W „Lesie birnamskim” nie tylko Robert Lemoine sprawia wrażenie trudnego przypadku charakterologicznego. W zasadzie każda postać, nawet ta pozytywna, jak lewicowy aktywista Tony, ma swoje wady i nawet kiedy ma rację, to zniechęca do siebie ludzi.
Celowo tak konstruowałam postaci, bo nie chciałam, żeby czytelnik miał fałszywą satysfakcję i myślał sobie: tu są moi ludzie, bliscy mi bohaterowie, którzy mają podobne do mnie poglądy, a po drugiej stronie są ci źli, co myślą inaczej. Chciałam, żeby każda z postaci była potencjalnym Makbetem ze swoją Lady Makbet u boku. Żeby każdy miał moment pokusy i zaślepienia. To dotyczy praktycznie wszystkich: Tony’ego, Lemoine’a, rodziny Darvishów, Miry.
Ale z kim tu się identyfikować, skoro wszyscy są albo narcyzami, albo socjopatami, a przynajmniej krętaczami.
Tak to już jest, że ludzie są niedoskonałymi nośnikami dla idei, a nasi pozorni oponenci mogą okazać się tymi, którzy nam w jakiejś sytuacji pomogą. Bardzo często ludzie rozpoczynają kłótnię, mając w dłoni mocne argumenty, by na koniec wskutek słabości charakteru lub złego nastawienia wypaczać całą ideę, zniechęcać do niej ludzi. Taki Tony ma w sobie mnóstwo energii i pomysłów, które chciałby spożytkować, ale jest jednocześnie samotny i izoluje się od świata. Przydałby mu się ktoś, kto powie: kłócisz się z ludźmi o takich samych poglądach jak ty, nie dajesz im dojść do słowa, chcesz przygwoździć ich w dyskusji, sprawiasz, że czują się oskarżeni. Skąd w tobie tyle pogardy?
Jestem przekonana, że feminizm może się wiele nauczyć od marksizmu i na odwrót, tymczasem panuje między nimi silna wrogość. Poszłabym nawet dalej – lewica mogłaby się nauczyć wielu rzeczy od prawicy, a prawica od lewicy. Ale ludzie nie lubią tej koncepcji. Nie chcą słuchać, że mogliby się czegokolwiek nauczyć od kogoś, kogo nie szanują
Tony i Mira przewodzą organizacji Las birnamski, mają zbliżone poglądy i są jakby stworzeni dla siebie. Problem w tym, że ciągle się kłócą, co prowadzi do tragedii.
Byliby dla siebie naprawdę dobrzy, Tony jest romantykiem, ma w sobie wiele uczucia i pasji, a Mira – mimo że myśli o sobie podobnie – dużo więcej kalkuluje rozumowo. Gonią się nawzajem, ale nie mogą się spotkać. Ta para może być odczytywana jako metafora relacji współczesnego feminizmu i klasycznego marksizmu. Tony jest bardzo oczytany i świadomy, ale jest też bardzo niecierpliwy i dumny, irytuje go granie kartą ofiary i tego, że zarzuca mu się uprzywilejowanie. Mira ciągnie w inną stronę, chce być bardziej praktyczna, niż nakazują lewicowe pryncypia, chce rozwiązywać problemy, sięgając po nieszablonowe metody.
Ona chce wciągnąć Las birnamski w układ finansowy z Lemoine’em, Tony protestuje. Ostatecznie przeważa zdanie Miry.
Jestem przekonana, że feminizm może się wiele nauczyć od marksizmu i na odwrót, tymczasem panuje między nimi silna wrogość. Poszłabym nawet dalej – lewica mogłaby się nauczyć wielu rzeczy od prawicy, a prawica od lewicy. Ale ludzie nie lubią tej koncepcji. Nie chcą słuchać, że mogliby się czegokolwiek nauczyć od kogoś, kogo nie szanują. Żyjemy w poczuciu, że ludzie żyjący obok nas, nasi przyjaciele i bliscy, powinni dzielić nasze poglądy w 100 proc. i gdy tak nie jest, są zdziwieni, rozczarowani. To jest bardzo niebezpieczne, bo odcinamy sobie w ten sposób możliwość przemiany, zasklepiamy się w w swoich poglądach. A mnie się wydaje, że w człowieku wspaniałe jest to, że zdolny jest się zmienić, przyjąć inne poglądy, przekonania i to właśnie wskutek osobistego przykładu drugiego człowieka. Ale my jesteśmy podejrzliwi wobec kogoś, kto zmienia poglądy.
„Jestem wściekła na Partię Demokratyczną, bo nie postawiła Donaldowi Trumpowi trudniejszych warunków”
Może jak Donald Trump wygra wybory, to też zmieni zdanie w wielu sprawach?
Nie wiem, co by zrobiłby Trump jako prezydent USA, gdyby wojna w Ukrainie albo konflikt na Bliskim Wschodzie rozlały się szerzej na świat. Wciąż powtarza protekcjonistyczne hasła, co wróżyłoby w takiej sytuacji katastrofę dla Ukrainy. Albo co by zrobił, gdyby doszło do eskalacji nuklearnej? Już nie wspominam o prawach kobiet w Stanach Zjednoczonych, co mnie martwi podwójnie, gdyż moja córka ma obywatelstwo USA, bo jej mąż jest Amerykaninem. Więc to będzie także jej przyszłość.
To trochę jak z tymi technomiliarderami. Sami ludzie zbudowali potęgę Trumpa, również lewica i liberałowie. Na dodatek Trump czerpał siłę ze słabości demokratów.
Dlatego jestem wściekła na Partię Demokratyczną. Nie potrafią postawić Trumpowi trudniejszych warunków i w zasadzie doprowadzili do tego, że już na początku kampanii miał lepszą pozycję niż znajdująca się w bardzo trudnej sytuacji Kamala Harris. Sama też popełnia błędy, ale przecież było wiadomo, w jakim wieku jest Joe Biden i że będzie to stanowić coraz większy problem. Dlaczego nie zadbano w czas o jego następcę? Ale i tak w tej kampanii najbardziej denerwujące są podwójne standardy, jakie narzucił Donald Trump, ale też Elon Musk. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by kobieta bądź kandydat czarnoskóry robił i mówił bezkarnie takie rzeczy jak Trump. Nigdy by mu to nie uszło na sucho. To ogłupiające i nieuczciwe.
Teraz opowiada pani o polityce z zaangażowaniem, ale już powieść nie jest tak jednoznaczna w swej wymowie. Nie ma w niej opozycji prostego podziału na dobrych i złych.
O ile aktywizm, walka w imię wyznawanych wartości jest czymś niezwykle istotnym w życiu, o tyle jednak jest diametralnie odmienna od sztuki. Praca artysty polega na tworzeniu przestrzeni spotkania, zderzania człowieka z drugim człowiekiem, z nieznanym mu doświadczeniem, które go wzbogaci i pokaże, jak różnie może wyglądać rzeczywistość, a to odsłoni przed nim pełniejszy obraz świata i nada większy sens. Tymczasem praca aktywisty polega na przekonaniu kogoś do swoich poglądów. Rozpoczynanie pracy nad książką z poczuciem, że muszę podnieść świadomość na temat jakiegoś problemu albo że w ten sposób zabiorę głos w debacie, sprawia, że literatura zawsze na tym cierpi. Musisz szanować odbiorcę, a to spotkanie, które mu proponujesz, powinno być autentyczne, nie z góry ustawione. Aktywiści nie są w stanie dopuścić tej niewiadomej. Spotkanie z nimi ma się zakończyć w konkretny sposób.
Ale jednak odczytuję z powieści krytykę kierunku, w jakim zmierza kapitalizm.
Bo poza inspiracją technomiliarderami kupującymi ziemię w Nowej Zelandii i pomysłem na opowieść o ogrodnikach partyzantach, którzy im krzyżują szyki, nie dawało mi spokoju poczucie niesprawiedliwości, jakie obserwuję, a związane właśnie z posiadaniem majątku. Nowa Zelandia to państwo, w którym ludzie mają obsesję na punkcie własności. Ceny domów wystrzeliły tam w kosmos w ostatnich latach m.in. dlatego, że zysk ze sprzedaży nieruchomości nie jest opodatkowany. Więc jeżeli masz na tyle szczęścia, że posiadasz ziemię, dom albo innego rodzaju kapitał, to możesz patrzeć, jak jego wartość rośnie latami, a potem go spieniężyć i kupić jeszcze więcej nieruchomości, nie płacąc żadnego podatku. I tak to się kręci. Wielu ludzi w Nowej Zelandii w ten sposób zgromadziła olbrzymi majątek. Tak jak moi powieściowi Darvishowie.
Jeszcze jedną inspiracją na pewno był „Makbet”. Już sam tytuł jest cytatem z niego, Las birnamski wróżył u Szekspira zgubę tytułowemu bohaterowi.
W 2016 r. sięgnęłam na nowo po „Makbeta” trochę z uwagi na to, co się wówczas działo na świecie, czyli zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa i referendum, w którym Brytyjczycy zagłosowali za brexitem. Miałam poczucie, że można dziś tę sztukę przeczytać inaczej, że staje się w jakiś sposób aktualna. I nagle mnie olśniło. Już sam początek, gdy trzy wiedźmy spotykają Makbeta i przepowiadają mu awans i to że zostanie królem, a on od tych przepowiedni się uzależnia... To zupełnie inny rodzaj sztuki niż „Król Edyp” Sofoklesa, gdzie Edypowi zostało przepowiedziane, że zabije ojca i poślubi swoją matkę. Jego przepowiednia spełniała się, bo takie było przeznaczenie, i cokolwiek by zrobił, nie uciekłby przed nim.
Greckie fatum.
Tymczasem w „Makbecie” w zasadzie nie ma ingerencji sił ponadnaturalnych. Przepowiednie się spełniają, bo Makbet w nie uwierzył! Jest przekonany o swojej szczęśliwej gwieździe, jego pewność jest niezachwiana i zamienia się w sprawczość. To właśnie ciekawie mi zagrało z naszymi czasami i polityką. Żyjemy jak w samospełniającej się przepowiedni. Nie wierzymy, że można coś odmienić, jeśli taka, a nie inna przyszłość wychodzi nam z algorytmu lub sondażu.
Idąc dalej, doszłam do wniosku, że tym, co czyni tragedię tragiczną, jest poczucie czytelnika, że to wszystko wcale nie musiało się zdarzyć. Bohaterowie podjęli złe decyzje, dali się zaślepić własnym pragnieniom, ale mieli wybór. To było dla mnie na swój sposób uwalniające i napełniło mnie nadzieją. Bo dziś, mam wrażenie, panuje przyzwolenie na tragedię, jakbyśmy się jej spodziewali albo wręcz oczekiwali. A tak naprawdę tragedie zdarzają się częściej w sztuce niż w prawdziwym życiu. To właśnie chciałam przestudiować w swojej powieści. Dotarło do mnie, że to, co wisi w powietrzu, to nie jest nieuchronnie nadciągająca tragedia, tylko nihilizm. Bohater ma wybór.
Eleanor Catton (ur. 1985 r.)
Nowozelandzka pisarka urodzona w Kanadzie. W dorobku ma trzy powieści: debiutancką „Próbę” (2008), nagrodzoną Man Booker Prize „Wszystko, co lśni” (2013) oraz najnowszą „Las birnamski” (2023), która właśnie ukazała się w polskim przekładzie Macieja Świerkockiego w Wydawnictwie Literackim. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii
„Las birnamski”, Eleanor Catton, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie