Eleanor Catton: Ludzie sami wybierają tragiczne zakończenie

Żyjemy jak w samospełniającej się przepowiedni. Nie wierzymy, że można coś odmienić, jeśli taka, a nie inna przyszłość wychodzi nam z algorytmu lub sondażu - mówi Eleanor Catton, nowozelandzka pisarka, laureatka Bookera.

Publikacja: 25.10.2024 07:55

Eleanor Catton: Ludzie sami wybierają tragiczne zakończenie

Foto: Murdo MacLeod

Plus Minus: Czy technomiliarderzy w stylu Elona Muska i Marka Zuckerberga to nowi superbohaterowie?

Czasami faktycznie przypominają postacie, jakby żywcem wyjęte z komiksów albo pozują na czarne charaktery obdarzone supermocami. Na dodatek my traktujemy ich jak bogów, wzory do naśladowania. Pozwalamy im na więcej, jakby byli z wyższej kasty.

W pani najnowszej powieści „Las birnamski” kluczową rolę odgrywa Robert Lemoine. Kolejna figura socjopatycznego miliardera z branży big tech, które widzieliśmy już – czy to w serialach „Sukcesja”, „The Morning Show”, czy w filmach „Nie patrz w górę” i „Glass Onion”.

Interesujące, że stali się bohaterami popkultury, ale już nie utworów bardziej wymagających. Tak jakby te postaci i ich świat miały bardziej rozrywkowy, komercyjny charakter, z którym my, ludzie kultury, nie mamy wiele wspólnego. Tymczasem władza i wpływ na naszą rzeczywistość, jakimi dysponują, są niewyobrażalne. To chyba jakaś naiwność z naszej strony... Może „Sukcesja” stanowi wyjątek, bo to jednak nie był czysto rozrywkowy serial.

W technokapitalizmie władze mogą przejąć psychopaci i popieranych przez nich Donald Trump

Jak powstawał w pani głowie Robert Lemoine? Pewnie wertowała pani biografie Muska i spółki.

Pomysł pojawił się, gdy przeczytałam artykuł o technomiliarderach budujących bunkry w różnych miejscach świata. Zaniepokoiło mnie, jaką rolę odegrała w tym bliska mi Nowa Zelandia ze swoją zdumiewającą gościnnością dla tych bogaczy z niejasnymi intencjami. Po co oni kupują ziemię na takim odludziu? Dlaczego chcą tam postawić bunkier? Potem poznałam historię Petera Thiela, który zrobił fortunę, inwestując w Facebooka i PayPal, a później poparł Donalda Trumpa i prawicową agendę. Thiel otrzymał obywatelstwo nowozelandzkie w 2011 r., mimo że spędził tam łącznie może z dziesięć dni w życiu. Nikt nawet nie ukrywał, że chodzi o nakłonienie go do robienia tam interesów.

Zaczęłam wówczas myśleć nad postacią, która będzie wiarygodna, a zarazem niewiarygodna, w takim sensie jak nie do pojęcia są biografie tych ludzi, jak zdumiewające są ich wypowiedzi, poglądy, pomysły i obyczajowość. Przeczytałam kilka biografii takich ludzi, a pomogła mi też książka „Czy jesteś psychopatą?” Jona Ronsona.

Czytaj więcej

Osobliwość i nowy wspaniały świat. W co wierzą architekci przyszłości z Doliny Krzemowej?

Czyli władzę w technokapitalizmie będą sprawowali psychopaci i popierany przez nich Trump.

Problem w tym, że przecież to my używamy stworzonych przez nich technologii, platform społecznościowych, portali i oddajemy im nasze dane za bezcen, by potem oni je mogli sprzedawać reklamodawcom i sondażowniom czy komukolwiek, kto jest skłonny za to płacić. Więc oni mają władzę do pewnego stopnia dzięki nam.

Ale nie przesadza pani, kreując Lemoine'a jednocześnie na hakera, mistrza manipulacji i socjopatę?

Wszystkie technologiczne elementy fabuły, całe to hakowanie, włamywanie się ludziom na konta, skrzynki pocztowe naprawdę jest możliwe. A już zwłaszcza dla ludzi takich jak Lemoine. Przeraża mnie, że gdzieś tam przy komputerze siedzi ktoś, kto ma taką władzę, że może zrobić wiele rzeczy, które potem będą wyglądały, jakbym ja sama je zrobiła. I potem będę musiała za nie odpowiadać! Zadziwiające, jak prawo międzynarodowe za tym wszystkim nie nadąża. Rozwój technologiczny nas nieustannie wyprzedza i zaskakuje.

UE nie rozwija się w nowych technologiach tak szybko jak USA. Ale czy rozwój gospodarczy zawsze jest najważniejszy?

To aktualny temat w Europie, bo po raporcie Maria Draghiego dużo się mówi o tym, że USA odjadą gospodarczo krajom Unii Europejskiej właśnie ze względu na ograniczenia dla biznesu technologicznego, jakie proponuje wdrażać UE.

Pojawia się pytanie: czy taki rozwój gospodarczy na pewno jest opłacalny? Czy należy w nim brać pod uwagę ludzkie szczęście, satysfakcję, spełnienie? Czy one nie mają żadnego znaczenia dla PKB? Ten sposób myślenia przypomina mi status kobiet w tradycyjnej ekonomii. Przez setki lat wykonywały bowiem prace, która pozostawały dla wskaźników gospodarczych niewidoczne: zajmowały się domem, wychowywały dzieci… Podobnie z pracą ludzi z innych ras niż biała – jaki był wkład niewolniczej pracy ofiar kolonializmu w rozwój cywilizacyjny, czy ktoś to policzył? Jedna z najlepszych książek, które przeczytałam, przygotowując się do pisania powieści, była „Who Cooked Adam Smith’s Dinner? A Story About Women and Economics” autorstwa Katrine Marçal („Kto gotował obiady dla Adama Smitha? Historia o kobietach i ekonomii”). Sam tytuł już wiele tłumaczy, ale to generalnie opowieść o klasycznej teorii ekonomii poprowadzona z perspektywy feministycznej.

To kto gotował dla Adama Smitha?

Oczywiście mieszkał z matką i to ona mu codziennie podstawiała obiad pod nos. I robiła to tylko dlatego, że był jej synem i go kochała. Ale jaki miała w tym interes ekonomiczny? Jak widać jest wiele wartości, których nie da się zmierzyć kategoriami wzrostu i zysku ekonomicznego. To są ważne pytania, których często się nie zadaje. A już najrzadziej zadają je technomiliarderzy, prawie wszyscy co do jednego biali mężczyźni w średniozaawansowanym wieku z Kalifornii. To nie do końca najszersza perspektywa, z jakiej można by patrzeć na rzeczywistość.

Z jednym zdaniem Roberta Lemoine’a wypowiedzianym w „Lesie birnamskim” można się zgodzić. Gdy mówi, że „pierwsza reformacja pojawiła się po wynalezieniu maszyny drukarskiej. Można chyba było spodziewać się czegoś podobnego po wynalezieniu smartfona”.

Wierzę, że za 100 lat ludzie spojrzą na moment, w którym dziś się znajdujemy, i będą widzieć jak na dłoni wielki skok. Jednym z elementów tej zmiany jest to, że cały czas człowiek dokonuje autoprezentacji, zaczęliśmy patrzeć na siebie niejako z zewnątrz. Idea autopromocji jeszcze 50 lat temu była postrzegana jako coś nie do końca właściwego, defekt charakteru. Za to dziś jest czymś do tego stopnia zwyczajnym, że jeżeli nie potrafisz dostatecznie się zareklamować, to zaczynasz być postrzegany jako jednostka ułomna.

Eksperci od kreowania wizerunku będą przekonywać, że tu nie chodzi o budowanie fikcji, tylko o podbijanie pewności siebie i poczucia własnej wartości.

Chodzi mi o coś innego – o to, by pozwolić człowiekowi na błędy. Kiedy patrzę na siebie wstecz, na swoje życie i twórczość, to widzę, że najwięcej się nauczyłam w chwilach porażki. Kiedy np. próbowałam wyrazić siebie i robiłam to źle. Dziś widzę, że próbowałam, podejmowałam próby, ale one nie wychodziły. W pewnym momencie człowiek zaczyna dostrzegać, że winne nie było to, co myślałeś, że zawiniło, tylko problem był w tobie, w twoich działaniach. W taki właśnie sposób ludzie się uczą, popełniając błędy, rozpoznając je i ucząc się ich nie popełniać więcej. Tymczasem dzisiaj błąd w świecie mediów społecznościowych oznacza śmierć cywilną. Każdy go może zobaczyć, nigdy nie zniknie i będzie się za tobą ciągnął już zawsze. A przecież ludzie potrafią pokonywać bardzo odległą drogę, wciąż się rozwijamy. Wiele dawniejszych przemyśleń wydaje się nam po czasie naiwne lub infantylne. I teraz, kiedy zaczniemy kogoś przesłuchiwać, np. sprawującego eksponowane stanowisko, pogrzebiemy w jego przeszłości i wypowiedziach sprzed lat, to okazuje się, że w internecie łatwo go skompromitować.

Myślę, że kiedyś będziemy się wstydzić tego, że tyle czasu spędzaliśmy w mediach społecznościowych. To jest takie marnotrawstwo.

Foto: Murdo MacLeod

Za błędy się płaci. Tak było i przed internetem.

Ale takie oceny są niezwykle powierzchowne i nie mówią prawdy o człowieku. To może dostarczać rozrywki i chwilowej satysfakcji, gdy przyłapiemy kogoś na czymś wstydliwym, ale czy tak powinno być? Nie wiem, w jaką stronę pójdą media społecznościowe i jak zmieni się nasz stosunek do nich, ale mam takie marzenie, że dojdzie kiedyś do wielkiego zwrotu i krytyki mediów społecznościowych, tego, jak się wykoleiły i degenerują nas samych, stając się przestrzenią bezproduktywnego spędzania czasu, a nie żadną agorą czy przestrzenią wolnej wypowiedzi. Ludzie często niby wypowiadają prywatne opinie, ale wcale nie piszą tego wszystkiego, by się podzielić jakimś przemyśleniem czy doświadczeniem, lecz by manipulować opinią publiczną, swoimi znajomymi i anonimowymi ludźmi. Sięgają po mechanizmy, które mają odbiorcę uzależnić od interakcji. Myślę, że kiedyś będziemy się wstydzić tego, że tyle czasu spędzaliśmy w mediach społecznościowych. To jest takie marnotrawstwo.

Obecnie pisarze są zmuszani do posiadania konta w mediach społecznościowych

Pani nie prowadzi konta w portalach społecznościowych. Ale przecież nie każdy pisarz ma Nagrodę Bookera i zbliżone do pani nakłady. Trzeba jakoś promować swoją twórczość i zachęcać do niej czytelników.

Czuję się szczęściarą, że mogłam sobie na pewnym etapie na to pozwolić. To słabe, że na początku kariery twórcy w zasadzie są zmuszeni prowadzić aktywną działalność w social mediach, choć wielu wolałoby tego nie robić. Mają jednak poczucie, że nie mogą sobie pozwolić na nieistnienie w sieci. To bardzo niepokojące.

Czytaj więcej

Zagubieni w świecie mediów antyspołecznościowych

A są jakieś pozytywne strony social mediów?

Dają jeszcze jeden powód istnienia powieściom. W powieściach są bowiem zapisane takie uczucia, emocje i przemyślenia, których nie oddadzą platformy społecznościowe. Sam koncept fabuły, która musi być spójna formalnie, prowadzić w konkretnym kierunku, idea zwrotów akcji, które autor wcześniej musi zaplanować i autentycznie nimi zaskoczyć czytelnika, gra prowadzona z odbiorcami – tego wszystkiego nie uświadczysz w internecie, a na pewno nie w takim nagromadzeniu jak w prozie.

Czyli internet nie zabije powieści, tylko ją uratuje?

Fikcja literacka nie eksploatuje nas tak bardzo jak media społecznościowe i właśnie dlatego jestem przekonana, że będzie coraz ważniejszą formą twórczości. Jednym z powodów, dla których tak silne są dzisiaj teorie spiskowe, jest to, że potrzebujemy narracji, łakniemy większych opowieści, które nadadzą naszemu życiu sens. Pragniemy poczucia, że rzeczy nie dzieją się bez sensu i nie kieruje nimi wyłącznie przypadek. Jednocześnie powieści są bezpieczną rozrywką. Nikt nie czyta ich z poczuciem, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, wiemy, że zostało zmyślone. Możesz się cieszyć, smucić, przeżywać z bohaterem rozczarowanie i zaskoczenie, ale wiesz, że to tylko fikcja.

Czytaj więcej

Co zdarzy się w 2040 roku? Magdalena Salik we „Wścieku” kreśli nieciekawą wizję

W „Lesie birnamskim” nie tylko Robert Lemoine sprawia wrażenie trudnego przypadku charakterologicznego. W zasadzie każda postać, nawet ta pozytywna, jak lewicowy aktywista Tony, ma swoje wady i nawet kiedy ma rację, to zniechęca do siebie ludzi.

Celowo tak konstruowałam postaci, bo nie chciałam, żeby czytelnik miał fałszywą satysfakcję i myślał sobie: tu są moi ludzie, bliscy mi bohaterowie, którzy mają podobne do mnie poglądy, a po drugiej stronie są ci źli, co myślą inaczej. Chciałam, żeby każda z postaci była potencjalnym Makbetem ze swoją Lady Makbet u boku. Żeby każdy miał moment pokusy i zaślepienia. To dotyczy praktycznie wszystkich: Tony’ego, Lemoine’a, rodziny Darvishów, Miry.

Ale z kim tu się identyfikować, skoro wszyscy są albo narcyzami, albo socjopatami, a przynajmniej krętaczami.

Tak to już jest, że ludzie są niedoskonałymi nośnikami dla idei, a nasi pozorni oponenci mogą okazać się tymi, którzy nam w jakiejś sytuacji pomogą. Bardzo często ludzie rozpoczynają kłótnię, mając w dłoni mocne argumenty, by na koniec wskutek słabości charakteru lub złego nastawienia wypaczać całą ideę, zniechęcać do niej ludzi. Taki Tony ma w sobie mnóstwo energii i pomysłów, które chciałby spożytkować, ale jest jednocześnie samotny i izoluje się od świata. Przydałby mu się ktoś, kto powie: kłócisz się z ludźmi o takich samych poglądach jak ty, nie dajesz im dojść do słowa, chcesz przygwoździć ich w dyskusji, sprawiasz, że czują się oskarżeni. Skąd w tobie tyle pogardy?

Jestem przekonana, że feminizm może się wiele nauczyć od marksizmu i na odwrót, tymczasem panuje między nimi silna wrogość. Poszłabym nawet dalej – lewica mogłaby się nauczyć wielu rzeczy od prawicy, a prawica od lewicy. Ale ludzie nie lubią tej koncepcji. Nie chcą słuchać, że mogliby się czegokolwiek nauczyć od kogoś, kogo nie szanują

Tony i Mira przewodzą organizacji Las birnamski, mają zbliżone poglądy i są jakby stworzeni dla siebie. Problem w tym, że ciągle się kłócą, co prowadzi do tragedii.

Byliby dla siebie naprawdę dobrzy, Tony jest romantykiem, ma w sobie wiele uczucia i pasji, a Mira – mimo że myśli o sobie podobnie – dużo więcej kalkuluje rozumowo. Gonią się nawzajem, ale nie mogą się spotkać. Ta para może być odczytywana jako metafora relacji współczesnego feminizmu i klasycznego marksizmu. Tony jest bardzo oczytany i świadomy, ale jest też bardzo niecierpliwy i dumny, irytuje go granie kartą ofiary i tego, że zarzuca mu się uprzywilejowanie. Mira ciągnie w inną stronę, chce być bardziej praktyczna, niż nakazują lewicowe pryncypia, chce rozwiązywać problemy, sięgając po nieszablonowe metody.

Ona chce wciągnąć Las birnamski w układ finansowy z Lemoine’em, Tony protestuje. Ostatecznie przeważa zdanie Miry.

Jestem przekonana, że feminizm może się wiele nauczyć od marksizmu i na odwrót, tymczasem panuje między nimi silna wrogość. Poszłabym nawet dalej – lewica mogłaby się nauczyć wielu rzeczy od prawicy, a prawica od lewicy. Ale ludzie nie lubią tej koncepcji. Nie chcą słuchać, że mogliby się czegokolwiek nauczyć od kogoś, kogo nie szanują. Żyjemy w poczuciu, że ludzie żyjący obok nas, nasi przyjaciele i bliscy, powinni dzielić nasze poglądy w 100 proc. i gdy tak nie jest, są zdziwieni, rozczarowani. To jest bardzo niebezpieczne, bo odcinamy sobie w ten sposób możliwość przemiany, zasklepiamy się w w swoich poglądach. A mnie się wydaje, że w człowieku wspaniałe jest to, że zdolny jest się zmienić, przyjąć inne poglądy, przekonania i to właśnie wskutek osobistego przykładu drugiego człowieka. Ale my jesteśmy podejrzliwi wobec kogoś, kto zmienia poglądy.

„Jestem wściekła na Partię Demokratyczną, bo nie postawiła Donaldowi Trumpowi trudniejszych warunków”

Może jak Donald Trump wygra wybory, to też zmieni zdanie w wielu sprawach?

Nie wiem, co by zrobiłby Trump jako prezydent USA, gdyby wojna w Ukrainie albo konflikt na Bliskim Wschodzie rozlały się szerzej na świat. Wciąż powtarza protekcjonistyczne hasła, co wróżyłoby w takiej sytuacji katastrofę dla Ukrainy. Albo co by zrobił, gdyby doszło do eskalacji nuklearnej? Już nie wspominam o prawach kobiet w Stanach Zjednoczonych, co mnie martwi podwójnie, gdyż moja córka ma obywatelstwo USA, bo jej mąż jest Amerykaninem. Więc to będzie także jej przyszłość.

To trochę jak z tymi technomiliarderami. Sami ludzie zbudowali potęgę Trumpa, również lewica i liberałowie. Na dodatek Trump czerpał siłę ze słabości demokratów.

Dlatego jestem wściekła na Partię Demokratyczną. Nie potrafią postawić Trumpowi trudniejszych warunków i w zasadzie doprowadzili do tego, że już na początku kampanii miał lepszą pozycję niż znajdująca się w bardzo trudnej sytuacji Kamala Harris. Sama też popełnia błędy, ale przecież było wiadomo, w jakim wieku jest Joe Biden i że będzie to stanowić coraz większy problem. Dlaczego nie zadbano w czas o jego następcę? Ale i tak w tej kampanii najbardziej denerwujące są podwójne standardy, jakie narzucił Donald Trump, ale też Elon Musk. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by kobieta bądź kandydat czarnoskóry robił i mówił bezkarnie takie rzeczy jak Trump. Nigdy by mu to nie uszło na sucho. To ogłupiające i nieuczciwe.

Teraz opowiada pani o polityce z zaangażowaniem, ale już powieść nie jest tak jednoznaczna w swej wymowie. Nie ma w niej opozycji prostego podziału na dobrych i złych.

O ile aktywizm, walka w imię wyznawanych wartości jest czymś niezwykle istotnym w życiu, o tyle jednak jest diametralnie odmienna od sztuki. Praca artysty polega na tworzeniu przestrzeni spotkania, zderzania człowieka z drugim człowiekiem, z nieznanym mu doświadczeniem, które go wzbogaci i pokaże, jak różnie może wyglądać rzeczywistość, a to odsłoni przed nim pełniejszy obraz świata i nada większy sens. Tymczasem praca aktywisty polega na przekonaniu kogoś do swoich poglądów. Rozpoczynanie pracy nad książką z poczuciem, że muszę podnieść świadomość na temat jakiegoś problemu albo że w ten sposób zabiorę głos w debacie, sprawia, że literatura zawsze na tym cierpi. Musisz szanować odbiorcę, a to spotkanie, które mu proponujesz, powinno być autentyczne, nie z góry ustawione. Aktywiści nie są w stanie dopuścić tej niewiadomej. Spotkanie z nimi ma się zakończyć w konkretny sposób.

Czytaj więcej

Logan i reszta. Finałowy sezon serialu „Sukcesja”

Ale jednak odczytuję z powieści krytykę kierunku, w jakim zmierza kapitalizm.

Bo poza inspiracją technomiliarderami kupującymi ziemię w Nowej Zelandii i pomysłem na opowieść o ogrodnikach partyzantach, którzy im krzyżują szyki, nie dawało mi spokoju poczucie niesprawiedliwości, jakie obserwuję, a związane właśnie z posiadaniem majątku. Nowa Zelandia to państwo, w którym ludzie mają obsesję na punkcie własności. Ceny domów wystrzeliły tam w kosmos w ostatnich latach m.in. dlatego, że zysk ze sprzedaży nieruchomości nie jest opodatkowany. Więc jeżeli masz na tyle szczęścia, że posiadasz ziemię, dom albo innego rodzaju kapitał, to możesz patrzeć, jak jego wartość rośnie latami, a potem go spieniężyć i kupić jeszcze więcej nieruchomości, nie płacąc żadnego podatku. I tak to się kręci. Wielu ludzi w Nowej Zelandii w ten sposób zgromadziła olbrzymi majątek. Tak jak moi powieściowi Darvishowie.

Foto: Murdo MacLeod

Jeszcze jedną inspiracją na pewno był „Makbet”. Już sam tytuł jest cytatem z niego, Las birnamski wróżył u Szekspira zgubę tytułowemu bohaterowi.

W 2016 r. sięgnęłam na nowo po „Makbeta” trochę z uwagi na to, co się wówczas działo na świecie, czyli zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa i referendum, w którym Brytyjczycy zagłosowali za brexitem. Miałam poczucie, że można dziś tę sztukę przeczytać inaczej, że staje się w jakiś sposób aktualna. I nagle mnie olśniło. Już sam początek, gdy trzy wiedźmy spotykają Makbeta i przepowiadają mu awans i to że zostanie królem, a on od tych przepowiedni się uzależnia... To zupełnie inny rodzaj sztuki niż „Król Edyp” Sofoklesa, gdzie Edypowi zostało przepowiedziane, że zabije ojca i poślubi swoją matkę. Jego przepowiednia spełniała się, bo takie było przeznaczenie, i cokolwiek by zrobił, nie uciekłby przed nim.

Greckie fatum.

Tymczasem w „Makbecie” w zasadzie nie ma ingerencji sił ponadnaturalnych. Przepowiednie się spełniają, bo Makbet w nie uwierzył! Jest przekonany o swojej szczęśliwej gwieździe, jego pewność jest niezachwiana i zamienia się w sprawczość. To właśnie ciekawie mi zagrało z naszymi czasami i polityką. Żyjemy jak w samospełniającej się przepowiedni. Nie wierzymy, że można coś odmienić, jeśli taka, a nie inna przyszłość wychodzi nam z algorytmu lub sondażu.

Idąc dalej, doszłam do wniosku, że tym, co czyni tragedię tragiczną, jest poczucie czytelnika, że to wszystko wcale nie musiało się zdarzyć. Bohaterowie podjęli złe decyzje, dali się zaślepić własnym pragnieniom, ale mieli wybór. To było dla mnie na swój sposób uwalniające i napełniło mnie nadzieją. Bo dziś, mam wrażenie, panuje przyzwolenie na tragedię, jakbyśmy się jej spodziewali albo wręcz oczekiwali. A tak naprawdę tragedie zdarzają się częściej w sztuce niż w prawdziwym życiu. To właśnie chciałam przestudiować w swojej powieści. Dotarło do mnie, że to, co wisi w powietrzu, to nie jest nieuchronnie nadciągająca tragedia, tylko nihilizm. Bohater ma wybór.

Eleanor Catton (ur. 1985 r.)

Nowozelandzka pisarka urodzona w Kanadzie. W dorobku ma trzy powieści: debiutancką „Próbę” (2008), nagrodzoną Man Booker Prize „Wszystko, co lśni” (2013) oraz najnowszą „Las birnamski” (2023), która właśnie ukazała się w polskim przekładzie Macieja Świerkockiego w Wydawnictwie Literackim. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii

„Las birnamski”, Eleanor Catton, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie

„Las birnamski”, Eleanor Catton, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie

Plus Minus: Czy technomiliarderzy w stylu Elona Muska i Marka Zuckerberga to nowi superbohaterowie?

Czasami faktycznie przypominają postacie, jakby żywcem wyjęte z komiksów albo pozują na czarne charaktery obdarzone supermocami. Na dodatek my traktujemy ich jak bogów, wzory do naśladowania. Pozwalamy im na więcej, jakby byli z wyższej kasty.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich