Osobliwość i nowy wspaniały świat. W co wierzą architekci przyszłości z Doliny Krzemowej?

Sztuczna inteligencja w wizji jej najbardziej wpływowych twórców wykracza daleko poza biznes i zarabianie pieniędzy. Jest to idea motywowana religijną wiarą, której podstawy są znacznie starsze niż wynalazek komputera.

Publikacja: 11.08.2023 10:00

Peter Thiel

Peter Thiel

Foto: Bloomberg

Ludzie mają do wyboru zaakceptować śmierć, wyprzeć ją albo walczyć z nią. Myślę, że nasze społeczeństwo zdominowane jest przez tych, którzy ją wypierają lub akceptują, natomiast ja wolę z nią walczyć” – powiedział kilka lat temu w wywiadzie dla „Telegraph” Peter Thiel. 56-letni obecnie współzałożyciel PayPala od dawna poszukuje sposobów na nieśmiertelność, a jako inwestor realizuje część tych poszukiwań w ramach swojej pracy. Fundusze Thiela w swoich portfolio mają wiele firm działających w obszarze biotechnologii, które planują ulepszenie ludzkiego układu immunologicznego czy opóźnienie procesów starzenia.

Sam Thiel deklaruje, że chce się po śmierci zamrozić, a zatem zakłada, że jego walka ze śmiercią nie powiedzie się w tym życiu. Trudno więc traktować jego „dążenie do nieśmiertelności” wyłącznie jako egoistyczny kaprys multimiliardera, który sam chce przedłużyć sobie życie. Jest to de facto deklaracja walki z ludzką biologią i ograniczeniami, jakie ta nakłada na człowieka, w imię lepszej przyszłości gatunku ludzkiego.

Narzędzia samoświadome

Biotechnologia to niejedyny kierunek „walki ze śmiercią”. Thiel równie chętnie inwestuje w firmy zajmujące się szeroko pojętą sztuczną inteligencją, ponieważ to właśnie badania w tym obszarze są postrzegane jako główny motor dążenia do „osobliwości” („singularity”), w której nadejście Thiel, podobnie jak wielu innych potentatów rynku technologii, głęboko wierzy.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Więcej niż człowiek

Czym jest osobliwość? Termin ten funkcjonuje w kosmologii, gdzie oznacza punkt, w którym grawitacja ma taką siłę, że załamuje czasoprzestrzeń. „Osobliwość technologiczna” to również punkt załamania, ale dotyczący relacji człowieka z techniką – ma oznaczać moment w historii, w którym postęp techniczny przestanie być kontrolowany przez człowieka, ponieważ stworzone przez niego narzędzia przerosną go pod każdym względem, stając się autonomiczne i – być może – „samoświadome”. Ta „eksplozja inteligencji” ma przyczynić się do pokonania istniejących barier, głównie fizycznych i biologicznych, i stworzyć nowy świat, lepszy i zupełnie inny od tego, który znamy.

Popularyzacja terminu „osobliwości” w kontekście rozwoju technicznego to w największej mierze zasługa Raya Kurzweila, inwestora i inżyniera, którego wydana w 2005 r. książka „Singularity is Near” („Osobliwość nadchodzi”) biła rekordy czytelnictwa, nawracając rzesze osób na wiarę w lepszą przyszłość gatunku ludzkiego. Podtytuł książki Kurzweila brzmi: „Kiedy ludzie przekroczą granice biologii”, co dobrze opisuje ideowe założenia transhumanizmu – nurtu intelektualnego, który zdominował wyobraźnię przedsiębiorców i menedżerów w branży tech od początku XX wieku i dziś stanowi głębokie tło większości ambitnych projektów naukowo-technicznych.

Czemu pojęcie osobliwości jest tak istotne? Osobliwość odróżnia naiwny optymizm w odniesieniu do przyszłości ludzkiej cywilizacji, jaki podziela wielu zwykłych zjadaczy chleba, od wiary, która prawdopodobnie będzie tę przyszłość kształtowała rękami najpotężniejszych inwestorów i najbystrzejszych naukowców. I nie bez powodu używam tutaj pojęcia wiary. Pytany o swoje przekonania Peter Thiel dosłownie porównywał transhumanizm do religii chrześcijańskiej – z jej transsubstancjacją, zmartwychwstaniem i pokonywaniem praw natury w ogóle – i miał w tym zupełną rację. Myślicielem, który w dużej mierze ukształtował transhumanistyczną wiarę był nie kto inny, ale piszący w pierwszej połowie XX wieku francuski paleontolog i jezuita Pierre Teilhard de Chardin.

Katolicki ewolucjonizm i naukowa religia

Teilhard był bez wątpienia człowiekiem wierzącym, bo to ugruntowana w wychowaniu wiara skłoniła go do wstąpienia w stan kapłański. Jednak przedmiot jego wiary był nieco inny niż tradycyjna katolicka doktryna. Jezuita stworzył bowiem swoją własną doktrynę religijną łączącą wiarę z pojęciami naukowymi, w której ludzkość na przestrzeni dziejów dąży – poprzez postęp i ewolucję niższych form w wyższe – do punktu Omega, który będzie ponownym zjednoczeniem człowieka z Bogiem.

Czytaj więcej

Właściciel kontrowersyjnej firmy wesprze badania Muska nad chipami w mózgu

Bóg Teilharda nie wznosi się bowiem ponad stworzeniem, jak głosi katolicka teologia, ale zawiera je w sobie. Nie mamy więc podziału na świat duchowy i biologiczny, ponieważ jedno wynika z drugiego. Życie duchowe niejako powstaje w wyniku biologicznej ewolucji, a rozwój nauki i techniki ma to duchowe życie doprowadzić do pełni: noosfery – duchowego odpowiednika litosfery czy biosfery, która będzie pełniła rolę technicznego umysłu świata. Przez noosferę zjednoczona ludzkość będzie mogła przekształcić również życie biologiczne, doprowadzając do punktu Omega. Warto zatrzymać się nad Teilhardowskim pojęciem ewolucji i tworzeniem wyższych form życia z niższych. Dla Teilharda ewolucja jest procesem celowym, a człowiek – jako korona stworzenia – po uzyskaniu odpowiedniego stopnia świadomości może nim pokierować dalej. „Człowiek nie jest centrum wszechświata, jak kiedyś myśleliśmy w naszej naiwności, ale czymś znacznie wspanialszym” – pisał Teilhard w „Fenomenie człowieka” – „drogowskazem do ostatecznego zjednoczenia świata biologicznego”.

Idee Teilharda wywarły wpływ na twórcę pojęcia transhumanizmu, angielskiego biologa Juliana Huxleya, dzięki któremu francuski jezuita zaistniał w literaturze anglojęzycznej i zadomowił się tam na stałe. Odwoływali się do niego choćby tacy autorzy, jak Marshall McLuhan, twórca koncepcji globalnej wioski, czy John Perry Barlow, poeta i pionier cyberprzestrzeni. Myśl Teilharda jest również szeroko omówiona w wydanej w 1998 r. popularnej książce „TechGnosis” Erika Davisa, jednej z pierwszych, która analizowała magiczną i religijną stronę postępu technicznego końca XX wieku.

Ray Kurzweil nie wspomina nazwiska Teilharda w swojej książce o osobliwości. Jest ku temu bardzo konkretny powód: Kurzweil stanowczo odżegnuje się od jakichkolwiek prób zestawiania jego koncepcji z religią. Religia to dla Kurzweila „przednaukowy” obraz świata, który się zdezaktualizował, kiedy człowiek wynalazł naukowe metody opisu rzeczywistości. Jego idea zaś, jak sam twierdzi, jest na tych naukowych metodach oparta.

Foto: Mirosław Owczarek

Jednak prorok osobliwości bez wątpienia koncepcje Francuza znał. Kurzweil w bardzo podobny sposób jak de Chardin pojmuje dalszą ewolucję człowieka w przyszłości. Jest to zresztą dość problematyczne: nigdzie w teorii ewolucji nie ma mowy o tym, że z niższych tworzą się formy wyższe, a jedynie o tym, że trwają lepiej przystosowane do życia w zmieniających się warunkach przypadkowe mutacje. Tymczasem zarówno Kurzweil, jak i de Chardin używają pojęcia ewolucji jako procesu celowego, sterowanego od teraz postępem naukowo-technicznym, na którego końcu stoi zbawienie.

Taka interpretacja ewolucji, chociaż w żaden sposób nie naukowa (a może właśnie dlatego), jest atrakcyjna. I to nie tylko dla tych, którzy – jak Thiel – widzą siebie w roli liderów tego procesu. Stworzenie „nowego człowieka” łechce ego samozwańczych zbawicieli ludzkości, ale również w przeciwieństwie do dosłownego traktowania ewolucji daje powszechną nadzieję na zbawienie i „nowy, lepszy świat”. Jeśli ewolucja jest dziełem przypadku, to nie ma żadnej gwarancji, że polepszy się nasz byt w przyszłości; jeżeli jednak można nią sterować, to musimy zaufać mądrzejszym, oświeconym, i wspierać ich w dążeniach do wyzwolenia nas z ograniczeń ludzkiej kondycji.

Elita wtajemniczonych

Choć brzmi to pompatycznie, nie ma tutaj przesady i przerysowania. Taka wizja przyszłości dosłownie wyrażona jest choćby przez popularnego pisarza Yuvala Harariego, który w ostatnich latach celebrowany jest przez branżę tech jako geniusz i prorok. Sam Harari tłumaczył, że pisząc o inżynierskiej i naukowej elicie jako nowych teologach (a o reszcie jako „klasie bezużytecznych”), miał na myśli przestrogę. Najwyraźniej jednak ta przerażająca wizja nowym kapłanom bardzo się podoba, a sam autor regularnie zapraszany jest na wszystkie możliwe spędy branży – i z zaproszeń chętnie korzysta.

Trochę przypomina to sytuację, w której finansiści na przełomie wieków utożsamiali się z Gordonem Gekko, antybohaterem filmu „Wall Street”. Podobnie jak tam bezwzględność w interesach była oznaką mocy, tak dziś jest nią umiejętność tworzenia algorytmów sztucznej inteligencji – w założeniu takich, które mają przerosnąć ludzi pod każdym względem. Bo tu nie tylko chodzi o prestiż i pensje wielokrotnie przekraczające poziom dostępny dla zwykłego śmiertelnika. To tylko doczesny dodatek do realizacji swoistego kompleksu Boga.

Czytaj więcej

Sztuczna inteligencja zmieni społeczeństwo

Kurzweil błędnie przeciwstawia sobie teologię i racjonalizm. Oświeceniowy „kult rozumu” dowodzi, że te dwie rzeczy mogą iść ze sobą w parze, a bardzo nierzadko jedno pociąga drugie – już nie w postaci „racjonalnej teologii”, ale jako „teologii racjonalizmu”. Wiara w możliwości ludzkiego rozumu i poznania zaowocowała w XVIII i XIX wieku głoszonymi raz po raz koncepcjami postępu: postępu, który podobnie jak koncepcje Kurzweila i Teilharda prowadzą do wiecznego szczęścia ludzkości. Koncepcją postępu byli zaaferowani zarówno socjaliści, jak i liberałowie. Tak jak Kurzweil i Teilhard, Fryderyk Engels i Herbert Spencer odwoływali się do tej samej koncepcji ewolucjonizmu, żeby uprawomocnić własne wizje polityczne i społeczne. Przekonanie o tym, że wraz z upływem czasu wzrasta świadomość dotycząca tego, co najbardziej racjonalne, było wręcz niekwestionowalne.

XX wiek tylko utwierdzał w tym przekonaniu wyznawców postępu. Rozwój cybernetyki i narzędzi do przetwarzania informacji w czasie wojny, z pracami Alana Turinga, Norberta Wienera czy Claude’a Shannona wyniósł dyskusję o racjonalnym zarządzaniu na wyższy poziom. Nie tylko amerykańscy kapitaliści widzieli w metodach cybernetycznych nadzieje na bardziej efektywne zarządzanie przedsiębiorstwami: teoretycy socjalizmu przekonani byli o tym, że „cybernetyzacja” jest drogą do osiągnięcia komunizmu, czyli „naprawdę racjonalnej” gospodarki. Zarówno więc powojenny komunizm radziecki, jak i amerykański kapitalizm z doktrynami zarządzania Forda i Taylora, widziały w człowieku jedynie trybik w wielkiej machinie postępu. Fabryka jest żywym organizmem, całością większą, niż suma części. Mózgiem tej organizacji staje się już nie właściciel, ale komputer, zbierający i drobiazgowo analizujący wszystkie dane. Dla Johna von Neumanna, utalentowanego fizyka węgierskiego pochodzenia, który w okresie zimnej wojny był ulubieńcem amerykańskiego rządu, był to jedynie krok w kierunku stworzenia „myślącej maszyny”, która – jako pozbawiona ludzkich przywar i ograniczeń – będzie racjonalnie zarządzać całą gospodarką, dając wszystkim to, czego faktycznie oczekują.

Niewidzialna nić zdarzeń

Mechanizmy sztucznej inteligencji wielokrotnie w historii udowodniły, że potrafią być mądrzejsze od ludzi. I nie chodzi jedynie o historyczne zwycięstwa w szachach czy w grę go, ale również o modele predykcyjne, które przewidują zachowania ludzi – np. w postaci rekomendacji produktów w handlu elektronicznym albo treści na YouTube czy Spotify. Modele uczenia maszynowego zasilane wielkimi zbiorami danych wydają się posiadać swój własny obraz świata, wnikający głębiej w strukturę rzeczywistości, a zatem niedostępny ludzkiemu poznaniu.

Często mówi się, że uczenie maszynowe to po prostu metody statystyczne, które wyliczają konkretne prawdopodobieństwa. Jest w tym prawda, chociaż w przypadku ogromnych zbiorów danych (big data) i złożonych algorytmów sytuacja jest już nieco bardziej skomplikowana.

Czytaj więcej

Max Fisher. Jak media społecznościowe przeprogramowały nasze umysły

Załóżmy na chwilę, że mam budkę, w której od kilku lat sprzedaję lody. Mam więc dane dotyczące sprzedaży lodów z datami, a nawet godzinami zakupu. Taki zbiór danych mogę zestawić z innym, na przykład danymi pogodowymi dla danego dnia i godziny – temperaturą, wilgotnością powietrza, prędkością wiatru i innymi parametrami. Zastosowanie metod statystycznych umożliwi mi wykrycie korelacji pomiędzy konkretnymi warunkami pogodowymi a wyższą lub niższą sprzedażą moich lodów. Po wytrenowaniu algorytmu na moim zbiorze danych mogę napisać prosty program, który co rano będzie pobierał bieżące informacje o pogodzie, a następnie wysyłał mi wiadomość o przewidywanej sprzedaży lodów danego dnia – więc będę wiedział, czy mam zrywać się do pracy, czy mogę spokojnie pospać dłużej. Aplikacji o podobnym działaniu na rynku jest sporo, a wiele z nich sprzedawanych jest właśnie w opakowaniu sztucznej inteligencji. Jednak w przypadku mojego modelu pogodowego mamy do czynienia z zaledwie kilkoma parametrami. To powoduje, że „decyzja” algorytmu jest w zupełności zrozumiała – na tyle, że raczej nie potrzebuję sztucznej inteligencji, żeby ją za mnie podjęła.

Inaczej jest ze współczesnymi modelami operującymi na setkach tysięcy lub milionach parametrów. Rekomendacja YouTube’a to wynik zestawu ogromnej masy zmiennych, których ostatecznego układu nie znamy, a co więcej – których nie znają nawet twórcy algorytmu. Gdybyśmy zajrzeli do wnętrza mechanizmu rekomendacyjnego (to znaczy gdyby taka interpretacja była praktycznie możliwa) i chcielibyśmy zrozumieć, skąd YouTube „wiedział”, że spodoba mi się wywiad z aktorem Cillianem Murphym, moglibyśmy odkryć, że to przez to, że dzień wcześniej słuchałem na serwisie zespołu Burzum, a tydzień temu w Google’u wyszukiwałem informacji o ślimakach, co nie do końca będzie miało sens. Ta niezrozumiała w kategoriach ludzkich skuteczność może dość łatwo prowadzić do wniosku, że algorytmy sztucznej inteligencji odkrywają niewidzialną nić pomiędzy zdarzeniami, której istnienia nie jesteśmy świadomi.

I rzeczywiście takie głosy się również pojawiają: negujące istnienie woli, świadomości i wszystkiego, co „znaczące” w człowieczeństwie. Jesteśmy jedynie marionetkami poruszanymi przez coś większego od nas i niepojmowalnego, ale wmawiamy sobie, że cokolwiek zależy od nas. Jest więc zupełnie jak w gnostyckich czy okultystycznych wierzeniach, wedle których ludzki obraz świata jest iluzoryczny, a garstka wtajemniczonych magów może – na pewnym poziomie – manipulować podskórnymi mechanizmami rzeczywistości dla swoich własnych celów. Pieniądze płynące szerokim strumieniem przez ostatnie lata do branży tech są tylko miłym, przyziemnym bonusem do realizacji swoistego kompleksu Boga. A ostatecznym wyrazem bycia bogiem jest stworzenie człowieka.

Skok ku nadczłowiekowi

Amerykański fizyk i badacz sztucznej inteligencji Max Tegmark przytacza w swojej książce „Life 3.0” anegdotę z kolacji, w której uczestniczył w towarzystwie Larry’ego Page’a i Elona Muska. Ten pierwszy, założyciel Google’a, wygłaszał płomienne przemówienie na temat konieczności „cyfrowej transformacji” życia dla przetrwania ludzkości – transformacji, na którą składa się wynalezienie samoświadomej sztucznej inteligencji. Elon Musk kontrował, pytając Larry'ego Page’a o to, czy nie widzi zagrożenia dla ludzkości ze strony tak zaawansowanego bytu, przez co Page nazwał go „gatunkistą” („specieist”) – dbającym o formy życia oparte na węglu bardziej, niż o inne hipotetyczne formy życia.

Czytaj więcej

Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI

Page i Musk reprezentują dwa podejścia do transhumanizmu. Podejście Page’a, nazwane przez Tegmarka „technologicznym utopizmem”, celebruje ideę przekroczenia granic biologii ludzkiej i jest bliskie ewolucjonizmowi Pierre Teilharda de Chardina. Z kolei Musk deklaruje, że bliższa jest mu ludzkość taka, jaką jest teraz, i że tę ludzkość należy wyposażyć we wszelkie narzędzia, które pozwolą jej stawić opór nadchodzącemu „bóstwu sztucznej inteligencji”. Chociaż trudno to z perspektywy czasu zrozumieć, taki rzekomo cel przyświecał Muskowi, kiedy inwestował w zajmującą się sztuczną inteligencją brytyjską firmę DeepMind i amerykańskie laboratorium badawcze OpenAI – aby stworzenie „superinteligencji” dokonało się w kontrolowanych warunkach – a także kiedy fundował Neuralink, firmę, której celem ma być bezpośrednie połączenie ludzkiego mózgu z komputerem.

Jeżeli dodać do tego wielki kosmiczny projekt Muska, którego celem jest zasiedlenie Marsa, to wiadome staje się, że właściciel Tesli chce grać rolę tego, który uratuje ludzkość przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Page niebezpieczeństwa nie widzi, a raczej w zupełnie inny sposób interpretuje to, co Musk za zagrożenie uważa.

Te dwa stanowiska nie wyczerpują dyskusji nad przyszłością sztucznej inteligencji; nie są nawet stanowiskami skrajnie przeciwnymi. Gdybyśmy szukali opozycji dla poglądów Page’a, należałoby ich szukać bardziej wśród zwolenników Teda Kaczynskiego, słynnego Unabombera, posługującego się terrorem w sprzeciwie wobec cywilizacji opartej na nowoczesnej technice, niż gdziekolwiek w Dolinie Krzemowej. Jest też ogromna rzesza ludzi, która – jak choćby pionierzy uczenia głębokiego Andrew Ng i Yann Le Cun – którzy koncept osobliwości i buntu maszyn uważają za pewną egzotykę niemającą większego znaczenia dla obecnych wyzwań AI. Jednak ignorowanie idei, najbardziej nawet ekscentrycznych, jeżeli wchodzą w grę duże pieniądze, jest bardzo nierozsądne. To Musk, Page czy Thiel swoimi inwestycjami i wpływami decydują de facto o trendach na rynku, a więc i o tym, nad czym pracują dziś najtęższe głowy.

Tym bardziej że transhumanizm jest wyrazem pragnienia bardzo starego, prawie tak starego, jak cała cywilizacja. Dlatego widać tutaj ten paradoksalny obrót koła historii, w którym postęp naukowo-techniczny i kult rozumu doprowadziły do odrodzenia religijnego i opartego na wierze patrzenia na świat, a trwająca kilka wieków celebracja idei, że nie ma nic poza materią – do głębokiego spirytualizmu.

Czy jednak wyzwolenie z biologii może się zakończyć powodzeniem? Chrześcijańska antropologia uczy, że tożsamość człowieka to złożenie duszy i ciała: jeżeli pozbawimy człowieka jednego z tych elementów, to przestaje być człowiekiem. „Cyfrowa transformacja” polegająca na hipotetycznym przeniesieniu umysłu na komputer albo „cyborgizacja”, która wydłuży nasze życie i pozwoli dowolnie sterować biologicznym ciałem, jeżeli nawet miałyby szanse na powodzenie, oznaczają de facto utratę człowieczeństwa, a nie jego zachowanie. „Człowiek jest czymś, co pokonane być powinno” – grzmiał Nietzsche w „Zaratustrze”. Podobnie jak niemiecki filozof, transhumaniści wierzą w to, że pokonanie człowieka i wyzwolenie z biologii oznacza skok ku nadczłowiekowi i przeniesienie ludzkiej egzystencji na wyższy poziom. Jednak problem z takimi przepowiedniami jest taki, że sprawdzą się również wtedy, kiedy transhumanizm doprowadzi do faktycznego wymarcia rodzaju ludzkiego – bo nie będzie wtedy nikogo, kto mógłby ocenić, że jest inaczej.

Olgierd Sroczyński

Jest analitykiem z branży big data i sztucznej inteligencji; filozof z wykształcenia

Ludzie mają do wyboru zaakceptować śmierć, wyprzeć ją albo walczyć z nią. Myślę, że nasze społeczeństwo zdominowane jest przez tych, którzy ją wypierają lub akceptują, natomiast ja wolę z nią walczyć” – powiedział kilka lat temu w wywiadzie dla „Telegraph” Peter Thiel. 56-letni obecnie współzałożyciel PayPala od dawna poszukuje sposobów na nieśmiertelność, a jako inwestor realizuje część tych poszukiwań w ramach swojej pracy. Fundusze Thiela w swoich portfolio mają wiele firm działających w obszarze biotechnologii, które planują ulepszenie ludzkiego układu immunologicznego czy opóźnienie procesów starzenia.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich