Jeszcze lepiej, jeśli pójdą do baru i obejrzą je wspólnie na jednym ekranie. Bardziej ekologicznie jest kibicować lokalnej drużynie, na mecze której da się dojść, dojechać rowerem czy komunikacją miejską, niż udawać się w dalekie podróże, by zobaczyć swoich idoli na żywo.

Spotkanie o Tarczę Wspólnoty to oczywiście inny przypadek, niż zwykły mecz ligowy – odbywa się na neutralnym terenie, sympatycy obu drużyn dojeżdżają ze swoich miast, by obejrzeć mecz na żywo. Brzmi znajomo? Oczywiście – tak wyglądają przecież finały najważniejszych europejskich pucharów, wedle tego schematu odbywają się mecze w wielkich turniejach reprezentacyjnych – mistrzostwach świata czy Europy. O ile jednak na Wembley przyjeżdżają głównie kibice z Anglii, to na finały Ligi Mistrzów czy na wielkie turnieje zlatują się z całego świata. Wedle dość ostrożnych oszacowań finał Champions League to 8700 ton dwutlenku węgla.

Euro 2020 rozsiane po całym kontynencie to autorski pomysł Michela Platiniego – byłego już prezydenta Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA), który musiał odejść w niesławie, nie potrafiąc przekonująco wytłumaczyć się z dziwnych i podejrzanych wypłat, które dostał od Seppa Blattera (byłego szefa FIFA). Platini chciał w ten sposób uhonorować – tak twierdzi – 60. urodziny turnieju. Oczywiście to tylko głodne kawałki, które dobrze wyglądają w oficjalnych komunikatach (a i to niekoniecznie). UEFA doskonale wie, że turniej z 12 gospodarzami sprzeda się lepiej niż z jednym.

Dobra mina do złej gry

Piwo, którego nawarzył Platini i które wyszło gorzkie, pić musi jego następca Aleksander Ceferin. Słoweniec doskonale zdaje sobie sprawę z kontrowersji, jakie wzbudza ten pomysł, ale robi dobrą minę do złej gry i wszem wobec opowiada o korzyściach, także tych dla planety. Twierdzi, że rozsianie turnieju po całym kontynencie pociąga za sobą poważne oszczędności – żadne państwo nie musi inwestować wielkich środków w budowę infrastruktury drogowej czy hotelowej, nie muszą powstawać nowe stadiony, co oczywiście jest korzystne także dla środowiska.

Dwa dni po tym, jak Rada Europy przyjęła rezolucję ogłaszającą kryzys klimatyczny, a Parlament wezwał UE do przedstawienia strategii osiągnięcia neutralności klimatycznej najpóźniej do 2050 r., odbyło się losowanie grup Euro. Po ceremonii w Bukareszcie Ceferin mówił na konferencji prasowej: – Euro 2020 ma oczywiście także koszty. By oglądać mecze swojej drużyny na żywo, fani będą musieli dużo podróżować. UEFA bierze na siebie odpowiedzialność i będziemy chcieli zrównoważyć emisje dwutlenku węgla, jakie powstaną przy okazji turniejuł.

UEFA podpisała umowę z firmą konsultacyjną South Pole zajmującą się offsetem ekologicznym. Z jej pomocą posadzi po 50 tys. drzew w każdym z krajów, które ugoszczą Euro 2020. Ceferin zapowiedział też „inwestycje w najwyższej jakości projekty związane z energią odnawialną". Europejska konfederacja zobowiązała się zrównoważyć produkcję 405 tys. ton dwutlenku węgla.

Nie trzeba być ekspertem od klimatu czy energetyki, by wiedzieć, że ta liczba jest wzięta z sufitu. Jeśli mundial w Rosji został „wyceniony" na pięć razy tyle (ponad 2 mln ton), to dlaczego turniej rozciągnięty między Baku a Rzymem (4500 km) z jednej strony a Dublinem i Bilbao z drugiej (2 tys. km – ten dystans będą musieli pokonywać polscy kibice chcący zobaczyć drużynę Jerzego Brzęczka na żywo) – ma być o tyle bardziej przyjazny dla Ziemi.

Dziś równoważenie produkcji gazów cieplarnianych staje się powszechną praktyką większości korporacji. Pod egidą ONZ powstała akcja – Sports for Climate. Jej sygnatariusze zobowiązują się dążyć do neutralności klimatycznej i ekologicznym offsetem równoważyć emisje, które powstały na skutek ich działań. Do akcji dołączyły Międzynarodowy Komitet Olimpijski, FIFA, UEFA, a także mnóstwo mniejszych organizacji. Niestety, zdecydowana większość działań sportowych organizacji to klasyczny greenwashing.

Ten termin dorobił się już w języku polskim pięknego zresztą tłumaczenia – ekościema. Aktywiści klimatyczni wskazują, że offset FIFA za mundial 2018 nigdy nie został dokończony ani poprawnie przeprowadzony. Z przymrużeniem oka – by nie powiedzieć, że jako kłamstwo – traktują zapowiedzi, że kolejne mistrzostwa świata będą neutralne klimatycznie.

„Katar 2022 to będzie zderzenie globalnej gry z globalnym ociepleniem" – napisał niedawno publicysta „Washington Post" Norman Chad. Dauha jest gorącym miastem, a temperatura stale tam rośnie. Od 1962 r. średnia zwiększyła się o blisko trzy stopnie, a od czasów przedindustrialnych o niemal sześć. Na początku dekady w stolicy Kataru odnotowano rekordowe 50,4 stopnia Celsjusza.

Średnia temperatura w Katarze w czerwcu i lipcu wynosi 32–34,5 stopnia. FIFA zdecydowała o przeniesieniu mundialu na zimę, choć zaburzy to całkowicie sezon w europejskich ligach, a także w Lidze Mistrzów. Kluby muszą się jednak dostosować. Temperatura w listopadzie i grudniu jest sporo niższa, ale jednak w pustynnym kraju nawet w okolicach Bożego Narodzenia bywa upalnie. Zresztą według danych NASA grudzień 2019 r. był najcieplejszym grudniem w historii na całej Ziemi.

Kilkanaście tygodni temu – na przełomie września i października (był to najcieplejszy październik w historii pomiarów w Katarze) – w Dausze odbyły się lekkoatletyczne mistrzostwa świata. Jeszcze nigdy najważniejsza impreza sezonu nie była organizowana tak późno i powód był oczywisty – upał. W Zatoce Perskiej jest to dodatkowo gorąco połączone z ogromną wilgotnością. Takie warunki potrafią być zabójcze. Dosłownie.

Zawodnicy rywalizowali na klimatyzowanym stadionie – który będzie także główną areną mundialu za dwa lata. Wywietrzniki tłoczące zimne powietrze znajdują się na wysokości kostek pod każdym krzesełkiem. Murawa też jest chłodzona wielkimi wywietrznikami. Biegu maratońskiego nie sposób jednak rozegrać na stadionie (zawodnicy musieliby pokonać blisko 269 okrążeń), start kobiet zaplanowano więc na północ – wychodząc ze słusznego założenia, że w nocy jest odczuwalnie chłodniej. Termometry i tak wskazywały jednak ponad 32 stopnie. Wzdłuż trasy co kilkaset metrów rozstawione były punkty z wodą i zmoczonymi w lodowatej wodzie gąbkami. Więcej było sanitariuszy niż sportowców. Mimo to aż 28 zawodniczek z 68 startujących (41 proc.) nie ukończyło biegu.

Zaklęty krąg

W Katarze, a także w innych państwach regionu, dziś da się funkcjonować tylko z klimatyzacją. Gdy gorąco stanie się rzeczywiście nie do wytrzymania w Syrii, Jordanii czy na irańskiej prowincji, ludzie zaczną stamtąd uciekać, bo już dłużej nie będą w stanie tam żyć. Zdesperowani zapłacą ostatnie grosze podejrzanym przemytnikom, by znaleźli dla nich miejsce na łódkach płynących pod osłoną nocy do Europy. Gdy jednak fale nieludzkich upałów nawiedzają Dauhę, Dubaj czy Abu Zabi, z pomocą przychodzą oczywiście pieniądze i technologia. Albo inaczej – technologia za wielkie pieniądze.

Dlatego podczas mundialu klimatyzowane będą nie tylko stadiony, ale także na zewnątrz mają być ustawione dmuchawy chłodzące stojących w kolejkach kibiców. Dziś w Dausze coraz więcej miejsc jest klimatyzowanych. Zabytkowa część miasta – stary suk w centrum, plątanina małych uliczek, targowisk, restauracji i hoteli – poprzetykana jest poustawianymi na ulicach klimatyzatorami. Do ogródków nielicznych kawiarni, które wystawiają stoliki na zewnątrz, tłoczone jest zimne powietrze. Niektóre parkingi przed supermarketami czy knajpami są klimatyzowane, by ludzie mogli przejść w chłodzie ten kawałek z samochodu do sklepu.

– Katar to jeden z najszybciej ocieplających się obszarów na Ziemi, tylko na Arktyce temperatury rosną w szybszym tempie – mówił w rozmowie z „Washington Post" Zeke Hausfather, klimatolog z organizacji non profit Berkeley Earth zajmującej się analizą danych i statystyk dotyczących klimatu. – Zmiany w tym regionie pozwalają nam sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała przyszłość innych regionów, jeśli nie ograniczą emisji gazów cieplarnianych.

Broniąc się przed globalnym ociepleniem, Katar i inne bogate państwa regionu jednocześnie to ocieplenie napędzają i wpadają w zaklęty krąg. Klimatyzacja to ogromny ślad węglowy i jeszcze więcej spalonych paliw kopalnych. Według przewidywań specjalistów moc chłodnicza Kataru ulegnie w 2030 r. podwojeniu w stosunku do tego, co miało miejsce w 2016 r. A klimatyzacja na otwartych przestrzeniach jest skrajnie niewydajna, ociera się o marnotrawstwo. Nawet jednak nieliczni katarscy aktywiści klimatyczni przyznają, że bez niej nie można by w Dausze funkcjonować na świeżym powietrzu.

Katar już jest największym procentem gazów cieplarnianych w przeliczeniu na mieszkańca – 43,9 tony na osobę. Drugie jest Curacao (37,7), trzeci Trynidad i Tobago (34). Na jednego Polaka przypada 7,5 tony, na Amerykanina 16,5. Przepaść już jest ogromna, a będzie się powiększać. Katarczycy twierdzą, że wyliczenia Banku Światowego są tendencyjne, bo ich kraj jest jednym z największych eksporterów gazu ziemnego, który spalany jest w odległych krajach, a metodologia banku zalicza emisję Dausze. Tak czy inaczej 60 proc. wyprodukowanej energii Katar wykorzystuje na chłodzenie – dla porównania w USA to 15 proc., a w Chinach 10.

Rząd Kataru zarzeka się, że ich mundial wyprodukuje mniej gazów cieplarnianych niż poprzednie wielkie turnieje. Przede wszystkim ze względu na wielkość kraju – mistrzostwa świata w Katarze to de facto turniej w Dausze. Pięć z ośmiu stadionów będzie połączonych metrem. Najdalej położone od siebie obiekty dzieli 56 km. Poprzedni mundial odbył się w Rosji (jej europejskiej części) – a stadion w Kaliningradzie był oddalony o 3 tys. km od tego w Jekaterynburgu, a jednym środkiem możliwym transportu był oczywiście samolot.

Z katastrofą klimatyczną mierzą się wszystkie sporty. Start maratonu podczas tegorocznych igrzysk w Tokio ze względu na upały odbędzie się w odległym o ponad tysiąc kilometrów Sapporo – leżącym na innej wyspie niż stolica Japonii. Nakaz przeniesienia maratonu i zawodów chodziarzy do innego, chłodniejszego, miasta wydał dość kategorycznie i zaskakująco MKOl w listopadzie 2019 r. – mniej niż osiem miesięcy przed początkiem igrzysk. I to pomimo starań organizatorów, którzy zapewnili, że rozstawią wzdłuż pierwotnej trasy klimatyzatory, a asfalt pokryją specjalną farbą odbijającą słońce. Dzięki niej jest o osiem stopni Celsjusza chłodniej niż na zwykłym – rozgrzanym – asfalcie. A jednak maraton odbędzie się na Hokkaido.

Tokio zawsze było ciepłym miastem – gdy poprzednio organizowało igrzyska, w 1964 r., odbyły się one w październiku, by uniknąć upałów. W minionej dekadzie średnia temperatura była w stolicy Japonii jednak aż o 2,5 stopnia Celsjusza wyższa niż w dekadzie poprzedzającej igrzyska sprzed 56 lat.



Skończyć z ekościemą

Prawdziwy dramat czeka prawdopodobnie sporty zimowe. Już w tym roku media społecznościowe obiegały zdjęcia z konkursów skoków – tylko skocznie pokryte były białym puchem (oczywiście sztucznym), a wokół ani śladu zimy. Jeśli temperatury będą w dalszym ciągu rosnąć w takim tempie, to – według badań kanadyjskiego University of Waterloo – w 2050 r. już tylko nieco mniej niż połowa spośród 21 miast gospodarzy zimowych igrzysk mogłaby jeszcze raz ugościć sportowców.

W 2080 r. lista ta skurczy się do zaledwie czterech miast – Calgary w Kanadzie, Pekinu, Albertville we Francji i Salt Lake City w USA. Sporty zimowe możliwe będą tylko na dużych wysokościach i to tylko przez krótkie momenty w roku. Już dziś sezon narciarski jest krótszy o 34 dni niż miało to miejsce w latach 80. – tak wynika z publikacji naukowego pisma „Geophysical Research Letters".

Na liście sportów zagrożonych jest też golf. Ulewy niszczą pola golfowe, a wiele z nich położonych jest w malowniczych miejscach na wybrzeżach. To, co było do niedawna atutem, dziś staje się zagrożeniem. Wedle przewidywań naukowców jedno z najsłynniejszych pól świata – szkockie St. Andrews – w 2050 r. znajdzie się całkowicie pod wodą.

Osobnym rozdziałem jest Formuła 1, która powoli przestaje mieć usprawiedliwienie, by w ogóle istnieć. Jedno Grand Prix to wedle ekspertów ponad 250 tys. ton emisji CO2. To roczne zużycie prądu 42-tysięcznego miasteczka – mniej więcej tyle ma Serock w Mazowieckiem czy Ruciane-Nida w Warmińsko-Mazurskiem. A te wyliczenia emisji nie biorą pod uwagę kibiców i ich podróży na tor.

Światowy sport, a przede wszystkim futbol, który jest najważniejszy, musi przestać ignorować problem globalnego ocieplenia, zmierzyć się z pełną odpowiedzialnością ze swoimi emisjami, na poważnie zająć się offsetem, a nie wykpiwać ekościemą.

Euro rozsiane po kontynencie to wcale nie ostatni taki pomysł. W połowie 2017 r. Światowa Federacja Piłkarska (FIFA) zadecydowała, że mundial w 2026 r. odbędzie się w USA, Kanadzie i Meksyku – czyli de facto na całym kontynencie północnoamerykańskim. Z Mexico City (najbardziej na południe wysunięte miasto turnieju) do Edmonton (najdalej na północy) jest 4700 km. Futbol wydaje się całkowicie odklejony od rzeczywistości.

A rzeczywistość to rekordowo rosnące temperatury, informacje o kolejnych falach upałów i anomaliach pogodowych latem, zimą zaś o pożarach na drugiej półkuli i braku śniegu na naszej. 2019 rok był drugim najgorętszym, od kiedy prowadzone są pomiary – wyprzedza go tylko rok 2016. Miniona dekada nie miała sobie równych, od kiedy ludzkość prowadzi badania. Tak wynika z raportu Copernicus Climate Change Service – programu obserwacji zmian klimatu, który jest finansowany przez Unię Europejską.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi