Fala powrotów z Wysp nie przyniesie rewolucji

Ani Donald Tusk, ani Mateusz Morawiecki nie skłonili Polaków do masowych powrotów z emigracji. Nie jest jednak wykluczone, że to, co nie udało się im, uda się Borisowi Johnsonowi. Ci, którzy liczą, że wracający emigranci zmienią ojczyznę na wzór i podobieństwo tego, co widzieli na Wyspach, mogą się jednak srodze rozczarować.

Aktualizacja: 25.01.2020 07:30 Publikacja: 24.01.2020 00:01

Fala powrotów z Wysp nie przyniesie rewolucji

Foto: Forum, Zbigniew Osiowy

Powiedziałem pani premier, że mamy najniższe w naszej historii bezrobocie. Zapraszamy wszystkich Polaków z powrotem do kraju, ale oczywiście szanujemy indywidualne decyzje ludzi dotyczące ich drogi życiowej – mówił pod koniec 2018 r., po rozmowach z Theresą May, premier Mateusz Morawiecki. Kilka tygodni później w rozmowie z BBC zaapelował wręcz do Brytyjczyków: „Oddajcie nam naszych ludzi z powrotem".

Myślenie życzeniowe? Niekoniecznie. Po tym, jak liczba naszych rodaków w Wielkiej Brytanii osiągnęła w 2017 r. szczytowy poziom – 1,021 mln, w tym 922 tys. urodzonych poza granicami Zjednoczonego Królestwa – zanotowano jej pierwszy spadek (licząc od momentu wejścia Polski do UE). I był to spadek znaczący – o 116 tys. osób. To o ponad 40 tys. więcej, niż wynosiła populacja Polaków na Wyspach przed 2004 r., w którym wchodziliśmy do Unii, a Londyn otwierał dla nas brytyjski rynek pracy.

Warto przy tym odnotować, że temat masowego powrotu z emigracji pojawiał się w naszej debacie publicznej już od 2007 r. W spocie wyborczym Platformy Obywatelskiej z tego roku wyliczano, że „w ciągu ostatnich dwóch lat (2005–2007, czas pierwszego rządu PiS – red.) z kraju wyjechało za chlebem prawie 2 mln Polaków". – Już wkrótce Polacy zaczną wracać z emigracji, bo praca tu będzie się opłacać – przekonywał w tym samym spocie Donald Tusk.

Obietnicy tej nie udało się Platformie i jej koalicjantom z PSL zrealizować. Przeciwnie – tylko w 2013 r. kraj opuściło pół miliona Polaków. Liczba emigrantów rekordowy poziom osiągnęła – jak wynika z danych GUS – w 2017 r. (a więc dwa lata po ponownym dojściu PiS do władzy). Było to 2,54 mln osób. Dopiero w kolejnym roku zanotowano pierwszy od kilkunastu lat spadek – do 2,455 mln. To jednak nadal liczba o prawie 1,5 mln większa niż w 2004 r., gdy przed Polakami zaczęły otwierać się rynki pracy w UE. Pod tym względem można śmiało powiedzieć, że na razie ani Donald Tusk, ani Mateusz Morawiecki nie zdołali skłonić Polaków do masowych powrotów. Nie jest jednak wykluczone, że to, co nie udało się im, uda się Borisowi Johnsonowi.

Mała Polska na Wyspach: wykształcona i zamożna

Wielka Brytania przez ostatnich 16 lat była głównym kierunkiem emigracji Polaków, prześcigając nawet znacznie bliższe nam geograficznie Niemcy. Wpływ na to miały przede wszystkim dwa czynniki. Po pierwsze, siła funta, która sprawiała, że po przeliczeniu zarobków na złotówki okazywało się, iż nawet niskopłatna praca na Wyspach (słynny zmywak, na który mieli jeździć Polacy) pozwala całkiem nieźle urządzić się finansowo (przy założeniu, że z owego zmywaka ostatecznie wróci się do kraju). Po drugie, urzędowy język Wielkiej Brytanii jest jednocześnie lingua franca współczesnego świata – spośród wszystkich obcych języków jest więc przez Polaków najlepiej opanowany, a ponadto rynek pracy wymusza dobrą znajomość angielskiego. Przez to wielu emigrujących rodaków mogło łączyć przyjemne z pożytecznym – zarabiać lepiej niż w Polsce i podszkolić się w znajomości języka, którym mówi cały świat.

Nic dziwnego więc, że kiedy tylko Brytyjczycy otworzyli dla nas rynek pracy, liczba Polaków na Wyspach wzrosła lawinowo – między 2004 a 2017 r. zwiększyła się o ponad 1000 proc. Bardzo szybko nieaktualny stał się też stereotyp emigranta pracującego „na zmywaku". Pod względem swojej struktury emigracja do Wielkiej Brytanii różniła się znacznie od tej do innych państw – na Wyspy wyjeżdżali, jak wskazują dane, „młodzi, wykształceni, z dużych ośrodków miejskich".

Z najnowszej dostępnej edycji badania NBP dotyczącego Polaków pracujących za granicą (spędzających w danym kraju więcej niż trzy miesiące) wynika, że jedynie do Wielkiej Brytanii wyjeżdża się z powodu chęci nauki języka (taką motywację wskazało 5,8 proc. wszystkich tamtejszych emigrantów z Polski i 7,5 proc. „nowych" emigrantów, czyli tych, którzy przyjechali na Wyspy po 2017 r). Tak jak w przypadku Polaków emigrujących do innych krajów najważniejszym czynnikiem skłaniającym do wyjazdów jest poziom wynagrodzenia (42,4 proc.) oraz brak pracy w kraju (15,6 proc.) i niezadowolenie z warunków pracy w Polsce (10,4 proc.). Niewątpliwie mamy więc do czynienia z emigracją o charakterze ekonomicznym.

76,4 proc. emigrantów z Polski przebywających na Wyspach to osoby w wieku od 18 do 44 lat. Największa grupa – 34,4 proc. – znajduje się w przedziale wiekowym 25–34 lata. Mamy więc do czynienia z wyjazdami ludzi wchodzących na rynek pracy, którzy uznali, że Wielka Brytania stwarza im lepsze perspektywy rozwoju zawodowego.

Najbardziej charakterystyczna dla tamtejszej polskiej emigracji jest jednak struktura wykształcenia wyjeżdżających. O ile w przypadku emigrujących do Niemiec najwięcej (29,3 proc.) ma wykształcenie średnie zawodowe, o tyle w Wielkiej Brytanii najwięcej jest osób z wykształceniem wyższym (32,2 proc.) i średnim ogólnokształcącym (31,8 proc.).

Dane wskazują również, że emigracja ta ma najbardziej „wielkomiejski" charakter. Spośród Polaków przebywających na Wyspach w 2018 r. aż 23 proc. przed wyjazdem mieszkało w Polsce w mieście liczącym ponad 500 tys. mieszkańców (dla porównania w Niemczech odsetek ten wynosił 13 proc.). Tylko 14,4 proc. stanowili natomiast emigranci ze wsi (wśród emigrantów nad Renem – 30,2 proc.).

Wreszcie Polacy na Wyspach mają lepszą niż ci w innych krajach pozycję na rynku pracy. Aż 13 proc. pracuje bowiem na stanowiskach menedżerskich (dla porównania w Niemczech odsetek ten wynosi 3 proc., w Norwegii zaś 1 proc.), a 11 proc. jako specjaliści (w Niemczech – 8 proc., w Holandii – 5 proc.). Kolejnych 9 proc. prowadzi własny biznes lub pracuje jako osoby samozatrudnione. Mniej niż co trzeci jest zdania, że wykonuje zajęcie poniżej swoich kwalifikacji zawodowych.

Mówimy też o emigracji relatywnie najbardziej zamożnej – w 2018 r. mediana, czyli zarobki „środkowego" pracownika, wynosiła w przeliczeniu na złote ok. 6,3 tys. zł netto, podczas gdy w Polsce w tym samym czasie była to niespełna połowa tej kwoty. Jeszcze wyraźniej rozpiętość płacową widać było przy porównaniu pensji najczęściej wypłacanej w danej gospodarce (dominanta) – w Polsce ok. 1,7 tys. zł na rękę, w Wielkiej Brytanii – 3,6 razy więcej. Nic dziwnego więc, że w transferach gotówki do kraju brytyjska Polonia wiodła prym. W 2018 r. emigrant z Wielkiej Brytanii przesyłał średnio 3509 zł (choć robił to rzadziej niż np. emigrant z Niemiec – co wskazuje na większą „osiadłość" emigrantów na Wyspach). Łącznie z Wysp do Polski trafiło wtedy 3,1 mld zł, niemal 20 proc. wszystkich transferów pieniężnych przesyłanych przez emigrację.

Funt zniechęca

Na pierwszy rzut oka wydaje się więc, że Polacy nie mają powodów, by wracać. A jednak Andrzej Kubisiak, ekspert ds. rynku pracy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, szacuje, że mogłoby być do tego skłonnych nawet 380 tys. emigrantów (w tym duża część z Wielkiej Brytanii). Ten swego rodzaju polexit miałby więc ogromną skalę.

Każdy, kto nie jest Brytyjczykiem, a chce pozostać w Wielkiej Brytanii po zakończeniu pobrexitowego okresu przejściowego, musi uzyskać status osoby osiedlonej. Tempo składania przez Polaków wniosków o taki status wskazuje, że wielu ma wątpliwości co do tego, czy zostać. Spośród ok. 900 tys. Polaków wniosek złożyło dotąd 512 tys. Tymczasem w przypadku obywateli Rumunii odsetek ten wynosi już niemal 100 proc., podobnie jest w przypadku Bułgarów, Włochów czy Portugalczyków.

Z cytowanego już wcześniej badania NBP wynika, że w 2018 r. chęć pozostania w Wielkiej Brytanii na stałe deklarowało 36 proc. Polaków – o 8 pkt. proc. mniej niż w 2016 r.

Dlaczego Polacy z Wysp mogą być gotowi na powrót? Czynników jest wiele – główne wydają się związane z jednej strony z brexitem, który ma nastąpić już 31 stycznia tego roku, z drugiej – z dobrą sytuacją gospodarczą w ojczyźnie. O ile nic nie wskazuje na to, aby brytyjski rząd przy okazji wyjścia z UE chciał pozbyć się z kraju Polaków, o tyle jedną z przyczyn brexitu było niezadowolenie ze zbyt dużej liczby imigrantów. Już po referendum w sprawie opuszczenia Unii doszło do kilku napaści na naszych rodaków, w tym najgłośniejszej z nich, w Harlow, gdzie z trzech Polaków zaatakowanych przez brytyjskich nastolatków jeden zmarł. Ponadto warto zauważyć, że rząd Borisa Johnsona domaga się składania wniosków o status osoby osiedlonej również przez tych imigrantów, którzy byli już rezydentami Wielkiej Brytanii (wcześniej długo wydawało się, że pobyt takich osób zostanie automatycznie zalegalizowany po brexicie). Polacy mogą zatem poczuć się niechciani.

Większe znaczenie ma jednak zapewne spadający kurs funta. Na początku maja 2004 r. średni kurs funta przekraczał 7 zł, tuż przed referendum w sprawie brexitu w 2016 r. – ok. 5,7 zł, a obecnie 4,9 zł. Jako że koszty życia na Wyspach pozostają wysokie, pobyt w Wielkiej Brytanii jest ekonomicznie mniej opłacalny niż był jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu.

Ponadto niepokoić muszą perspektywy gospodarcze Wielkiej Brytanii. Według szacunków brytyjskiego think tanku Instytut Studiów Fiskalnych (IFS), jeśli ostatecznie dojdzie do twardego brexitu – czyli jeśli w okresie przejściowym rządowi Johnsona nie uda się wynegocjować umowy handlowej z UE – wówczas brytyjską gospodarkę czeka recesja. Jeszcze w październiku 2019 r. IFS ostrzegało, że po twardym brexicie, którego się wtedy spodziewano, gospodarka nie będzie rozwijać się przez dwa lata, a w pierwszym roku wręcz się skurczy.

Gdy nad Wyspami zbierają się czarne chmury, w Polsce w tym samym czasie bezrobocie osiągnęło najniższy poziom od rozpoczęcia przemian gospodarczych w 1989 r. – w grudniu 2019 r. to rejestrowane wynosiło 5,2 proc. (gdy Polska wchodziła do UE, sięgało aż 19,5 proc.). Już dziś na rynku brakuje ok. 140–150 tys. pracowników. Przeciętne wynagrodzenie w gospodarce wynosi 4 932 zł brutto, co oznacza jego wzrost o ponad 100 proc. w stosunku do 2004 r. To, jak zmieniła się sytuacja, widać jeszcze lepiej, gdy przeliczymy te wartości na brytyjską walutę – dziś przeciętnie zarabiający Polak zarabia w kraju ok. 1000 funtów, gdy w 2004 r. było to 327. Widać różnicę?

Folwarku nie lubią

Czy powrót dużej liczby emigrantów w stosunkowo krótkim czasie mógłby zmienić sytuację polityczno-społeczną w Polsce? W Rumunii emigranci odegrali ważną rolę w protestach społecznych z 2018 r., które przyczyniły się do upadku rządu rok później. Uczestniczyli w antyrządowych demonstracjach, domagając się, aby ich kraj stwarzał im perspektywy podobne do tych, jakie znaleźli w swoich przybranych ojczyznach.

W Polsce podobnej rewolucji raczej nie należy się jednak spodziewać. Mateusz Karolak, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, autor doktoratu poświęconego powrotom emigrantów z Wielkiej Brytanii, zwraca uwagę, że tak naprawdę następują one stale, ponieważ migracja na Wyspy ma charakter ciągły (nowi emigranci zastępują tych, którzy wracają do Polski). Jak wylicza, w analizowanych przez niego latach 2004–2014 z Wysp wróciło co najmniej 600 tys. osób, a obecnie w Polsce żyje już zapewne ok. 800 tys. osób, które mają za sobą doświadczenia z życia i pracy w Wielkiej Brytanii. Dr Karolak zwraca przy tym uwagę, że na razie masowych powrotów nie widać, a fakt, iż liczba Polaków w Wielkiej Brytanii się zmniejszyła, wynika głównie z tego, że rzadziej niż w poprzednich latach rodacy wyjeżdżają na Wyspy.

Karolak mówi, że w rozmowach z powracającymi zaobserwował „przedefiniowanie normalności", czyli zmianę oceny tego, jak powinna wyglądać rzeczywistość poprzez porównanie warunków życia w Wielkiej Brytanii z tymi w kraju. – Zwracali uwagę na niskie, czasem nieregularnie wypłacane zarobki w Polsce, folwarczną strukturę zarządzania w firmach, a także słabą jakość usług publicznych, przerost administracji i nadmierną biurokratyzację – wylicza.

Powrót wyostrza więc spojrzenie na niedoskonałości życia w Polsce, ale – jak zauważa dr Karolak – same „społeczne przekazy migracyjne", a więc dzielenie się przez wracających do kraju emigrantów z rodakami z kraju normami, wartościami i ideami społecznymi zaobserwowanymi na emigracji, nie wystarczą do tego, aby doszło do społecznej zmiany. Konieczna jest otwartość społeczna na taką zmianę, a ta dotychczas na masową skalę się nie pojawiła – na co wskazywać mają badania wrocławskiego socjologa. Przeciwnie – bardzo często postulaty wprowadzenia zmian, przedstawiane przez migrantów powrotnych np. w środowisku pracy, były postrzegane jako zagrożenie dla status quo, które dla większości było satysfakcjonujące.

W związku z tym – jak mówi Karolak – wielu Polaków, którzy wrócili z Wysp w latach 2004–2017, zdecydowało się, po zderzeniu z rzeczywistością, na ponowną emigrację. Bywali emigranci, którzy przyznawali, że ukrywają swoje doświadczenie z Wysp, aby pracodawcy nie patrzyli na nich podejrzliwie, jako na osoby, które mogą mieć wygórowane wymagania. Byli też tacy, którzy uciekali w samozatrudnienie i przedsiębiorczość, dostrzegając – na podstawie swoich doświadczeń z Wysp – nisze, w których mogą wygodnie się umościć, pozostając poza głównym nurtem rynku pracy. – Część mówiła wprost, że decyduje się na samozatrudnienie, by nie pracować dla kogoś w Polsce – podkreśla socjolog. I choć przyznaje, że wśród emigrantów, z którymi rozmawiał, zdarzali się też tacy, którzy po powrocie, w związku ze swoimi doświadczeniami z Wielkiej Brytanii, angażowali się np. w działalność związkową albo wręcz sami związki zawodowe tworzyli, to ogólnie rzecz biorąc, powracający rewolucji w Polsce przeprowadzać jednak nie chcieli.

– W dzisiejszym świecie kwestia przebywania na emigracji nie odgrywa już takiej roli jak dawniej, gdy diaspora wywoływała przemiany społeczne – ocenia prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie będziemy drugą Rumunią – dodaje, nawiązując do wspomnianych wcześniej protestów, których ważnymi uczestnikami byli emigranci.

PiS musi uważać, ale może skorzystać

A może powrót emigrantów wpłynie na układ sił na scenie politycznej? Spójrzmy na wyniki głosowania Polaków z Wielkiej Brytanii w wyborach parlamentarnych z października 2019 r. Gdyby o wynikach wyborów decydowały ich głosy, wówczas Polską rządziłaby najprawdopodobniej koalicja PO i SLD (Platforma uzyskała na Wyspach 37,38 proc. poparcia, SLD – 23,48 proc.). PiS zajął dopiero trzecie miejsce – z poparciem 20,04 proc. Niezły wynik zanotowała też Konfederacja, która uzyskała 14,86 proc. głosów – ponad dwa razy więcej niż w Polsce.

Prof. Chwedoruk zwraca uwagę, że na Wyspach starsi emigranci są raczej prawicowi, a młodsi – bardziej liberalni, a w najmłodszym segmencie wręcz libertariańscy (ci głosują na Konfederację). To o tyle ważne, o ile najstarsi emigranci na Wyspach raczej tam zostaną, a wracać będą zapewne przede wszystkim młodsi, którym łatwiej będzie rozpocząć nowe życie w ojczyźnie.

– Niewątpliwie grupę powracających będą łączyć zarówno wysokie aspiracje płacowe, jak i podobne spojrzenie na kwestię instytucji politycznych. Do Wielkiej Brytanii wyjechali ludzie urodzeni w podobnym okresie, ambitni. Powrót takich osób to zawsze problem dla rządzących – mówi prof. Chwedoruk.

Zdaniem politologa doświadczenie emigracji tylko pod jednym względem może sprzyjać postawie konserwatywnej – chodzi o niechętny stosunek do imigrantów. – Osobiste doświadczenia podczas pobytu na Zachodzie mogą przyczyniać się do wzrostu niechęci wobec imigrantów spoza Europy – uważa. Zastrzega jednak, że per saldo na powrocie imigrantów z Wysp skorzystają w Polsce raczej siły liberalne.

Z drugiej strony, jak zauważa dyrektor Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego Paweł Musiałek, rząd może przedstawiać powrót Polaków jako swój sukces. – Jeśli saldo migracji będzie wyraźnie dodatnie, to PiS będzie z pewnością się tym chwalił – podkreśla. – Powrót Polaków z zachodniej Europy byłby nie tylko świadectwem dobrej sytuacji gospodarczej, ale też tego, że Polska nie ma się czego wstydzić wobec Zachodu. Pozwoliłby też na zakwestionowanie narracji, że nasz kraj zmierza w stronę standardów znanych z Rosji – mówi Musiałek.

– Nie ulega wątpliwości, że PiS będzie chciał przekuć to w sukces – zgadza się prof. Chwedoruk.

A czy jest możliwe, że wracający z Wysp emigranci będą się zrzeszać w organizacjach reprezentujących ich interesy w kraju – stowarzyszenia czy wręcz partie? Dr Karolak jest sceptyczny co do takiej możliwości. Jak mówi, samo doświadczenie emigracji nie jest kluczowe dla powracających. Z jego badań wynika, że jeśli pojawiało się jakieś wsparcie dla powracających emigrantów ze strony tych, którzy wrócili do Polski wcześniej, to dokonywało się ono w ramach niewielkich grup nieformalnych.

Gospodarka tylko zyska

Na powrotach może też skorzystać gospodarka. Po pierwsze i najważniejsze dlatego, że już dziś brakuje rąk do pracy, a brakowałoby ich znacznie więcej, gdyby nie imigranci ekonomiczni ze Wschodu, którzy jednak niebawem mogą zacząć zamieniać nasz kraj na Niemcy. Rozmówcy „Plusa Minusa" są zgodni – w obecnej sytuacji powrót Polaków z Wysp nie doprowadziłby do napięć na rynku pracy. – Nie sądzę, że może być to problemem – przyznaje dr Karolak.

Również prof. Chwedoruk przyznaje, że problem pojawiłby się dopiero wówczas, gdyby powroty zbiegły się z kryzysem ekonomicznym. W innym przypadku, z perspektywy gospodarki, będą one wręcz pożądane. – Luka na rynku pracy jest tak duża, że wracający będą mogli uzyskać w Polsce pracę zgodną z aspiracjami – ocenia Paweł Musiałek. Zwraca przy tym uwagę, że pod tym względem sytuacja na naszym rynku pracy może być wręcz postrzegana jako lepsza w stosunku do tej na Wyspach. – Wielka Brytania jest krajem, gdzie kluczowe stanowiska rozdysponowywane są według klucza społecznego, a ofiarami wadliwej drożności kanałów awansu społecznego są m.in. Polacy – mówi ekspert z Klubu Jagiellońskiego. Innymi słowy w Polsce awansu powracającym nie blokowałyby szklane sufity związane z tym, że nie ukończyli prestiżowych brytyjskich uczelni i nie są częścią siatki nieformalnych kontaktów, które decydują o awansach na najwyższe stanowiska.

Problemem mogą być jednak oczekiwania płacowe wracających z emigracji. Raz jeszcze odwołajmy się do badań NBP, z których wynika, że ponad 70 proc. jest gotowych wrócić, jeśli będą mogli liczyć na zarobki wynoszące co najmniej 4 tys. zł netto, a ponad 40 proc. oczekuje na rękę powyżej 6 tys. zł. Pod tym względem są mało konkurencyjni w stosunku do imigrantów ze Wschodu.

Paweł Musiałek zwraca jeszcze uwagę, że powrót Polaków z Wysp oznaczałby przeniesienie znacznego kapitału. Jak mówi, zakorzeniający się na Wyspach Polacy zmieniali swój paradygmat – zamiast oszczędzać pieniądze i wysyłać je do kraju, poświęcali więcej na konsumpcję i budowanie majątku w Wielkiej Brytanii (z danych NBP wynika, że w 2018 r. środki do Polski transferowało 34,6 proc. Polaków z Wysp). Gdyby wracali, wcześniej zapewne spieniężaliby znaczną część tego majątku i zabierali z sobą, co mogłoby stanowić dodatkowy impuls dla polskiej gospodarki.

Ewentualny masowy powrót z Wysp nie będzie więc wydarzeniem rewolucyjnym – może być za to symbolem tego, jak długą drogę pokonała Polska od 2004 r. Wtedy – zauważa Paweł Musiałek – otwarcie unijnych rynków pracy pomogło utrzymać spokój społeczny w sytuacji, gdy pracy nie miał co piąty mieszkaniec naszego kraju. Dziś zamykanie się tak ważnego niegdyś dla Polaków rynku, jakim jest ten brytyjski, nie jest powodem do bicia na alarm. I to, być może, jest z polskiej perspektywy najważniejszy aspekt brexitu.

Powiedziałem pani premier, że mamy najniższe w naszej historii bezrobocie. Zapraszamy wszystkich Polaków z powrotem do kraju, ale oczywiście szanujemy indywidualne decyzje ludzi dotyczące ich drogi życiowej – mówił pod koniec 2018 r., po rozmowach z Theresą May, premier Mateusz Morawiecki. Kilka tygodni później w rozmowie z BBC zaapelował wręcz do Brytyjczyków: „Oddajcie nam naszych ludzi z powrotem".

Myślenie życzeniowe? Niekoniecznie. Po tym, jak liczba naszych rodaków w Wielkiej Brytanii osiągnęła w 2017 r. szczytowy poziom – 1,021 mln, w tym 922 tys. urodzonych poza granicami Zjednoczonego Królestwa – zanotowano jej pierwszy spadek (licząc od momentu wejścia Polski do UE). I był to spadek znaczący – o 116 tys. osób. To o ponad 40 tys. więcej, niż wynosiła populacja Polaków na Wyspach przed 2004 r., w którym wchodziliśmy do Unii, a Londyn otwierał dla nas brytyjski rynek pracy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi