Historyk, działacz SPD: Walka z pychą niemieckich elit będzie długa

Wiele można zarzucić kanclerzowi Kohlowi, ale akurat on rozumiał, że politykę należy uprawiać nie tylko z wielkimi mocarstwami. Natomiast Angela Merkel prowadziła politykę między Pekinem, Waszyngtonem, Paryżem, poniekąd Londynem i oczywiście Moskwą. To coś, co musimy naprawić - mówi Jan Claas Behrends, historyk, działacz SPD.

Publikacja: 16.08.2024 10:00

Angela Merkel miała fiksację na punkcie Moskwy. Wszystkie problemy Europy Wschodniej chciała rozwiąz

Angela Merkel miała fiksację na punkcie Moskwy. Wszystkie problemy Europy Wschodniej chciała rozwiązywać z udziałem Rosji – mówi Jan Claas Behrends (na zdjęciu kanclerz z Władimirem Putinem w rosyjskiej stolicy 10 maja 2015 r.)

Foto: Artur Widak/NurPhoto via Getty Images

Plus Minus: Grupa historyków pod wodzą Heinricha Augusta Winklera – jednego z najważniejszych niemieckich intelektualistów – napisała jakiś czas temu szeroko i bardzo często komentowany przez media list do kierownictwa SPD. W swoim piśmie krytykują państwo stanowisko partii socjaldemokratycznej i działania kanclerza Olafa Scholza po rosyjskim ataku na Ukrainę. Dlaczego zareagowali państwo akurat teraz?

Muszę na wstępie wyjaśnić, że wszyscy jesteśmy członkami SPD. Nie wiem, na ile powszechna jest w Polsce świadomość, że socjaldemokracja jest partią o najdłuższej tradycji wolnościowej w Niemczech. To ugrupowanie, które również w 1933 r. zajęło jasne stanowisko przeciwko narodowemu socjalizmowi.

Dziś uważamy, że tradycja wolności w SPD jest zagrożona. Mam na myśli fakt, że posłowie w Bundestagu, nasza grupa parlamentarna i koalicyjny rząd federalny nie ustawili się tak wyraźnie, jakbyśmy tego oczekiwali, po stronie Ukrainy, a zatem także po stronie wolności. Uważamy również, że niektórzy niemieccy politycy nie zdają sobie jeszcze sprawy z tego, jak dramatyczna jest sytuacja i nadal funkcjonują w, nazwijmy to, trybie pokojowym. Nie rozumieją wyzwań stojących przed Europą, Ukrainą, Niemcami oraz samą SPD.

Dlaczego Niemcy nie słuchały Polski i krajów bałtyckich? Angela Merkel miała fiksację na punkcie Moskwy

W liście wytykają państwo partii brak klarownego opowiedzenia się po stronie Ukrainy. Oczekują za to niedwuznacznego poparcia dla niej. Jak należy to rozumieć?

Tuż po rosyjskiej inwazji oficjalne stanowisko Niemiec było takie, że z powodów historycznych możemy przekazać Ukraińcom tylko 5 tys. hełmów. Potem toczyły się dyskusje, czy wolno nam dostarczać ciężką broń, jeszcze później spieraliśmy się o czołgi Leopard 2, a teraz o taurusy (pociski manewrujące o dużym zasięgu – red.).

Innymi słowy, w ciągu ostatnich dwóch lat, zamiast jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Ukrainy, powodowaliśmy niepotrzebne opóźnienia i czyniliśmy ustępstwa na rzecz Rosji, które znamy z lat rządów kanclerz Angeli Merkel. Mamy wrażenie, że w SPD wciąż są ludzie, którzy chcieliby wrócić do porozumień mińskich (zawartych w 2014 i 2015 r., mających zakończyć konflikt we wschodniej Ukrainie – red.), do starej Ostpolitik, polityki odprężenia i dialogu z Moskwą. My uważamy to podejście za całkowicie błędne, ponieważ zrozumieliśmy, że Mińsk był wstępem do wielkiej wojny.

Skarżą się państwo również, że kanclerz Olaf Scholz i kierownictwo SPD zawsze wyznaczają czerwone linie tylko dla własnej polityki, a nie dla Rosji…

Putin rozumie tylko argument siły. A my w kółko ogłaszamy, czego nie zrobimy. Jako historyk muszę jasno stwierdzić, że w ten sposób nie wygrywa się wojen. Wojna to także komunikacja. Nie mówisz przeciwnikowi wszystkiego, co zamierzasz lub czego nie zamierzasz zrobić. Należy wykorzystywać też pewne dwuznaczności i niedopowiedzenia. Tego w Niemczech brakuje. A my, sygnatariusze listu, wolelibyśmy asertywną politykę, jasne komunikaty. Na przykład: jeśli jeszcze raz zaatakujecie cywilną infrastrukturę Charkowa lub Kijowa, dostarczymy 100 taurusów, a potem, po każdym kolejnym ataku, będziemy przekazywać następne. To jest język, który Putin rozumie. Widząc słabość, Kreml eskaluje. To jest maksyma Putina. To lekcja jeszcze z czasów dzieciństwa na podwórkach Leningradu. On gardzi słabymi. I musimy to w końcu zrozumieć. I dostosować do tego naszą politykę, tutaj w Niemczech i w całej Europie.

Za szczególnie problematyczną uznali państwo wypowiedź Rolfa Mützenicha, przewodniczącego frakcji SPD w Bundestagu, który w odniesieniu do wojny w Ukrainie zasugerował niedawno, że należy rozważyć „zamrożenie konfliktu”. Dlaczego to stwierdzenie jest błędem?

Bo to jest język pokazujący słabość. A przede wszystkim byłoby to ustępstwo wobec Moskwy. Angela Merkel dwukrotnie próbowała w Mińsku zamrozić konflikt w Donbasie i ani razu jej się to nie udało. Rosja wykorzystała to jedynie jako chwilę wytchnienia przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę. Dziś byłoby zapewne podobnie. Dalibyśmy Rosji przestrzeń do działania i nie wiemy, co stałoby się później.

Kanclerz Scholz, znany z niechęci do rozwiązań militarnych, określiłby zapewne takie podejście jako „machanie szabelką”…

W moim odczucie to zwyczajny realizm. Historycy, którzy podpisali się pod wspomnianym dokumentem, zawodowo od dawna zajmują się tematyką wschodnią. Od 30 lat badam naukowo Rosję i Ukrainę. Studiowałem w Moskwie, często bywałem w Kijowie. Myślę, że wiem więcej o tych krajach niż niektórzy ludzie odpowiedzialni w Kancelarii Federalnej za politykę wschodnią. Federalny Urząd Kanclerski powinien się głęboko zastanowić, czy nie należałoby w przyszłości bardziej skorzystać z zaplecza eksperckiego. O to zresztą też apelujemy w naszym liście. Chcemy, aby niemieccy politycy częściej słuchali ekspertów. Najpóźniej od 2014 r., a nawet wcześniej, wielokrotnie ostrzegaliśmy kanclerz Merkel, a teraz Olafa Scholza przed Putinem. Te ostrzeżenia nie przełożyły się jednak na działania polityczne.

Problem nie polega na tym, że brakuje w Niemczech ekspertów, którzy wiedzą, co dzieje się w tej części świata, ale na tym, że nasza wiedza na temat Europy Wschodniej, nasza wiedza na temat Rosji nie miała wpływu na niemiecką politykę. W przeciwnym wypadku nie powstałby gazociąg Nord Stream 2 i nie doszłoby do rozmów w Mińsku.

Pełna zgoda, jeśli chodzi o słuchanie ekspertów. Politycy w Berlinie mogliby też słuchać przedstawicieli sąsiednich państw. To, o czym pan mówi, wielokrotnie powtarzali między innymi politycy z Polski czy krajów bałtyckich. Te opinie zwykle ignorowano. Dlaczego?

O to musiałby pan zapytać niemieckich polityków. Ja pozostaję w stałym kontakcie z moimi polskimi kolegami. Zresztą jako historyk zajmowałem się też sprawami Polski. Myślę, że jakąś rolę odgrywa tu pewna zarozumiałość i arogancja niemieckich polityków. Wolą oglądać się na Paryż, Waszyngton, być może na Londyn niż na Warszawę, Rygę czy Kijów. W przypadku kanclerz Merkel dużą rolę odegrała zapewne także jej fiksacja na punkcie Moskwy. Wszystkie problemy Europy Wschodniej chciała rozwiązywać z udziałem Rosji. W tej sytuacji opinie Warszawy, Rygi czy Kijowa raczej przeszkadzały. Wreszcie zaczęto je więc ignorować. To bardzo smutne.

Trzeba też jasno powiedzieć, że stosunki polsko-niemieckie jeszcze do niedawna były bardzo słabe. Mam wielką nadzieję, że rządowi federalnemu uda się teraz poprawić relacje między Berlinem a Warszawą. Uważam, że dobre kontakty między oboma krajami, zwłaszcza w obecnej sytuacji, są bardzo ważne dla bezpieczeństwa w Europie.

W niemieckich debatach niebezpieczeństwo wojny nuklearnej jest zawsze ważnym i często przywoływanym argumentem. Ten strach wydaje się być głęboko zakorzeniony w społeczeństwie. Czy z biegiem lat następuje jednak powolna zmiana opinii?

Cóż, ten lęk jest w pewnym stopniu dziedzictwem zimnej wojny. W szczególności w latach 80. istniała bardzo silna obawa, że jeśli dojdzie do konfliktu w Europie, na terenie Niemiec może dojść do wojny nuklearnej. Moim zdaniem to myślenie jest nadal obecne, szczególnie wśród starszego pokolenia. Poza tym Putin umie ten lęk podsycać i wykorzystywać. Obawiam się, że to do dziś robi wrażenie na wielu ludziach w Niemczech. Nawet na tych w Federalnym Urzędzie Kanclerskim czy Bundestagu. Niemniej powinniśmy jakoś ten problem okiełznać, żeby odzyskać pewną stanowczość w naszych działaniach, którą w ostatnich latach utraciliśmy.

Innym argumentem jest fakt, że Rosja jest zbyt duża, by ją ignorować lub marginalizować. Jak zatem poradzić sobie z takim kolosem?

Powinniśmy pozbyć się złudzeń. Dopóki Władimir Putin jest u władzy, możemy skupić się jedynie na ograniczaniu potęgi Rosji i na odstraszaniu. Ten człowiek, ten dyktator nie jest już otwarty na dialog. Poza tym nie wiemy, co się stanie, gdy Putin nie będzie już u władzy. Swoim studentom powtarzam zawsze, że następna pierestrojka na pewno nadejdzie. W rosyjskiej historii zawsze powtarzały się okresy zbliżenia z Europą i odwracania się od niej. Myślę, że obecnie znajdujemy się w fazie maksymalnego odrzucenia Europy, wrogości wobec niej. Putin prowadzi w Ukrainie gorącą wojnę przeciwko całemu Zachodowi, a równocześnie zimną wojnę przeciwko naszym wolnym społeczeństwom. Musimy stawić temu czoła, nie mamy innego wyboru.

Wielu polityków wierzyło, a niektórzy nadal wierzą, że nawet w nowej sytuacji należy trzymać się założeń brandtowskiej Ostpolitik – cywilizowania Rosji poprzez zacieśnianie kontaktów handlowych. Gdzie tkwi błąd w tym myśleniu?

Przede wszystkim zwolennicy takiego podejścia nie rozumieją, kto stoi po drugiej stronie. Wracając do polityki Brandta, kiedy jako kanclerz udawał się do Moskwy w 1972 r., Bundeswehra była największą i najlepiej uzbrojoną armią w Europie Zachodniej. W Republice Federalnej przebywało 600 tys. żołnierzy niemieckich, amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich. Pod względem bezpieczeństwa sytuacja wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Pod rządami Willy’ego Brandta Niemcy wydawały na obronność od 3 do 4 proc. PKB. To był ważny kontekst wizyty kanclerza u Breżniewa. Dziś nie udaje nam się nawet osiągnąć poziomu 2 proc.

Drugą rzeczą, o której musimy pamiętać, to fakt, że Putin to nie Breżniew. Leonid Breżniew był politykiem, który starał się zachować status quo w Europie. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie to trudne. Nie muszę chyba mówić, jak kruchy pod wieloma względami był komunizm w Polsce. Poza tym to było krótko po Praskiej Wiośnie. Do tego również w sowieckim imperium pojawiły się już pierwsze pęknięcia. A Breżniew bardzo chciał utrzymać dotychczasowy porządek. Putinowi nie zależy na zachowaniu aktualnego porządku, on jest agresorem, jest rewizjonistą. On chce powrotu do porządku jałtańskiego, który na szczęście dla Europy upadł w 1989 r.

O swoich planach Putin mówił zresztą otwarcie jesienią 2021 r. – jego ostatecznym celem jest przywrócenie Jałty. Temu należy się przeciwstawić.

W którym momencie polityka odprężenia niemieckich socjaldemokratów wobec Rosji zmieniła się w niebezpieczne myślenie życzeniowe?

SPD od dawna lansuje mit, jakoby Ostpolitik doprowadziła bezpośrednio do zakończenia zimnej wojny i do zjednoczenia Niemiec, odsuwając tym samym widmo zagrożenia nuklearnego, o którym już mówiliśmy, a które było wielkim obciążeniem dla Niemców. To jest oczywiście piękna historia. Ale to równocześnie tylko część prawdy. Jeśli przyjrzymy się faktycznym powodom zakończenia zimnej wojny, nie znajdziemy dużo miejsca dla SPD. Musielibyśmy raczej przywołać nazwiska Michaiła Gorbaczowa, Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. To byli faktyczni inicjatorzy przemian.

Niemniej niemieccy socjaldemokraci długo wierzyli, że jeśli zbuduje się kanał dyplomatyczny i informacyjny do Moskwy – co faktycznie zrobił Egon Bahr (bliski współpracownik Willy’ego Brandta w MSZ i urzędzie kanclerskim – red.) w latach 70. – i jeśli się go utrzyma, można będzie osiągnąć w Europie rodzaj wiecznego pokoju.

To myślenie wiąże się oczywiście częściowo także z tradycją stosunków niemiecko-rosyjskich. Oba kraje uznały, że nie muszą słuchać mniejszych państw w Europie, bo wszystkie problemy można przecież rozwiązać na drodze współpracy między Berlinem a Moskwą. Ta pycha jest, jak sądzę, nadal powszechna w niektórych sferach niemieckich elit politycznych, nie tylko w SPD. Popatrzmy choćby na panią Merkel. Ona, chadeczka z CDU, myślała przecież podobnie, nieszczególnie interesowała się choćby Polską. Walka z tą mentalnością będzie w Niemczech bardzo długa i mozolna.

Czy dopuszcza pan możliwość, że przynajmniej częściowo mit socjaldemokratycznej Ostpolitik nie był tylko konstruktem ideowym, ale też listkiem figowym, którym próbowano zasłonić lukratywne interesy z Rosją?

Myślę, że obie możliwości wchodzą w grę. Są wśród socjaldemokratów politycy, którzy po prostu wierzą w ten projekt. Z obecnego kierownictwa SPD zaliczyłbym do tego grona na przykład Rolfa Mützenicha czy Ralfa Stegnera. To po prostu ideolodzy, którzy wierzą, że wszystkie europejskie problemy można rozwiązać poprzez dialog z Kremlem, ponieważ tak właśnie robiono w przeszłości. Ostatecznie mówimy przecież o mentalnych spadkobiercach Egona Bahra.

Druga grupa to zupełnie inny problem. Oczywiście, jako pierwszy przychodzi na myśl były kanclerz Gerhard Schröder. Musimy zdać sobie sprawę, że Rosja Władimira Putina eksportuje korupcję i używa jej jako broni. Kupuje zachodnich polityków, tych na stanowiskach, ale nie tylko. I nie chodzi mi wyłącznie o Niemcy. Popatrzmy choćby na Francję, na Włochy czy Austrię. Skutkiem eksportu korupcji są takie przedsięwzięcia, jak choćby gazociąg Nord Stream. Musimy się temu bardzo uważnie przyjrzeć, dlatego wzywamy w naszym liście do ponownej, bezwzględnej oceny niemieckiej polityki wobec Rosji.

To powinno objąć także ustalenie na podstawie dostępnych dokumentów i materiałów, kto był faktycznie odpowiedzialny za forsowanie takich pomysłów, jak wspomniany Nord Stream wbrew oporowi ze strony krajów bałtyckich, Ukrainy i Polski. To jedno z pytań, na które pani Merkel nie odpowiedziała do dziś.

Czy wspomniany na początku naszej rozmowy list miał pokazać, że w ramach SPD toczy się debata i partia nie unika trudnych tematów?

Tak. Równocześnie uważam, że problem polityki wobec Rosji nie powinien zawsze ograniczać się wyłącznie do SPD. Są też wątpliwości dotyczące dajmy na to postawy Zielonych czy liberałów z FDP. Na przykład Christian Lindner, minister finansów z FDP, nieustająco powtarza, jakoby najważniejszą rzeczą było teraz minimalizowanie zadłużenia. Nie sądzę, żeby akurat to było najistotniejsze w czasach wojny i kryzysu. Byłbym jak najbardziej za zaciągnięciem długów, jeśli pieniądze zostałyby wydane na bezpieczeństwo Niemiec, bezpieczeństwo Europy, bezpieczeństwo moich dzieci. Ale wydaje mi się, że na tym polega jeden z problemów z liberałami – są zafiksowani na pewnych sprawach. Problem z Zielonymi z kolei polega na tym, że zamknęli trzy ostatnie elektrownie jądrowe na samym początku wojny, poważnie zagrażając bezpieczeństwu energetycznemu kraju. Tak więc żadna z partii nie wyzwoliła się jeszcze ze schematów myślowych ukształtowanych w pierwszych latach po zakończeniu zimnej wojny, kiedy zdawało się, że zagrożenie militarne to już przeszłość.

W Berlinie i Waszyngtonie panuje zbyt duży strach przed tym, w Rosji sprawy wymkną się spod kontroli

Niektóre niemieckie decyzje z ostatnich ponad dwóch lat wywołały w Europie wiele niezadowolenia. Czy uważa pan, że w rezultacie ucierpiała reputacja Berlina na arenie międzynarodowej?

Uważam, że reputacja polityki zagranicznej Niemiec bardzo ucierpiała w ciągu 16 lat rządów Angeli Merkel, zwłaszcza w pańskim kraju, w Polsce. Nasze stosunki układały się w tym czasie źle. To dotyczy zresztą także innych, przede wszystkim mniejszych państw. Wiele można zarzucić kanclerzowi Kohlowi, ale akurat on rozumiał, że politykę należy uprawiać nie tylko z wielkimi mocarstwami. Dlatego podróżował też do Amsterdamu, Kopenhagi, Rygi, Pragi oraz do Warszawy. Natomiast Angela Merkel prowadziła politykę między Pekinem, Waszyngtonem, Paryżem, poniekąd Londynem i, oczywiście, Moskwą. To coś, co musimy naprawić. Niemcy muszą powrócić do polityki europejskiej, nie mogą działać w pojedynkę, tak jak w przypadku Nord Stream. I dlatego bardzo liczę na ożywienie Trójkąta Weimarskiego. Pierwsze wysiłki zostały już podjęte.

Jak wyobraża pan sobie koniec wojny?

Liczę na to, że Rosja jej nie wygra. W zeszłym roku w Niemczech odbyła się konferencja poświęcona odbudowie Ukrainy. Wtedy ja i inni eksperci wskazywaliśmy, że może najpierw powinniśmy wesprzeć Ukrainę militarnie, a dopiero potem rozmawiać o odbudowie i roli Niemiec w tym procesie. Bo jeśli Ukraina przegra tę wojnę, nie będzie wiele do odbudowy. Widzieliśmy, co dzieje się z miastami, które wpadają w rosyjskie ręce. Znamy los Mariupola, choćby z poruszającego filmu uhonorowanego Oscarem. Właśnie z czymś takim będziemy musieli się zmierzyć, jeśli Rosja wygra tę wojnę. Należy temu zapobiec za wszelką cenę.

Wydaje mi się, że w Berlinie i Waszyngtonie panuje zbyt duży strach przed tym, że sprawy w Rosji mogą wymknąć się spod kontroli. Że może nastąpić dalszy upadek państwa, czego doświadczyliśmy choćby w 1991 r. Natomiast jeśli zapytasz o tamten moment kogoś z Europy Wschodniej, najprawdopodobniej wyrazi zadowolenie, że historia potoczyła się wtedy tak, a nie inaczej, i że te kraje są teraz w NATO i UE. Upadek imperiów niekoniecznie musi być czymś złym. Polakom nie trzeba tego tłumaczyć. Myślę jednak, że w Niemczech ludzie obawiają się nadchodzących zmian. Niemcy jeszcze się nie pogodzili z myślą, że ta wojna coś zmieni. Nie sądzę, byśmy wyciągali wnioski z historii. Ale jeśli możemy się czegoś nauczyć, to tego, że wojny zawsze przyspieszają procesy społeczne i polityczne. Przed wojną zawsze jest inaczej niż po niej. I musimy zdać sobie sprawę, że tak będzie również w przypadku tej wojny. Nie ma już powrotu do świata z 2014 czy 2010 r.

Jan Claas Behrends

Historyk, wykładowca akademicki, zajmuje się m.in. historią Europy Wschodniej Jakub Kukla – dziennikarz Programu Drugiego Polskiego Radia, współpracuje z Polskim Radiem 24, publikuje w „Ruchu Muzycznym”.

PAP/Mateusz Marek

PAP/Mateusz Marek

Mateusz Marek

Plus Minus: Grupa historyków pod wodzą Heinricha Augusta Winklera – jednego z najważniejszych niemieckich intelektualistów – napisała jakiś czas temu szeroko i bardzo często komentowany przez media list do kierownictwa SPD. W swoim piśmie krytykują państwo stanowisko partii socjaldemokratycznej i działania kanclerza Olafa Scholza po rosyjskim ataku na Ukrainę. Dlaczego zareagowali państwo akurat teraz?

Muszę na wstępie wyjaśnić, że wszyscy jesteśmy członkami SPD. Nie wiem, na ile powszechna jest w Polsce świadomość, że socjaldemokracja jest partią o najdłuższej tradycji wolnościowej w Niemczech. To ugrupowanie, które również w 1933 r. zajęło jasne stanowisko przeciwko narodowemu socjalizmowi.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi