Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo

Wiele osób w Portugalii nie przyjmuje do wiadomości, że reprezentacja narodowa jest zakładnikiem Cristiana Ronaldo - mówi dr Anna Olchówka, iberystka, tłumaczka z hiszpańskiego i portugalskiego.

Publikacja: 11.10.2024 17:00

Cristiano Ronaldo (z prawej) wciąż gra w reprezentacji Portugalii, choć niektórzy uważają, że bierze

Cristiano Ronaldo (z prawej) wciąż gra w reprezentacji Portugalii, choć niektórzy uważają, że bierze drużynę narodową za zakładnika

Foto: PATRICIA DE MELO MOREIRA/AFP

Plus Minus: Kim dla Portugalczyków jest dziś Cristiano Ronaldo? W rozważaniach mediów i dyskusjach kibiców pozostaje pomnikiem bez rysy czy powoli zmienia się w karykaturę samego siebie?

Wcześniej faktycznie można było chyba mówić o wizerunku bez skazy, ale od pewnego czasu postrzeganie Cristiana Ronaldo przez Portugalczyków robi się coraz bardziej niejednoznaczne. Oczywiście, nikt nigdy nie będzie odbierał mu gigantycznych zasług dla Portugalii, zwłaszcza że mówimy o sportowcu utożsamiającym się mocno nie tylko z krajem, ale też Maderą jako miejscem pochodzenia. Jego lokalny patriotyzm to nie tylko deklaracje, ale np. realny wkład w akcje charytatywne czy pomoc terenom dotkniętym klęskom żywiołowym. Jednocześnie mniej więcej od mundialu w Rosji (2018), czyli pierwszego z przegranych turniejów po portugalskim triumfie na Euro 2016, wartość sportowa Ronaldo w reprezentacji bywa delikatnie podważana. Na dodatek, choć te sfery są oceniane najczęściej osobno, na całościowy odbiór gwiazdora wpływa jego życie prywatne. Jest więc krytykowany za życie w oderwaniu od rzeczywistości, narcyzm czy egoizm.

Lukrowany serial Netfliksa na temat jego partnerki – „Jestem Georgina” – w tej ocenie nie może pomagać, choć pewnie w zamyśle pomysłodawców miał to robić…

Ten serial to na wielu poziomach zabawna ciekawostka, a jednocześnie stanowi kwintesencję uwielbienia celebrytów na Półwyspie Iberyjskim. Dobrze podsumował to dziennik „El País”: „Reality show, w którym nie ma ani reality, ani show”. Paradoksalnie w tym serialu Ronaldo prawie nie oglądamy. Na ekranie jest go mało w porównaniu z tym, ile czasu opowiada o nim Georgina. A gdy już widzimy krótkie sceny z udziałem Cristiana, trudno nie mieć wrażenia, że wszystko jest wyreżyserowane, niespontaniczne, sztuczne.

Trzeci sezon ma promować Arabię Saudyjską, do której Ronaldo się przeniósł. Portugalscy kibice byli rozczarowani jego transferem do Al-Nassr?

Samo przejście do Arabii nie było zaskoczeniem. Media zwracały uwagę na zmianę rzeczywistości ligowej na taką, w której pieniądze odgrywają pierwszoplanową rolę, ale nie kojarzę otwartej krytyki tego ruchu, zwłaszcza że dość szybko śladem Cristiana zaczęli podążać inni piłkarze o znanych nazwiskach, również w najlepszym piłkarsko wieku. Raczej więc tylko między wierszami można było wyczytać, że klubowe gole Ronaldo „to już nie to, co kiedyś”. Tym niemniej np. dziennik „A Bola” zaczął pisać o rozgrywkach w Arabii na podobnej zasadzie jak wcześniej o niemieckiej Bundeslidze czy innych topowych ligach.

Z perspektywy innych krajów trudno o inne wrażenie niż to, że reprezentacja Portugalii stała się zakładnikiem Ronaldo, a on sam rozgrywa swoje własne mecze w oderwaniu od drużyny.

Tak, dla reszty świata to oczywiste, a Portugalczykom trudno przyjąć to do wiadomości. Ten rozdźwięk było widać np. przy relacjach i komentarzach portugalskich oraz zagranicznych mediów podczas Euro 2024, w tym po meczu ze Słowenią, gdy Cristiano zmarnował rzut karny i w przerwie się rozpłakał. Głosy o zmianie roli Ronaldo czy wręcz podziękowaniu mu za grę w kadrze można znaleźć w felietonach mniej poczytnych portugalskich gazet czy w opiniach niektórych kibiców na X, ale dyskurs publiczny wygląda tak, że gdy gwiazdor zagra dobry mecz, a zwłaszcza strzeli gola, to jest chwalony. Gdy występ mu nie wyjdzie – wtedy chwaleni są inni. Krytyki Cristiana na czołówkach trzech najważniejszych sportowych gazet w Portugalii – „A Bola”, „O Jogo” i „Record” – nie spodziewam się znaleźć.

Czytaj więcej

Liga mistrzów zarabiania

Czyli hagiografia?

Tak, jednocześnie trudno się Portugalczykom dziwić. Niewielki kraj na końcu Europy, przez wielu traktowany jako przedłużenie Hiszpanii, doczekał się symbolu, marki rozpoznawalnej na całym świecie – to jest nie do przecenienia. Wiele osób w Portugalii wciąż nie dopuszcza myśli, że najwyższy czas skupić się na następcach. Co ciekawe, sam Ronaldo wchodził do kadry przed portugalskim Euro 2004, w aurze dyskusji wokół schyłku kariery innej wielkiej gwiazdy Luísa Figo.

Kiedy selekcjoner Roberto Martínez był pytany o możliwość gry 45-letniego wówczas piłkarza na mundialu 2030, myślałem, że to żart. Portugalia będzie współgospodarzem turnieju z Hiszpanią i Marokiem, a także goszczącymi pierwsze mecze Urugwajem, Argentyną i Paragwajem. Potrzebuje do szczęścia organizacji tych mistrzostw?

To odległa perspektywa i wiele spraw z nim związanych czeka na ustalenie. Na dziś wygląda to tak, że Portugalia z trzema stadionami – dwoma w Lizbonie i jednym w Porto – będzie tylko dodatkiem do Hiszpanii i Maroka. I co ciekawe, Portugalczycy z takiego podziału ról się cieszą. Odpowiedzialność będzie mniejsza, wydatki też. Minister gospodarki podkreślał hasła o „zrównoważonym rozwoju” i od razu zastrzegł, że nowe stadiony specjalnie na mundial nie będą budowane, co najwyżej Estádio do Dragão, Estádio da Luz i Estádio José Alvalade mogą czekać prace remontowe. Mistrzostwa świata mają pomóc gospodarce, ale nie ją ratować. I nie mają powodować kłopotów, jak niektóre obiekty zbudowane na Euro 2004.

Byłem na stadionie w Bradze wykutym w skale. To architektoniczna perła, ale już w 2011 r., gdy grał tam Lech Poznań, miejscowi przeklinali koszty. A najbardziej niedorzeczna była budowa Estádio Algarve, między Faro i Loulé, pośrodku niczego, gdzie swoje mecze gra reprezentacja Gibraltaru…

Część z tych stadionów z mistrzostw sprzed 20 lat to tzw. białe słonie, projekty finansowo absurdalne. Szacunkowy całkowity koszt postawienia stadionu w Bradze był półtora raza wyższy niż koszt budowy dużego szpitala Hospital de Braga z 2011 r., w którym leczeni są pacjenci z dystryktu Braga i sąsiedniej Viany do Castelo. Obiekt w Bradze broni się o tyle, że klub radzi sobie nieźle i przyciąga kilkanaście tysięcy kibiców na mecz. Za to stadion w Faro stoi praktycznie pusty, nieużywany. Kolejny przykład to Leiri, bo dla lokalnego União korzystanie ze zbudowanego w tym mieście Estádio Dr. Magalhães Pessoa jest za drogie, więc klub gra w Rio Maior, 50 km na południe. Ciekawy jest fakt, że budowaniu stadionów i generalnie przygotowaniom do turnieju towarzyszyły praktycznie wszystkie te kłopoty, z którymi później zmagaliśmy się w Polsce przy okazji Euro 2012. Przykład? W polskich artykułach z 2010 r. o zagrożonej budowie Stadionu Miejskiego we Wrocławiu znaleźć można niemal identyczne zwroty co w portugalskiej prasie, która na dwa lata przed turniejem pisała o powstającym z dużymi problemami i opóźnieniem Estádio do Dragão w Porto. Podobnie było w przypadku infrastruktury drogowej, hotelarskiej, kwestii bezpieczeństwa.

Rachunek za Euro 2004 jest dla Portugalczyków wysoki, ale w sferze niematerialnej udało im się chyba wtedy osiągnąć coś bezcennego?

Euro 2004 to był moment graniczny dla futbolu w Portugalii. Drodze do finału towarzyszył wybuch euforii, ale była to euforia nie tylko piłkarska. Mówi się, że czas tamtych mistrzostw to najszczęśliwszy moment w historii po rewolucji goździków (1974 r. – red.). Portugalczycy zaczęli być wtedy dumni ze swojego kraju, z barw i symboli narodowych. Dziś obecność flagi przy domu jest czymś naturalnym, a przed 2004 r. tak nie było. Bardzo często w Lizbonie czy innych miastach i miasteczkach widzę ją lub szalik reprezentacji obok sznurków z praniem. To coś więcej niż chwilowa moda na wywieszanie w Polsce biało-czerwonych flag dodawanych do czteropaków podczas mundialu 2006, to coś trwałego. Co ciekawe, pierwotnie Portugalczycy chcieli ubiegać się o organizację Euro 2004 z Hiszpanią. Zaproponowali to sąsiadom, ale ci nie byli zainteresowani. Gdy więc mimo tego odrzucenia Portugalczycy dostali organizację mistrzostw, to było to wręcz szokiem na Półwyspie Iberyjskim.

Jeśli chodzi o futbol, za sprawą sukcesów Ronaldo i reprezentacji, ale też trenerów, z José Mourinho na czele, piłkarska Portugalia ma prawo mieć poczucie własnej wartości i nie czuć się jedynie uboższym sąsiadem Hiszpanii…

Tak, Mourinho, poczynając od triumfu w Lidze Mistrzów z FC Porto w 2004 r., stworzył markę „portugalski trener”, która dziś ma się świetnie. Choć akurat dwaj selekcjonerzy reprezentacji Polski rozstawali się z nią w niesławie.

Mam wrażenie, że Portugalia to kraj, który żyje futbolem i na każdym kroku można znaleźć tego dowody. W pamięci z wizyt mam m.in. kolorowe łódki z Aveiro, w tym jedną z podobizną Eusébia…

Sport jest bardzo ważny dla Portugalczyków, choć władza nie zawsze chciała, by tak było. Przez to, że Portugalia jest traktowana jak przedłużenie Hiszpanii, w obiegu jest wciąż wiele mitów. Powtarzane jest m.in. hasło, że trzy „F”, a więc „Fado, Fatima, Futbol”, składało się na duszę Portugalczyków z czasów rządów Salazara. Tymczasem ten koncept pojawił się dopiero w latach 80. W czasach dyktatury obowiązywało hasło „Deus, Pátria, Família”, „Bóg, Ojczyzna, Rodzina”, a sam Salazar odrzucał futbol. Sport był bowiem wbrew jego wizji państwa porządku, spokoju rozumianego jako życie w zgodzie z naturą i tradycjami. Salazaryzm promował kulturę ludową, nie popularną. Piłka znalazła się na cenzurowanym, bo wywoływała skrajne emocje, a nad nimi władzy było trudno zapanować. Dlatego sport nie był formą zarabiania pieniędzy, formalnie w Portugalii Salazara długo istniał zakaz zawodowstwa, a niepełnoletni nie mogli nawet grać w klubach amatorskich. Sport miał być rekreacją. To ograniczyło rozwój piłki w latach 30., 40. i 50., a potem pojawili się zagraniczni trenerzy, którzy przywieźli swoje pomysły.

Jak Węgier Béla Guttmann, który miał rzucić klątwę na Benficę?

Ale najpierw wygrywał z nią Puchar Europy w 1961 oraz 1962 r. i dopiero wtedy władza zaczęła się zastanawiać, jak te sukcesy można wykorzystać. To było zupełnie inne podejście niż w Hiszpanii, gdzie powstał nawet osobny gatunek filmowy z piłkarzami aktorami, a przy pomocy piłki generał Franco chciał kontrolować nastroje społeczne. W Portugalii piłka miała być niewidoczna, de facto miało jej nie być. O to było jednak trudno wobec rosnącej popularności futbolu. Salazar piłką się nie interesował, ale gdy Eusébio miał odejść do Włoch, jego transfer został przez władzę zablokowany. Musiał odbyć służbę w wojsku, aby pokazać, że jest takim samym obywatelem jak inni. Miał więc zdjęcia w mundurze, grał w reprezentacji wojskowej itd. Jednak nie nad wszystkim władza była w stanie zapanować. W 1969 r. doszło do jednego z tzw. kryzysów akademickich. Silnym ośrodkiem uniwersyteckim od zawsze była Coimbra, a o sile zespołu Academica stanowili studenci. Klub za sprawą piłkarzy popierał żądania protestujących studentów, którzy domagali się demokratyzacji na uczelni i w życiu codziennym. W tym samym czasie Academica awansowała do finału Pucharu Portugalii i na decydujący mecz przeciw Benfice jej zawodnicy chcieli założyć czarne opaski lub wstążki. Nie dostali na to zgody, więc poszli krok dalej. Wyszli na boisko w tradycyjnych strojach studenckich, czarnych długich pelerynach. Zawodnicy te peleryny mieli puszczone luźno, co w środowisku akademickim jest symbolem żałoby. To był mocny symbol, ale oprócz tych, którzy byli na stadionie, mało kto się o nim wówczas dowiedział, bo władza zakazała transmisji. Co ciekawe, choć w związku z protestami kontrole na stadionie były zaostrzone, to kibicom i tak udało się wnieść transparenty antyrządowe. Mało tego, kibice Benfiki pomagali fanom Academiki je przemycać na obiekt, futbol stał się tu nośnikiem wspólnej sprawy.

Lata później wyciszona została sprawa innego meczu, ale w tym przypadku chwały portugalskiemu futbolowi on nie przyniósł. Mam na myśli spotkanie, które złamało izolację RPA w okresie apartheidu.

To ciemna, choć dość zapomniana karta portugalskiego futbolu. W czerwcu 1983 r. w Johannesburgu doszło do pokazowego meczu „reprezentacji” Portugalii z klubem Maritimo z Madery. Spotkanie zorganizował były działacz Benfiki, zapłacić za nie miało trzech bogatszych przedstawicieli portugalskiej mniejszości w RPA. Zawodnicy występowali pod fałszywymi nazwiskami, ale skasowali prawdziwe pieniądze, w przeliczeniu na dzisiejsze sumy – ok. 500 euro. Na boisku wystąpili drugoplanowi kadrowicze, więc prezes portugalskiej federacji bronił się, że nie była to reprezentacja, a „FIFA nie może ukarać zespołu, którego nie było w RPA”. Z kolei działacze Maritimo tłumaczyli, że w Johannesburgu otwierali klubową filię. Sprawa umarła śmiercią naturalną, nikt nie wykazał determinacji, by ukarać sprawców złamania zakazu.

Czytaj więcej

Czemu UEFA zabrania, by reprezentacja Polski o Euro walczyła z Grenlandią?

Determinacji, a może po prostu dowodów brakuje dziś Portugalczykom, aby zamknąć sprawy związane z korupcją w tamtejszej piłce?

Korupcja to temat rzeka, który też wiele tłumaczy, jeśli chodzi o relacje między portugalskimi klubami. Od lat 90., gdy policja rozpoczęła operację „Czyste kieszenie”, kibice mają świadomość, że w piłce dochodziło do korupcji. Wtedy, w 1993 r., sprawa dotyczyła drugiej ligi, ale kolejne lata przyniosły następne sprawy. 2004 r. to afera „złotego gwizdka”, gdy okazało się, że korupcja jest na wszystkich szczeblach, włącznie z najwyższą ligą. Zamieszany w sprawę był Pinto da Costa, ówczesny prezydent FC Porto, ale wskazywano też na zaangażowanie Boavisty w opłacanie sędziów. To było trzęsienie ziemi. Porto odjęto punkty, Boavista została zdegradowana, Pinto da Costa się odwoływał i został oczyszczony. Za sprawą nagrań rozmów do publicznej świadomości dotarło, że ważni ludzie piłki nie są tak kryształowi. To zachwiało zaufaniem kibiców do klubów, romantyzmu w relacji Portugalczyków do futbolu mocno ubyło. Kibice musieli przełknąć, że to nie tylko gra na boisku, ale też biznes, a więc gra o wielkie pieniądze.

Co dalej? Za wyciekami „Football Leaks” stał Portugalczyk Rui Pinto, który ujawnił ogromne ilości danych związanych nie tylko z portugalską piłką. W 2020 r. kolejne śledztwo, otwarte po analizie dokumentów ujawnionych przez Pinto, pokazało niejasności finansowe po stronie Benfiki. Wreszcie w tym roku śledziliśmy operację „Penalti”. Większość tych spraw ciągnie się latami, to wciąż otwarte tematy, które trudno będzie zamknąć.

W serialu „Przypływ”, który można obejrzeć na Netfliksie, pada takie hasło, że Portugalia dla Europy jest tym, czym Azory dla Portugalii.

Czyli prowincją. Na Cabo da Roca, najdalej na zachód wysuniętym punkcie kontynentalnej Europy, oprócz współrzędnych geograficznych znajduje się cytat z portugalskiego poety Luísa de Camõesa: „Tu, gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”. Można powiedzieć, że Portugalia jest zwrócona plecami do kontynentu, bo to z morzem były związane lata jej największej chwały. Natomiast Azory i Madera to jest inny świat, też w wymiarze językowym, który serdecznie polecam poznać również kibicom. Te wyspy są miejscem, gdzie futbol jest bliżej ludzi, bo nie ma wysokich kontraktów i o siłach drużyn w dużym stopniu stanowią miejscowi. Tam ludzie żyją i cieszą się futbolem inaczej niż na kontynencie.

Plus Minus: Kim dla Portugalczyków jest dziś Cristiano Ronaldo? W rozważaniach mediów i dyskusjach kibiców pozostaje pomnikiem bez rysy czy powoli zmienia się w karykaturę samego siebie?

Wcześniej faktycznie można było chyba mówić o wizerunku bez skazy, ale od pewnego czasu postrzeganie Cristiana Ronaldo przez Portugalczyków robi się coraz bardziej niejednoznaczne. Oczywiście, nikt nigdy nie będzie odbierał mu gigantycznych zasług dla Portugalii, zwłaszcza że mówimy o sportowcu utożsamiającym się mocno nie tylko z krajem, ale też Maderą jako miejscem pochodzenia. Jego lokalny patriotyzm to nie tylko deklaracje, ale np. realny wkład w akcje charytatywne czy pomoc terenom dotkniętym klęskom żywiołowym. Jednocześnie mniej więcej od mundialu w Rosji (2018), czyli pierwszego z przegranych turniejów po portugalskim triumfie na Euro 2016, wartość sportowa Ronaldo w reprezentacji bywa delikatnie podważana. Na dodatek, choć te sfery są oceniane najczęściej osobno, na całościowy odbiór gwiazdora wpływa jego życie prywatne. Jest więc krytykowany za życie w oderwaniu od rzeczywistości, narcyzm czy egoizm.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów