Aleksander Prochanow: Narody bez imperialnej protekcji giną

Dla mnie imperium to nie kolonie i metropolie, lecz symfonia narodów i przestrzeni. Istotne jest to, czy w dzisiejszej Rosji uda się zachować tę symfonię, a może nawet rozpowszechnić ją na tych przestrzeniach, które utraciliśmy po 1991 r. - mówi Aleksander Prochanow, rosyjski pisarz i publicysta.

Aktualizacja: 03.08.2022 22:41 Publikacja: 21.02.2020 10:00

Aleksander Prochanow: Narody bez imperialnej protekcji giną

Foto: Getty Images, Vladimir Smirnov

81-letni Aleksander Prochanow jest jednym z najbardziej znanych i zarazem kontrowersyjnych pisarzy i publicystów współczesnej Rosji, autorem ponad 60 powieści, założycielem i redaktorem naczelnym nacjonalistycznego tygodnika „Zawtra". Przekonuje, że jego nakład niezmiennie wynosi 100 tys. egzemplarzy.

Od upadku ZSRR w 1991 r. propaguje ideę imperialnego odrodzenia Rosji, obecnie jest jednym z kluczowych tam przedstawicieli myślenia imperialnego. Częsty gość rządowych stacji telewizyjnych i radiowych. Jego aktywność medialna zauważalnie wzrosła po rosyjskiej aneksji Krymu, regularnie jest zapraszany do studia czołowego propagandysty Kremla Władimira Sołowiewa w stacji Rossija 1.

Od 2012 r. stoi na czele Klubu Izborskiego zrzeszającego konserwatywnych rosyjskich pisarzy, działaczy kultury, naukowców, analityków, ekspertów i polityków, m.in. pisarza Zachara Prilepina (do niedawna osobiście walczył po stronie Rosji w Donbasie), propagującego poszerzenie Unii Eurazjatyckiej prof. Aleksandra Dugina, reżysera Karena Szachnazarowa, a także byłego wieloletniego doradcę Władimira Putina Siergieja Głazjewa, który od niedawna w randze ministra jest członkiem Eurazjatyckiej Komisji Gospodarczej i zajmuje się „integracją Rosji, Białorusi, Kirgizji, Armenii i Kazachstanu".

Na wywiad dla „Plusa Minusa" Prochanow umówił się z nami w moskiewskiej redakcji „Zawtry", przy ul. Frunzienskiej Nabierieżnej, niespełna 100 metrów od siedziby Ministerstwa Obrony Rosji.

Plus Minus: Rosyjskie media nazywają pana imperialistą, technokratą, mistykiem, stalinistą, pisarzem, publicystą, państwowcem, putinistą... Które z tych określeń jest panu najbliższe?

Chcę nadążyć za historią państwa rosyjskiego. Na własne oczy widziałem, jak budują stacje atomowe, jak uruchamiają gigantyczne fabryki i kopalnie, widziałem, jak startują statki kosmiczne. Na samym początku byłem więc radzieckim technokratą. Uzupełniałem wtedy lukę w literaturze rosyjskiej, która nie umiała i nie chciała opisywać maszyn. Opisywała wiejskie klimaty, przyrodę i duszę człowieka. Ja natomiast chciałem ożywić maszynę, gigantyczną maszynę, która ma na imię Rosja. W pewnym sensie byłem metafizykiem, który próbuje dokonać uczłowieczenia maszyny. Zaczynając od konfliktu nad Ussuri (konflikt radziecko-chiński w 1969 roku – red.), trafiałem do serca najgroźniejszych wydarzeń, które dotykały Rosji. To był wojenny okres mojej twórczości. Przeszedłem wszystkie wojny, które toczył ZSRR po II wojnie światowej, ale nie tylko. Byłem również na dwóch wojnach w Czeczenii, byłem w Górskim Karabachu, Naddniestrzu, Syrii, na Bliskim Wschodzie i w Donbasie.

Czyli nieprzypadkowo jeszcze w trakcie radzieckiej interwencji w Afganistanie mówiono o panu „słowik sztabu generalnego", sugerując, że zawsze pan stoi po stronie armii?

Jestem państwowcem i walczę razem z moim państwem. Nazywają mnie też batalistą i to też jest prawda, ponieważ opisywałem pola bitwy i wielkie walki. Chciałem zrozumieć to coś, co przez całą historię człowieczeństwa zmusza nas do walczenia, zabijania i umierania. Chciałem znaleźć metafizyczny sens tych wszystkich wojen, niezależnie od tego, czy byłem w Afryce czy w Ameryce Południowej.

Jest pan autorem ponad 60 powieści, w których opisywał pan wojny toczone przez Związek Radziecki, antyrosyjskie spiski oraz wojny, w których uczestniczyła albo nadal uczestniczy Rosja. Czy coś łączy bohaterów pana powieści?

Moich bohaterów łączy to, że są ludźmi bohaterskiego, ale zarazem tragicznego, czynu i nie są optymistami. Głównym bohaterem mojej twórczości wojennej jest generał Wiktor Biełosielcew, oficer wywiadu. Zajmuje się komunikacją i rozwojem potencjału wojskowego. Stosuje nie tylko tradycyjne metody wywiadowcze. W trakcie swoich operacji próbuje zdobyć wiedzę nie tyle o wojnie, ile o skazanym na tę wojnę człowieczeństwie.

Dlaczego dla pana wzorcem jest akurat oficer wywiadu, a nie np. naukowiec, inżynier, fizyk, nauczyciel, lekarz, historyk czy matematyk? Czy tych ludzi nie stać na bohaterski czyn?

Nie wyobrażam sobie matematyka na wojnie. Wątpię, by się na niej odnalazł. Na wojnach walczą profesjonalni oficerowie wywiadu, wojskowi albo tacy artyści jak ja. Artysta na wojnie zresztą też w jakimś stopniu należy do wywiadu. My, artyści, należymy do wywiadu Pana Boga, zostaliśmy wydelegowani do życia, by znaleźć tam sens i powrócić z tym sensem do Twórcy. To życie włóczenia się i zdobywania ziarenek sensu. Mój bohater, oficer wywiadu, jest po części humanistą i ma metafizyczne spojrzenie na świat.

Dużo zna pan oficerów wywiadu z metafizycznym spojrzeniem na świat?

Tacy istnieją, miałem okazję ich poznać. To wywiad starej szkoły, której historia sięga jeszcze Sztabu Generalnego Imperium Rosyjskiego. To szkoła Nikołaja Przewalskiego czy Władimira Arsieniewa, którzy oswajali Azję Środkową i Daleki Wschód. To byli tego typu wywiadowcy, którzy, pracując w Afganistanie czy Azji Środkowej, świetnie znali islam.

Wymienił pan osoby, które służyły imperialnej Rosji. „Ostatni żołnierz imperium", „Symfonia piątego imperium" czy „Piąte imperium" to pana opowieści. Jaka jest pańska definicja imperium?

Historia Rosji to historia pięciu imperiów. Rosjanie pojawili się w sercu budowy imperialnej, w której udział brali również przedstawiciele innych narodów. Pierwsze imperium – kijowsko-nowogrodzkie – było pogańskie, łączyło terytoria od Bałtyku do Morza Czarnego i od Karpat do Uralu. Byli tam Słowianie, ludy ugrofińskie, Waregowie, Chazarowie, Żydzi czy Grecy. To wszystko łączyło się w ramach jednego państwa, jednego światopoglądu. To państwo handlowało, żyło, walczyło i przesuwało się do przodu. Upadło po najściu Tatarów, na jego miejscu pojawiło się drugie imperium – Księstwo Moskiewskie. Gdy zakończyła się wielka smuta, powstało trzecie imperium – Romanowów. Czwartym było państwo Stalina.

Wyprzedzając pana myśli, pozwolę sobie założyć, że następnie powie pan o „imperium Putina".

Powiedzmy, że dzisiaj budujemy piąte imperium, w cudzysłowie imperium Putina. Rosja zawsze była imperialna, innej historii nie miała. Gdy jeden okres imperialny dobiegał końca, powstawała czarna dziura. Dla mnie imperium to nie kolonie i metropolie, lecz symfonia narodów i przestrzeni. Istotne jest to, czy w dzisiejszej Rosji uda się zachować tę symfonię, a może nawet rozpowszechnić ją na tych przestrzeniach, które utraciliśmy po 1991 r.

Zacytuję więc szanowanego przez pana twórcę państwa radzieckiego. W 1914 r. Włodzimierz Lenin powiedział, że imperialna Rosja „jest więzieniem narodów".

Lenin był politykiem swoich czasów, on chciał zniszczyć carską Rosję. To było jedno z tych haseł, które pomagały mu dojść do tego celu. Imperium nie jest jednak więzieniem dla narodów. Rosyjskie imperium i ZSRR zachowały wszystkie ludy. Od upadku Związku Radzieckiego obserwuję, jak na moich oczach umierają całe narody. Widzę, jak masowo wyjeżdżają ze swojego kraju Ormianie, jak sypie się i degraduje ten kraj. To samo dotyczy Tadżyków czy Kirgizów. Narody, które pozostały bez imperialnej protekcji, ulegają degradacji i giną.

Sugeruje pan, że bez opieki „starszego brata" nie mają racji bytu?

Rosyjskiemu imperium nie chodziło o zawłaszczenie bogactw naturalnych czy terytorium. Naród rosyjski po prostu przemieszczał się w przestrzeni, szedł w kierunku Pacyfiku czy bieguna północnego, a po drodze spotykał inne narody. Wklejały się one w tę ogromną śnieżną kulę i stawały częścią ekspansji. Oczywiste jest, że imperium miało wojsko i miało też skarbnika. Nie wszystko jednak leży na powierzchni. Tam było coś świętego, coś tajemniczego. Ta imperialna władza miała dostęp do kluczy, które otwierały umysły milionów ludzi. To klucze, za pomocą których nasz naród wychodził z porażek i biedy. To dzięki temu powstało imperium 12 stref czasowych (od 2014 r. Rosja ma 11 stref czasowych – red.).

Przecież w imperium zawsze będą dominowały jeden naród, jeden język i jedna kultura. Wyobraźmy sobie, że każdy z narodów Rosji, a jest ich ponad 100, decydowałby samodzielnie o losie terytorium, które zasiedla. Przecież takie imperium rozpadłoby się na wiele państw.

Rosjanie dominowali w imperium dzięki temu, że byli liczni i cywilizowani. Straciliśmy bardzo dużo sił i energii, poświęcając się dla prowincji. W tak zwanych koloniach budowaliśmy olbrzymie miasta, wychowywaliśmy inteligencję, tworzyliśmy cywilizację. Dzięki rosyjskiej kulturze pojawili się tam wybitni poeci i malarze. To dzięki imperium stali się sławni na cały świat. Kim był Rasuł Gamzatow (dagestański poeta – red.) Poetą w górskiej wiosce. Następnie stał się znanym poetą Dagestanu, potem Związku Radzieckiego, a w konsekwencji światowym, przetłumaczonym na wiele języków.

„Kogoś leczy inny język, ale nie będę w nim śpiewał. Jeżeli jutro mój język zniknie, to dzisiaj jestem gotów umrzeć". To fragment wiersza Gamzatowa „Język ojczysty". Chodziło mu o język awarski. Niedawno w Iżewsku naukowiec Albert Razin dokonał samospalenia w proteście przeciwko rusyfikacji Udmurtów. Trzymał plakat z tym fragmentem.

Po upadku Związku Radzieckiego Gamzatow znalazł się w izolacji, a język awarski stał się nikomu niepotrzebny. Nie ma jednak sztucznie przeprowadzanej rusyfikacji. Jeśli chodzi o udmurcki, to są zajęcia w nim prowadzone, jest kultura udmurcka i piosenki. Mimo to ten język gaśnie. Rosyjski też gaśnie. Żyjemy w takich czasach, języki są zniekształcane i przekręcane.

Gdzie się kończą granice pańskiego imperium?

To zmienne granice i są związane z pojęciem „russkij mir" (rosyjski świat). To mistyczne pojęcie. Granice mogą się poszerzać, a bywa też tak, że imperium całkiem znika i nie ma żadnych granic. Wtedy pojawiają się czarne dziury, ale ta święta mistyczna Rosja znów się odradza. Odradza się imperium, które ma nowe granice i nową jakość. To stało się po 1991 r. Imperium puściło nowe pędy: Krym, Donbas, Naddniestrze, Abchazja i Osetia Południowa. To nieistotne, że nie wszystkie te regiony włączyliśmy w skład Rosji. To procesy prawne. De facto zmieniliśmy układ, który narzucono nam po upadku Związku Radzieckiego. To nie jest jeszcze koniec i ten układ może się jeszcze zmienić.

Mówi się, że po aneksji Krymu następnym krokiem Rosji będzie wchłonięcie Białorusi.

Nie wykluczam, że przyłączymy Białoruś do Rosji. A może być też tak, że to Rosja przyłączy się do Białorusi. Mam dobre relacje z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką. Pamiętam czasy jelcynowskie, gdy był traktowany jako rosyjski i słowiański lider. Dla Rosjan był o wiele bardziej atrakcyjny niż ówczesny gospodarz Kremla. Wtedy idea przyłączenia Rosji do Białorusi była bardzo popularna. Wiele osób liczyło na to, że Łukaszenko oczyści Rosję. To bardzo ciekawe, kto do kogo się przyłączy.

Na podstawie pańskiej twórczości literackiej i artykułów publicystycznych można sporządzić długą listę „wrogów Rosji", zarówno tych zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Kto według pana zagraża dzisiaj Rosji najbardziej?

Pewien współczesny amerykański polityk powiedział: „Wy, Rosjanie, myślicie, że chcemy zabić Rosję. Jesteście w błędzie. Chcemy ją doprowadzić do samobójstwa". Wszyscy, którzy próbują doprowadzić Rosję do samobójstwa, są wrogami. Mogą to zrobić ci, którzy niszczą te głęboko schowane klucze do umysłów Rosjan, o których mówiłem wcześniej. To dobrze zorganizowana działalność i bardzo dobrze sponsorowana. W Alpach oficerowie NATO analizują twórczość Dostojewskiego i rosyjskie rękopisy, by później wykorzystać to w walce z Rosją. Tu, w Rosji, w Centrum Sacharowa czy Centrum Jelcyna, zajmują się w zasadzie tym samym. Próbują namieszać w podświadomości Rosjan, by doprowadzić kraj do samobójstwa.

Włoski pisarz Umberto Eco w zbiorze esejów i wykładów „Wymyślanie wrogów i inne teksty okolicznościowe" opisuje m.in. swój dialog z pakistańskim taksówkarzem w Nowym Jorku. Dopytywał on, „ilu wrogów mają Włochy" i „kto jest odwiecznym wrogiem Włoch". Gdy Eco odparł, że Włochy nie mają wrogów, taksówkarz był zdziwiony i rozczarowany. Nie chodzi mi o to, że wrogów często się kreuje na potrzeby realizacji określonej polityki. Czy nie uważa pan jednak, że szczęśliwy jest ten kraj, który właśnie nie ma wrogów?

Jeżeli nikt państwu nie zagraża, to takie państwo nikogo nie interesuje. Włochy zostały przekształcone w mapę turystyczną, w szeregowy kraj Europy, który nie ma liderów. Kim jest ich Berlusconi ze swoim łóżkiem, które dostał od Putina? (Nawiązanie do nagrań z rezydencji ówczesnego premiera Włoch, na których poleca on młodej działaczce partyjnej czekać na niego w łóżku od prezydenta Rosji – red.).

Rzym niegdyś miał mnóstwo wrogów: Hannibal, Galowie, Hunowie. Stąd bierze się wielkość imperium. Umberto Eco mylił się, mówiąc, że Włosi nie mają wrogów. Mają przeszłość i ta przeszłość jest wrogiem współczesnych Włoch. To samo dotyczy dzisiejszych Niemiec Angeli Merkel. Ich przeszłość to Nietzsche, Wagner, Nibelungi, katedra w Kolonii, germański romantyzm i germańska mistyka. To wszystko po 1945 r. przejechano walcem, ale to nigdzie nie zniknęło.

Znany petersburski historyk Jewgienij Anisimow uważa, że idea „odwiecznego wroga" jest zakorzeniona w rosyjskim myśleniu imperialnym.

Uważa pan, że to kwestia wyłącznie myślenia? Przecież Hitler, który spalił połowę naszego kraju, był naszym przyjacielem. Przecież zrobił to z miłości do Rosjan i nie powinniśmy traktować go wrogo. Weźmy chociażby Napoleona, cóż może być wspanialszego od niego. Przyszedł i spalił Moskwę; to przecież też nie był wróg, to przyjaciel. Wspomnijmy o Polakach, którzy przyszli do Moskwy, zlikwidowali Rurykowiczów i posadzili tu swojego Władysława. Czyżby to byli nasi wrogowie? A skąd, to przecież przyjaciele, najwspanialsi ludzie. Rosja jest obiektem niekończących się najazdów, znajduje się pod ciągłą presją i zagrożeniem zniszczenia. Rosja nie może nie mieć wrogów – kim oni są, jeżeli nie są wrogami?

A czy nie wydaje się panu, że żyjemy w świecie postprawdy? Świecie, w którym każdy interpretuje, wykłada i sprzedaje własną wersję historii?

Nie wiem, czym w ogóle jest prawda historyczna. Czy prawdę mówią czaszki, które znajdują w grobach? Czy prawdą są listy tych, którzy zginęli? Prawda jest mitem. Historia się tworzy poprzez mity, wszystko zaczyna się od nich. Jeden się wyczerpuje i kończy, a na jego miejscu pojawia się kolejny. Często ten drugi mit zabija poprzedni. Historia to wojna mitów. Możemy ustalić okres, z którego pochodzi czaszka. Nie ustalimy jednak, jak ta czaszka wpływała na myślenie plemienia, które walczyło o przetrwanie.

Represje stalinowskie i miliony ofiar tych represji są według pana prawdą? Ten okres w historii Rosji również ukrywa jeszcze sporo zakopanych czaszek.

Oczywiście, że to prawda. A czy odkrycie Nowego Świata było dobrem czy złem? Dla Portugalczyków czy Hiszpanów to było dobrze, a dla Inków? Czy represje stalinowskie były dobrem? Były straszne. A czy dobre to było dla ludzi, którzy osobiście byli wykonawcami tych represji, np. funkcjonariuszy KGB? Wie pan, że wielu ich wnuków dzisiaj w Rosji jest liberałami i potępia represje? Ci, którzy dzisiaj mówią o rozliczeniu represji, mają przodków katów z NKWD i Smiersza (radziecki kontrwywiad wojskowy działający w latach 1943–1946 – red.). Stalin już od końca lat 20. wiedział, że będzie wielka wojna, i robił wszystko, by odnieść zwycięstwo. Mnóstwo więźniów wysyłano do zabójczych prac przy wydobyciu złota. Oczywiście, że to było źle dla więźniów, ale to było konieczne, by wygrać wojnę.

Nie mówię, że represje były dobrem. Połowę mojej rodziny zamordowano, czy ja z tego powodu mam się cieszyć? Wiem jednak, że utworzenie tego zmobilizowanego społeczeństwa i rzucenie go na wojnę z Hitlerem nie było możliwe bez bardzo ostrych narzędzi: strachu i totalnej dyscypliny, oraz bohaterów, którzy, wisząc na szubienicy, wykrzykiwali imię Stalina.

81-letni Aleksander Prochanow jest jednym z najbardziej znanych i zarazem kontrowersyjnych pisarzy i publicystów współczesnej Rosji, autorem ponad 60 powieści, założycielem i redaktorem naczelnym nacjonalistycznego tygodnika „Zawtra". Przekonuje, że jego nakład niezmiennie wynosi 100 tys. egzemplarzy.

Od upadku ZSRR w 1991 r. propaguje ideę imperialnego odrodzenia Rosji, obecnie jest jednym z kluczowych tam przedstawicieli myślenia imperialnego. Częsty gość rządowych stacji telewizyjnych i radiowych. Jego aktywność medialna zauważalnie wzrosła po rosyjskiej aneksji Krymu, regularnie jest zapraszany do studia czołowego propagandysty Kremla Władimira Sołowiewa w stacji Rossija 1.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi