Cate Blanchett dla „Rzeczpospolitej": Nigdy nie aspirowałam do roli seksbomby

Aktor powinien oddać całą złożoność swojego bohatera. Nie narzucać widzowi ocen, ale sprawić, by odczuł on skomplikowanie człowieka i sam go ocenił. Zadał sobie pytanie, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej - mówi gwiazda, która spędza tydzień w Toruniu jako przewodnicząca jury głównego konkursu na festiwalu EnergaCAMERIMAGE.

Publikacja: 17.11.2024 17:00

Cate Blanchett

Cate Blanchett

Foto: PAP/Tytus Żmijewski

„Władca pierścieni”, „Hobbit”, ale przede wszystkim wybitne kreacje w „Elizabeth” Kapura, „I’m Not There. Gdzie indziej jestem”, „Carol” Haynesa, „Aviatorze” Scorsesego, „Blue Jasmine” Allena, wreszcie genialna rola opętanej żądzą sukcesu dyrygentki w „Tar” Fielda. Osiem nominacji do Oscara i dwie statuetki! Przypatrując się pani filmografii, najpierw myślę o ogromnej różnorodności i dojrzałości pani ról. Ale zaraz potem o ich świeżości. W pani wyborach czuje się ciekawość świata, ludzi, form.
Cieszę się, że tak pani to odbiera. W każdy projekt wchodzę, jakby miał on być ostatnim. Każdy jest dla mnie ważny. Uwielbiam współpracować ze wspaniałymi reżyserami, scenarzystami, operatorami. Bardzo dużo się od nich uczę. Nie tylko o kinie. Oni czasem zmieniają moje spojrzenie na świat.

Czytaj więcej

Laureatka Oscarów szefową jury EnergaCAMERIMAGE. Na czym polega fenomen Cate Blanchett?

Co pani daje przeskakiwanie z wielkich blockbusterów do kina artystycznego?

Mam bardzo eklektyczny smak jako widz. Lubię dialog z różnymi ludźmi, także tymi, którzy myślą inaczej niż ja. Miałam rzeczywiście szczęście, bo udało mi pracować z artystami wizualnymi i gigantami Hollywoodu. W filmach skromnych i ogromnych. A poza tym stale utrzymuję kontakt z teatrem. Zmiany formatów, stylów, miejsc wzbogacają. Stale szukam.

Wielu aktorów po osiągnięciu znaczącej pozycji w kinie porzuca teatr, nie ma już na niego czasu. Pani jest wciąż scenie wierna.

Doświadczenie pracy nad „Tramwajem zwanym pożądaniem” z Liv Ullmann, „The Secret River” czy „Wujaszkiem Wanią” jest czymś fantastycznym. Teatr to sztuka efemeryczna, ale może na tym właśnie polega jego siła. Ulotne przeżycia mocno nas kształtują. W teatrze musisz być obecny tu i teraz, ale potem sztuka żyje w twojej pamięci i wyobraźni. Poza tym wciąż wierzę w ulotny, ale żywy, bezpośredni kontakt z publicznością. Dla mnie to również element wzbogacania siebie, poważnego traktowania zawodu.

Dziś zmienił się styl gwiazdorstwa. Na festiwalach tłumy nie rzucają się już z piskiem na dwudziestoletnie seksbombki. Kto dziś pamięta o Megan Fox? Najbardziej oczekiwanymi gwiazdami są aktorki takie jak pani, wielka Meryl Streep, Helen Mirren, Tilda Swinton czy Julianne Moore. Penélope Cruz nie przyciąga widzów dlatego, że jest superatrakcyjną kobietą, tylko dlatego, że np. razem z Almodóvarem ma coś ważnego do powiedzenia o uczuciach, miłości, cierpieniu. Może zmieniło się też nasze spojrzenie na kobiety i ich rolę w społeczeństwie?

Postpandemiczny świat bardzo się podzielił. Pani mówi o koneserach sztuki, o ludziach, którzy w kinie szukają odpowiedzi na ważne pytania. Tymczasem wyrosło pokolenie – i pandemia te zmiany przyspieszyła – które porusza się w innej rzeczywistości. Na przykład Lupita Nyong’o funkcjonuje w niej wspaniale. Wszystko zależy od tego, o kim rozmawiamy. Megan Fox porywa pewnie inną publiczność, ma inne ambicje. Przemysł filmowy jest w stanie pomieścić różne osobowości. Trudno powiedzieć, że jeden typ istnienia w kinie jest lepszy od drugiego. Zresztą takie podziały są w każdej dziedzinie twórczości.

Czytaj więcej

EnergaCAMERIMAGE. Zdobywca pięciu Oscarów Alfonso Cuaron przyjedzie do Torunia

Jednak 30–40 lat temu gwiazdy nie były w stanie łagodnie wejść w okres dojrzałości, wygrywał na tym cały przemysł sztucznego odmładzania i plastycznych operacji. Dzisiaj Helen Mirren z dumą pokazuje swoje siwe włosy. Jest inny czas dla kina, dla świata.

To prawda, kiedyś czas kariery był dla aktorek dość ograniczony. Z przybywającymi latami wylatywały one za burtę. Ja nigdy nie aspirowałam do roli seksbomby, nie wybierałam też łatwych, mogących przynieść popularność ról. Mogłam zagrać za mniejsze pieniądze, wystąpić w epizodzie, zawsze chciałam zbierać nowe doświadczenia, nawet eksperymentować. W rezultacie mogłam dokonywać różnych wyborów. Ale proszę mi wierzyć, to nie była strategia. Nie zamartwiałam się, jak „budować karierę”. Robiłam to, co mnie interesowało.

Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy, pomyślałam, że pani jest – przy całej pani sławie i wielkiej karierze – osobą w pewien sposób zwyczajną. Mąż – pisarz Andrew Upton, z którym prowadziła pani teatr, czworo dzieci, żadnych afer. W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Nie lubię poświęcać sobie samej zbyt dużo uwagi. Egotyzm to wielki błąd. Aktor powinien być otwarty na innych. Nie mówić, lecz słuchać i patrzeć”. Kiedyś podobne zdanie usłyszałam w czasie rozmowy z Meryl Streep, która powiedziała mi: „Aktor musi patrzeć. Ja teraz też panią obserwuję. Może będę grała dziennikarkę, która robi wywiad z aktorką. Patrzę, jak pani wychyla się do mnie, jak pani słucha, zerka w notatki”. Aktor żyje poprzez oczy?

Czasem tak. Ale czasem też poprzez zapachy, nastroje. Aktorstwo jest bardzo zmysłowym doświadczeniem. Kiedy wchodzisz w jakąś rzeczywistość, w jakiegoś bohatera, na wszystko zaczynasz patrzeć jego oczami. Zaczynasz rozumieć, jak funkcjonuje świat, w jakim on funkcjonuje. Żyjemy w czasach, w których ludzie wciąż się spiesząc, próbują upraszczać bardzo skomplikowane sytuacje. A ja myślę, że świat jest bardziej skomplikowany. I aktor powinien oddać całą złożoność swojego bohatera. Nie narzucać widzowi ocen, ale sprawić, by odczuł on skomplikowanie człowieka i sam go ocenił. Zadał sobie pytanie, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Jest dla mnie inspirujące, że każdy widz może odebrać film inaczej i odebrać go w skrajnie różny sposób. Jeden powie: „Beznadzieja!”, a drugi: „Ten obraz jest wspaniały. Kazał mi się zastanowić nad własnym życiem”. I obaj mogą mieć swoje rację.

Wykorzystuje pani popularność, działając na rzecz uchodźców, upominając się o prawa osób LGBT. To dla pani ważne?

Aktorstwo jest bardzo „ludzkim” zawodem. Pochodzę z kraju, który budował swoją tożsamość w oparciu o uchodźców, „wyrzutków” i stworzył znakomite społeczeństwo. Ja jako aktorka wciąż przeżywam nowe historie, staram się je zrozumieć i przekazać innym. Dużo czerpię z otoczenia. I czuję, że skoro w życiu osiągnęłam pewną rozpoznawalność, to nie powinnam opowiadać o ulubionych kreacjach swoich projektantów. Próbuję mówić w imieniu tych, którzy sami nie mają dość siły, by ich głos usłyszano.

Czytaj więcej

EnergaCAMERIMAGE: Światowej sławy autorzy zdjęć zjeżdżają do Torunia

Po premierze serialu Apple TV „Disclaimer” powiedziała pani, że we współczesnym zachodnim społeczeństwie czuje się „znaczący brak wstydu”. Co miała pani na myśli?

Wstyd jest czymś kompletnie innym niż poczucie winy. Poczucie winy jest nieproduktywne. Wstyd odwrotnie: jest ważny, bo zmusza do spojrzenia na własne, niewłaściwe zachowania. Żeby się znów nie wydarzyły. Myślę, że takiego wstydu nam dzisiaj brakuje. Brakuje nam też honoru. I szacunku dla innych.

Ma pani wyraziste poglądy. Czy myśli pani czasem o napisaniu, może wyreżyserowaniu, filmu?

Miałam już takie propozycje. Ale sądzę, że ja najlepiej się czuję, gdy mogę współpracować ze scenarzystami, reżyserem, innymi aktorami. Zawsze myślę o całym filmie, dopiero na końcu o własnej roli. Nie wiem, gdzie powinna stać kamera, ale wiem, że warto o tym rozmawiać, bo co innego będzie znaczyła scena, gdy widzowie zobaczą mnie od tyłu, co innego, gdy spojrzą mi w oczy. Nie jestem operatorem, reżyserem, scenarzystą, ale instynktownie rozumiem wszystkie te elementy. A poza tym, nie uważam, że zawsze mam rację. Cieszę się, gdy mogę kogoś przekonać do swojego spojrzenia na sytuację, na bohaterów. Ale też jestem szczęśliwa, gdy zrozumiem, że się mylę. Gdy mogę wykrzyknąć: „Tak! To wy macie rację!”. Więc nie jestem chyba odpowiednim materiałem na reżysera. Raczej czuję się w ekipie współpracownikiem, współtwórcą.

Po drugiej stronie kamery chce stanąć pani starszy syn, który studiuje już w szkole filmowej. Jak pani przyjęła jego decyzję? Zmartwiła panią czy czuje się pani dumna?

Ja jestem dumna ze wszystkich moich dzieci. Myślę, że podjęcie takiej decyzji wymagało od Dashiela dużej odwagi. Trudno jest wchodzić na grunt, gdzie jakoś liczy się własna matka. Ale on jest niezwykły. Ja sama zawsze wysłuchuję jego opinii. On ma wspaniały sposób myślenia, ogromną wiedzę na temat kina w wielu różnych krajach i kulturach. Zawsze go pytam o zdanie.

Podczas ostatniego festiwalu w Cannes wywołała pani gwałtowną reakcję dziennikarzy, gdy na konferencji prasowej określiła się pani jako osoba należąca do klasy średniej.

Czytaj więcej

Niefortunna wypowiedź o kobietach. Znany reżyser odwołuje przyjazd na polski festiwal

Naprawdę? Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślę, że to pojęcie inaczej jest interpretowane w różnych krajach i kulturach. Ludzie często zrównują pojęcie klasy średniej z wysokością dochodów. Ja jestem Australijką. Sądzę, że klasa to coś więcej – przynależność kulturowa, tradycja, wyznawanie wartości. Więc tak: czuję się członkinią klasy średniej.

Teraz przyjechała pani do Polski jako jurorka toruńskiego festiwalu EnergaCAMERIMAGE. Przed rozpoczęciem tej imprezy rozpętała się burza po niefortunnym zdaniu Marka Żydowicza o sztuce filmowej kobiet. Dzisiaj kobiety filmu wyciągają już rękę na zgodę, ale tuż przed rozpoczęciem imprezy łatwo nie było. Steve McQueen odmówił przyjazdu do Torunia.

W imieniu naszego jury odpowiedziała na wszelkie wątpliwości Higgs. Uważam, że potrzebna jest mądra, wnikliwa dyskusja na temat roli kobiet w kinematografii. Festiwale są na nią dobrym miejscem. Także Camerimage, gdzie jest bardzo wielu profesjonalistów. Zmiana w przemyśle filmowym jest konieczna i mamy dziś możliwość dokonania jej. Bardzo ważna jest inkluzywność. Czekam na dyskusje, jakie mogą się tu odbyć publicznie, ale też poza sceną. I wiem, że czekają na nią także członkinie organizacji Women in Cinematography.

Co pani robi, kiedy jest pani zmęczona?

Odcinam się od świata, w którym na co dzień egzystuję. Jeśli pójdę do kina, to na coś, co mnie rozbawi, wzruszy, da zapomnieć o wszystkim, co jest wokół. Ale przede wszystkim chodzę na spacery, gotuję, pływam. Kocham wodę. Obcuję z przyrodą, najlepiej czuję się w ciszy.

Ma pani jakieś zawodowe marzenie?

Zatrzymać się. Uspokoić. Dla mnie zawód nie jest ciągłym wyścigiem. Uwielbiam patrzeć na pracę innych, także tutaj, na EnergaCAMERIMAGE, chcę się na nią otworzyć. Doceniać, podziwiać. Nie umiem nawet wyrazić słowami, jak bardzo cieszę się na ten tydzień w Toruniu.

„Władca pierścieni”, „Hobbit”, ale przede wszystkim wybitne kreacje w „Elizabeth” Kapura, „I’m Not There. Gdzie indziej jestem”, „Carol” Haynesa, „Aviatorze” Scorsesego, „Blue Jasmine” Allena, wreszcie genialna rola opętanej żądzą sukcesu dyrygentki w „Tar” Fielda. Osiem nominacji do Oscara i dwie statuetki! Przypatrując się pani filmografii, najpierw myślę o ogromnej różnorodności i dojrzałości pani ról. Ale zaraz potem o ich świeżości. W pani wyborach czuje się ciekawość świata, ludzi, form.
Cieszę się, że tak pani to odbiera. W każdy projekt wchodzę, jakby miał on być ostatnim. Każdy jest dla mnie ważny. Uwielbiam współpracować ze wspaniałymi reżyserami, scenarzystami, operatorami. Bardzo dużo się od nich uczę. Nie tylko o kinie. Oni czasem zmieniają moje spojrzenie na świat.

Pozostało 93% artykułu
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas
Film
Festiwal Korelacje: Pierwszy taki festiwal w Polsce. Filmy z komentarzem artystów
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
Tom Cruise w pierwszym zwiastunie ósmej odsłony „Mission: Impossible”