Trochę to przypomina wyścigi Formuły 1. Od trzech sezonów jakby powtarzamy okrążenia po dobrze znanym torze. Zawodnicy są wciąż ci sami, nikt nie ginie jak w „Grze o tron”. Obijają się, raz z przodu jest jeden, raz drugi. Wciąż czekamy na moment, kiedy w końcu ktoś definitywnie wypadnie z toru z powodu własnej brawury czy wypchnięty przez rywali.
Odpowiednikiem ryczących silników w F1 i falującego od wysokiej temperatury powietrza są fontanny wulgarnych inwektyw wylatujące z ust rodziny Royów oraz wzajemne złośliwości w najbardziej stresujących chwilach, a dotyczące najwstydliwszych życiowych historii. To przecież rodzina – znają się na wylot i wiedzą, jak ukłuć. I są też podkładane sobie wzajemnie świnie – ojciec, budowniczy rodowej potęgi, stawia przeszkody dzieciom, dzieci knują przeciwko ojcu (po trzecim sezonie zjednoczone przeciwko seniorowi).
A wokół nich cała armia usłużnych krewniaków, powinowatych, wasali i pijawek. Gotowi są szczekać prosząco na kolanach po kiełbaskę (dosłownie!) serwowaną przez Logana Roya – tak było w pamiętnym odcinku „Polowanie” z sezonu drugiego.
Pieniądze łzy ocierają
Napisano o „Sukcesji” sporo, krytycy i eseiści wycisnęli serial Jesse’ego Armstronga jak cytrynę. To fascynująca opowieść o władzy i bogactwie, którą wyprodukowali specjaliści od przegiętych żartów – Will Ferrell i Adam McKay. Aktorzy i aktorki pierwszego planu zagrali role życia, zwłaszcza Brian Cox jako zgorzkniały pater familias.
Mówiono o „Królu Learze” wymieszanym z „Obywatelem Kane’em”. O inspiracjach prawdziwymi pseudoarystokratycznymi rodzinami (Murdochowie, Trumpowie). O medialnych skojarzeniach z Fox News. A także o traumie, kompleksach, rodzinnych uwikłaniach i pieniądzach, które nie dają szczęścia, ale łzy osładzają.