Ogłaszając światu śmierć samozwańczego kalifa tzw. Państwa Islamskiego, Donald Trump nie krył rozpierającej go dumy. Prezydent, który lubi być w centrum zainteresowania, przez 50 minut z soczystymi, a miejscami krwawymi szczegółami opisywał ostatnie minuty życia dżihadysty. „Rozumiem potrzebę opowiedzenia dobrej historii, ale korzyści z tego mogą być dużo mniejsze niż szkody, jakie to wyrządzi" – powiedział po konferencji Trumpa emerytowany generał Michael Nagata. Podobnego zdania są inni oficerowie i eksperci związani ze służbami specjalnymi. Ich zdaniem prezydent zdradził zbyt wiele czułych i strategicznie ważnych informacji. Trump podczas konferencji prasowej bez skrępowania opowiadał m.in., ile helikopterów brało udział w operacji i jaką trasę pokonały. Mówił również o tym, w jaki sposób wywiad stara się monitorować kanały komunikacji terrorystów. Przedstawił też dokładnie, jak wyglądała kryjówka Al-Baghdadiego, dodając, że służby wcześniej wiedziały, które tunele pod nią są ślepe. W swojej opowieści prezydent nie pominął i tego, że podczas rajdu komandosi zabezpieczyli dokumenty dotyczące planów przyszłych działań tzw. Państwa Islamskiego oraz jego struktury i organizacji. Weterani służb specjalnych zgodnie przyznają, że informacje przekazane przez prezydenta mogą pomóc dżihadystom poznać, jaką technologią dysponują Amerykanie i jak lepiej ukrywać swoich liderów. Przez to skomplikowane i niebezpieczne operacje eliminowania terrorystów, podobne do tych wymierzonych w Osamę bin Ladena czy Al-Baghdadiego mogą stać się jeszcze trudniejsze.
Igła w stogu siana
Amerykańska „wojna z terroryzmem" rozpoczęła się niemal natychmiast po zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie, wraz z amerykańską inwazją na Afganistan w 2001 r. Sprawne działania komandosów, które walnie przyczyniły się do obalenia rządów talibów, pokazały, jak ważną rolę takie oddziały mogą odgrywać w operacjach antyterrorystycznych. Od tego czasu amerykańskie siły specjalne ściśle współpracujące z agencjami wywiadowczymi stały się skuteczną bronią w tropieniu i likwidowaniu najgroźniejszych terrorystów. Na pierwszej linii tej wojny od ponad 15 lat znajdują się drony bojowe. W samym tylko Pakistanie w latach 2002–2015 CIA oraz Połączone Dowództwo Operacji Specjalnych (JSOC) przeprowadziło 430 nalotów z wykorzystaniem dronów Predator i Reaper wyposażonych w pociski powietrze-ziemia. Bezzałogowców Waszyngton używa również w Syrii, Jemenie, Somalii, Libii, Afganistanie i Iraku. Szacuje się, że ich ofiarą padło łącznie ponad 5 tys. osób, z czego niemal 20 proc. stanowili cywile.
Brytyjski dziennik „Independent" już w 2012 r. pisał o tym, że administracja prezydenta Baracka Obamy stworzyła tzw. Disposition Matrix, czyli listę przeciwników Stanów Zjednoczonych, w tym członków organizacji terrorystycznych, wytypowanych do likwidacji. Gdy użycie dronów jest utrudnione albo niemożliwe, np. z powodu dużej liczby cywilów, do akcji wkraczają jednostki specjalne podlegające JSOC. Najsłynniejsze z nich to Delta Force i Navy SEALs. Pierwsza powstała w 1977 roku i była wzorowana na brytyjskiej SAS. Jest jednym z najbardziej tajnych oddziałów amerykańskich komandosów. Jej żołnierze biorą udział w misjach na całym świecie. Do najgłośniejszych należą operacja w Somalii (pokazana w filmie „Helikopter w ogniu") oraz zabicie Abu Bakra al-Baghdadiego. Rekrutacja do Delty odbywa się dwa razy do roku, a kandydaci pochodzą z innych amerykańskich jednostek specjalnych. Ci, którzy przejdą wstępną rekrutację, biorą udział w morderczym sześciotygodniowym szkoleniu. Jeśli je ukończą, zostają przyjęci do oddziału. Uważa się, że Delta posiada własną flotę helikopterów pomalowanych w cywilne barwy i posługujących się fałszywymi numerami rejestracyjnymi.
Oficjalne jednostka Navy SEALs powstała w latach 60. z polecenia prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Podobnie jak Delta Force jest wykorzystywana głównie do odbijania zakładników, misji zwiadowczych i zwalczania terrorystów. Według ekspertów kilkumiesięczny kurs, jaki muszą przejść rekruci starający się wstąpić do oddziału, jest najtrudniejszy na świecie. Komandosi zasłynęli m.in. zabiciem Osamy bin Ladena w 2011 roku, za co Barack Obama udekorował jednostkę Presidential Unit Citation – najwyższym amerykańskim odznaczeniem przyznawanym oddziałom wojskowym.