Rysy na pomniku Grabskiego

W tym roku obchodzimy 150. rocznicę urodzin Władysława Grabskiego. O ile obecnie jest pamiętany jako wybitny ekonomista i ojciec złotego, o tyle za życia bywał nazywany szkodnikiem gospodarczym.

Publikacja: 07.06.2024 17:00

Zbyt ambitne w części założenia reformy walutowej Władysława Grabskiego (7 lipca 1874 – 1 marca 1938

Zbyt ambitne w części założenia reformy walutowej Władysława Grabskiego (7 lipca 1874 – 1 marca 1938), dziś będącej przedmiotem polskiej dumy, zaowocowały poważnym kryzysem, a ten przyczynił się do przewrotu majowego

Foto: NAC

Postać Władysława Grabskiego (1874–1938) jest w naszej pamięci historycznej pomnikowa. Ów ekonomista, dwukrotny premier i autor reformy walutowej z 1924 r. został zapamiętany głównie jako twórca polskiego złotego. Jest postrzegany jako mąż stanu, który z sukcesem wykonał niemal niemożliwą misję uporządkowania chaosu monetarnego i stworzenia waluty, z której wciąż korzystamy. Stał się symbolem ekonomicznego geniuszu, gospodarności i zaradności politycznej. Do jego dorobku dumnie nawiązuje współcześnie wiele środowisk, a Narodowy Bank Polski przyznaje dziennikarzom nagrodę jego imienia.

Wielu ludzi mu współczesnych byłoby tym jednak bardzo zdziwionych, a nawet zszokowanych. Wszak obserwowali uważnie jego działania i często dostrzegali w nich błędy. Co więcej, w latach 20. nie brak było opinii uznających Władysława Grabskiego za… szkodnika gospodarczego. Niektóre z nich można tłumaczyć zacietrzewieniem partyjnym wobec endeckiego polityka, jakim był ów dwukrotny premier. Pojawiały się one jednak też z prawej strony spektrum politycznego. Czy ta krytyka miała podstawy?

Pokazówki gospodarcze

Do grona największych krytyków Grabskiego należał Jan Pękosławski, warszawski przedsiębiorca obracający się w kręgach chrześcijańsko-narodowych. Był nacjonalistą, a przy tym gospodarczym liberałem. Znał sporą część ówczesnych elit politycznych i dosyć nisko je oceniał. Wraz z generałem Witoldem Gorczyńskim założył Pogotowie Patriotów Polskich, organizację mającą pomagać bronić kraju przed zagrożeniami zewnętrznymi i wewnętrznymi. W późniejszej historiografii jest ona często przedstawiana jako tajny quasi-faszystowski związek. Działała jednak całkowicie jawnie, tylko niezbyt legalnie, gdyż nie udało się jej urzędowo zarejestrować. Proces rejestracji miała sabotować endecja widząca w niej konkurencję.

W końcu, w 1924 r. Pękosławski trafił do aresztu pod zarzutem próby przygotowania zamachu stanu. Sąd oczyścił go z tych oskarżeń w 1926 r., już po zamachu majowym. Rozczarowany prawicą Pękosłowski napisał w 1929 r. rozliczeniową książkę „Ku potomności”, w której malował porażający obraz przedmajowych porządków polityczno-gospodarczych w Polsce. Dużo uwagi w nim poświęcił Grabskiemu.

– Misją mojego rządu jest, by nie było ludzi bogatych w Polsce – stwierdził premier Władysław Grabski podczas jednego ze swoich przemówień sejmowych. Można tę wypowiedź uznać za przejęzyczenie czy inny lapsus. Pękosławski wyzłośliwiał się jednak, że było to najlepsze podsumowanie polityki Grabskiego. Zarzucał twórcy reformy monetarnej m.in. to, że błędnie oceniał przyczyny załamania marki polskiej (waluty wprowadzonej do obiegu w 1916 r. w zajętej przez Niemców Kongresówce, a od 1918 r. obowiązującej na terenach całego państwa polskiego) i wynikającej z tego osłabienia hiperinflacji. Grabski miał nie dostrzegać tego, że jedną z głównych przyczyn upadku waluty był kiepski bilans handlowy Polski i nie podejmował odpowiednich działań mających ten bilans poprawić. Co więcej, jego rząd utrzymywał rozwiązania, które prowadziły do jego pogorszenia. Na przykład blokował wywóz za granicę polskiego cukru, drewna i innych surowców naturalnych.

Pękosławski sam doświadczył skutków takiej polityki (co prawda nie za rządów Grabskiego, ale za czasów jednego z poprzednich gabinetów popieranych przez te same siły polityczne, czyli m.in. endecję). Zainwestował w las położony na Kresach Wschodnich, z którego drewno chciał częściowo przeznaczać na eksport, a częściowo na rynek krajowy. Zaskoczyło go jednak rozporządzenie o zakazie eksportu tego surowca, którego wprowadzenie uzasadniano tym, że „drewno jest potrzebne do odbudowy kraju”.

„Kto zna nasze Kresy i wielkie obszary leśne, to wie, że las z jednego tylko majątku wystarczyłby na odbudowę całego kraju, a tu wysuwali takie argumenty. Przecież takie prawo odbierało nam możność zdobywania walut zagranicznych i tym sposobem przyczyniało się do spadku naszej marki, nie mającej żadnego zabezpieczenia. Ale nie było rady. Jestem przecież obywatelem tego kraju, więc musiałem się podporządkować wszystkim obowiązującym prawom i przepisom. Zacząłem więc zabiegać o wagony do ładowania budulca dla kraju. Po kilku tygodniach odsyłania mnie od jednej władzy do drugiej, oparłem się o Min. Rolnictwa i Dóbr Państwowych, gdzie mi powiedziano, że jeżeli chce otrzymać wagony, to muszę przedstawić świadectwo, że jestem dostawcą rządowym. Prywatnym przemysłowcom wagonów nie dawano, bo w mniemaniu władz, gromadzili oni zapasy drzewa, urządzali »pasek« i wywoływali sztuczną drożyznę. Więc Minist, nie było w stanie zorjentować się, że to przecież ono, nie dając mi wagonów, zmuszało mnie i innych do gromadzenia drzewa w lesie, do niewypuszczania go na rynek i do urządzania t. zw. paska. (…) W czasie więc, kiedy cena drzewa dochodziła do 12 Mk. za pud i kiedy ja mogłem dostarczać po 4-5 Mk., to rząd związał mi ręce i nogi, abym nic nie robił i potem w takich warunkach szukał spekulantów i przyczyn drożyzny” – wspominał Pękosławski.

Tragikomicznie wyglądać miały również próby walki ze spekulantami walutowymi prowadzone przez gabinet Grabskiego. „Jak wiadomo, to w swoim czasie był powołany u nas do życia specjalny Komisarjat do walki z tzw. waluciarzami. Komisarjat ten formalnie urządzał na ulicach nagonki i biada była temu, przy kim znaleziono choćby 2 dolary, bo momentalnie znajdował się w więzieniu. A skutek tego był taki, że nie tylko każdy poseł i każdy urzędnik, chcąc się zabezpieczyć od strat z powodu spadku naszej marki i aby nie przymierać z głodu, po otrzymaniu pensji, w tej chwili nabywał obce waluty, ale nawet i ci, którzy to prawo wydali i którzy tych waluciarzy z nadzwyczajną gorliwością ścigali i tępili, również za swoje pensje obce waluty nabywali. Zamiast więc dążyć do tego, żeby stworzyć taką sytuację, w której by spekulantów walutowych nie było, to ogłaszało się bezmyślne rozporządzenia, które nie tylko nie prowadziły do celu, ale nawet przeciwnie, demoralizowały społeczeństwo, pouczały go jak kręcić i szachrować i jak obchodzić wszelkie prawa. Komisarjat ten był wynaleziony i powołany do życia przez Ministra Skarbu Grabskiego” – pisał Pękosławski.

Zbyt ambitny kurs

Gdy obecnie wspominamy reformę walutową Grabskiego, często czujemy z niej dumę. Wszak w wyniku niej powstała bardzo solidna waluta, o kursie 1:1 wobec franka szwajcarskiego (czyli 5,6 zł za dolara). Ów kurs został ustalony urzędowo, na mocy rozporządzenia rządu Grabskiego z 24 lutego 2024 r.

Obecnie złoty wymienialny według parytetu 1:1 z frankiem szwajcarskim byłby absurdem niemożliwym do realizacji. Wówczas globalne rynki finansowe nie były rozwinięte tak mocno jak obecnie, a frank jeszcze nie był aż tak mocno kojarzony jako waluta z bezpiecznej przystani, zyskująca w czasach światowych kryzysów finansowych i wstrząsów geopolitycznych. Był jednak walutą kraju stosunkowo zamożnego i stabilnego, który ominęła zawierucha I wojny światowej. Złoty był natomiast walutą państwa biednego, zniszczonego przez wojnę i zagrożonego przez sąsiadów. Ustalenie więc kursu złotego na poziomie 1:1 z frankiem szwajcarskim było zatem co najmniej zbyt ambitne. I jak się dosyć szybko okazało, niemożliwe do utrzymania.

Pierwszy większy wstrząs spotkał złotego w 1925 r. Gospodarka wówczas była pogrążona w recesji, a Niemcy wypowiedzieli Polsce wojnę handlową, która bardzo mocno uderzyła w nasz eksport. Co więcej, zbyt silny kurs złotego bił w konkurencyjność naszych produktów na rynkach zagranicznych.

„Rząd, łatając dziury, puszczał w obieg coraz większe ilości bilonu niklowego i srebrnego oraz drobnych biletów zdawkowych. Równolegle do tego, a jeszcze bardziej niekorzystnie kształtował się bilans handlowy. Wskutek błędnej polityki celnej, zbyt niskich taryf, z klauzulami przywilejów, import w pierwszej połowie 1925 roku był o 400 mln zł większy od eksportu” – pisał wybitny piłsudczykowski historyk Władysław Pobóg-Malinowski.

Już latem 1925 r. doszło do załamania kursu polskiej waluty. Bank Polski (instytucja stworzona w wyniku reformy Grabskiego i pełniąca rolę banku centralnego, w którym Skarb Państwa posiadał jedynie mniejszościowe udziały) początkowo na to nie reagował. Ruszył z interwencją dopiero wtedy, gdy pojawiła się groźba wybuchu kryzysu bankowego.

„Z trudem opanowano sytuację, stabilizując złotego na poziomie 5,98 za dolara. Zaczęło się jednak nerwowe wycofywanie z banków wkładów większych i drobnych oszczędności; gorączkowo zabezpieczano się przed stratą także przez skupywanie na czarnej giełdzie walut obcych. Grabski pospieszył bankom z pomocą, zużywając na to 30 mln złotych; wkłady i oszczędności zostały zwrócone, nie zdołano jednak zapobiec ani licznym bankructwom, ani liczniejszym wypadkom »zarywania« firm cudzoziemskich, co wytwarzało za granicą ujemną opinię o partnerze polskim. Równocześnie krach ten nie mniej fatalnie odbijał się na przemyśle, który wobec braku kredytów musiał hamować produkcję, co przy równoczesnym zamieraniu samorządowych robót publicznych dawało w skutku szybki wzrost bezrobocia. Ilość ludzi bez pracy wzrosła przy końcu września do 195 320, w ciągu października podniosła się do 219 890, w połowie listopada zwiększyła się do 240 tysięcy. Drugim psychologicznym skutkiem klęski był zwrot w stosunku społeczeństwa do rządu – niepokój przerodził się w szybkie uczucie rozczarowania, zawodu i niechęci” – przypominał Pobóg-Malinowski.

Grabski początkowo zamierzał ustąpić, ale szybko uznał, że dymisja byłaby „dezercją z pola walki”. Opracował projekt powołania wartego 100 mln zł funduszu mającego wspierać banki i przemysł. Sejm zwlekał jednak z pracami legislacyjnymi nad tym mechanizmem. 12 listopada 1925 r. doszło do nowego załamania kursu polskiej waluty. Notowania dolara doszły do 6,5 zł. Prezes Banku Polskiego Stanisław Karpiński odmówił interwencji, wskazując na ograniczony poziom rezerw. Grabski podał się do dymisji.

Ów kryzys finansowo-gospodarczy wraz z towarzyszącym mu kryzysem politycznym zrujnował zaufanie wielu Polaków do Sejmu. „Coraz większej ilości ludzi w Polsce, szukających wyjścia z tej ślepej ulicy, w którą Sejm zapędził życie polskie przychodzi na myśl, czy nie pozostała jedyna droga – rewolucji, na to, by znieść okupację zgnilizny i podłości, która dziś Polską rządzi” – pisał wówczas socjalistyczny polityk Tadeusz Hołówko. Kryzys, którego jedną z przyczyn był zbyt ambitnie wyznaczony kurs złotego, doprowadził do zamachu majowego.

Czytaj więcej

Sam Bankman-Fried nie zniszczył bitcoina

Jak endecja budowała socjalizm

W ostatnich latach polski rynek książek historycznych i polskojęzyczny internet zalała fala publikacji narzekających na to, że rządy sanacji były czasem „budowania socjalizmu”, „duszenia wolnej przedsiębiorczości” oraz mnożenia „etatystycznych absurdów”. Niektórzy z autorów stawiali nawet karkołomne tezy, że w stalinowskim Związku Sowieckim było więcej wolności gospodarczej (w czasach kolektywizacji i Hołodomoru!) niż w sanacyjnej II RP.

Polityka gospodarcza Polski w latach 1926–1939 to temat bardzo obszerny, który znacznie wykracza poza ramy tego artykułu. Warto jednak zauważyć, że wiele spośród „urzędniczych absurdów” i „socjalistycznych pomysłów”, które bywają obecnie wiązane z sanacją, wprowadzały demokratyczne rządy przedmajowe. Tak się akurat składało, że w wielu z tych gabinetów – począwszy od rząd Ignacego Jana Paderewskiego po trzeci rząd Wincentego Witosa – zasiadali obok Władysława Grabskiego inni przedstawiciele szeroko pojętej endecji. Arytmetyka sejmowa sprawiała, że endecy mieli również wpływ na gabinety, w których nie byli ministrami.

Obecnie wielu prawicowych gospodarczych liberałów snuje alternatywne wizje tego, jak pięknie rozwijałaby się Polska, gdyby rządzili endeccy wolnorynkowcy tacy jako prof. Roman Rybarski. Marnują oni w ten sposób swoją energię. Wszak endecja współrządziła przedmajową Polską i nie przełożyła „wolnościowych” idei Rybarskiego na żadne ustawy. Co więcej, współtworzyła biurokratyczną pajęczynę duszącą wolną przedsiębiorczość.

Pękosławski w swoich wspomnieniach podawał wiele przykładów biurokratycznych absurdów tworzonych przez rządy przedmajowe. Opowiedział m.in. jak pewien ziemianin z piotrkowskiego postanowił odbudować młyn zniszczony przez Niemców podczas I wojny światowej. Starosta powiedział mu, że musi mieć na to pozwolenie z Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Ziemianin jeździł więc kilkanaście razy do Warszawy i czekał po kilka godzin na audiencję w ministerstwie. Tam mu w końcu powiedziano, że musi uzyskać pozwolenie z Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych na wycięcie kilku sosen w jego lesie. Potem dowiedział się, że potrzebne jest mu pozwolenie z Ministerstwa Kultury i Sztuki, które musi ocenić, czy młyn nie będzie czasem szpecił okolicy. W trakcie procedury uzyskiwania tego zezwolenia okazało się jednak, że na miejsce musi pojechać komisja międzyresortowa, do oceny inwestycji. Młyn nie został więc odbudowany.

Podobne problemy miał w 1919 r. pewien przemysłowiec, których chciał zwiększyć produkcję mydła w swojej fabryce. Potrzebował do tego węgla, ale formalności związane ze zdobyciem potrzebnego przydziału się przeciągały. „Po paru tygodniach nowa formalność, bo Komisja zapytała go z czego te mydełka wyrabia. Przemysłowiec ten, nie rozumiejąc zapytania, odpowiedział, że z tłuszczów. »Tak, ale skąd pan bierze te tłuszcze? Powinien pan brać ze specjalnego urzędu, bo prywatnie kupować nie wolno«. Odpowiedział, że potrzebuje tłuszczów około 10 pudów dziennie, a urząd mu daje 10 pudów miesięcznie. ,»To nic, ale musi pan przedstawić świadectwo«. Świadectwo przedstawił i tym sposobem dopiero po 4-ch miesiącach węgieł otrzymał i nota bene tylko czwartą część tego, co potrzebował. A potem w następstwie ciągle mu kazano co miesiąc takie podania składać i na rezultaty wyczekiwać. Z produkcją więc kulał, tłuszcze po złodziejsku nocami sprowadzał i duże koszty i straty z tego powodu ponosił, które przecież musiał odbijać na konsumentach” – pisał Pękosławski.

Czy endecja robiła wówczas coś konkretnego, by wyeliminować takie absurdy biurokratyczne? Jakoś trudno znaleźć na ten temat konkretne informacje – nawet w źródłach endeckich. Zrozumiałe, że również w źródłach tych mało jest informacji na temat interesów robionych przez posłów reprezentujących to stronnictwo. „Będąc na jednym z wieców sprawozdawczych, słuchałem przemówienia kilku posłów. Słuchałem, jak dowodzili z zaciętością, że drożyzna u nas panowała z tego powodu, że rząd pozwalał wywozić za granicę zboże, cukier, nabiał i t. p. artykuły spożywcze. Głównie jeden z nich dowodził, że my wszystko powinniśmy zachować dla siebie i że oni, t. j. posłowie, złożą w sejmie odpowiedni wniosek i nie dopuszczą do takiego rządzenia. Posłem tym był zajadły antysemita, zagorzały katolik i narodowiec. W parę tygodni potem a było to w Wielki Poniedziałek, wybrałem się z wizytą do tego posła i zastałem u niego 3-ch żydów, z którym i omawiał sprawę wywozu cukru za granicę” – wspominał Pękosławski. No cóż, nawet antysemityzm ograniczał się u endeków do werbalnej demagogii…

Czytaj więcej

Wojna w Gruzji. Zwycięstwo rosyjskiego kłamstwa

Demokratyczny ustrój sprzed maja 1926 r. był obarczony ogromną liczbą wad. Sprzyjał rozdrobnieniu politycznemu i korupcji, a skłaniał do unikania odpowiedzialności. Nie powinno to dziwić, wszak niektórzy posłowie Sejmu, który uchwalił osławioną konstytucję marcową, kradli łyżki i widelce z sejmowej restauracji. Ci sami posłowie uchwalali również budżety, w których żenująco niskie kwoty przeznaczano na siły zbrojne. Oficerowie z prowincjonalnych garnizonów dostawali głodowy żołd i narastała wśród nich frustracja. Stąd też wziął się zamach stanu z 1926 r.

Czy Polska byłaby lepsza, gdyby do niego nie doszło? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć. Wydaje się jednak, że przedmajowe ekipy nie poradziłyby sobie znacząco lepiej niż sanacja z wyzwaniami nadchodzących lat. W 1939 r. i tak doszłoby do katastrofy – jeśli nie wcześniej.

Postać Władysława Grabskiego (1874–1938) jest w naszej pamięci historycznej pomnikowa. Ów ekonomista, dwukrotny premier i autor reformy walutowej z 1924 r. został zapamiętany głównie jako twórca polskiego złotego. Jest postrzegany jako mąż stanu, który z sukcesem wykonał niemal niemożliwą misję uporządkowania chaosu monetarnego i stworzenia waluty, z której wciąż korzystamy. Stał się symbolem ekonomicznego geniuszu, gospodarności i zaradności politycznej. Do jego dorobku dumnie nawiązuje współcześnie wiele środowisk, a Narodowy Bank Polski przyznaje dziennikarzom nagrodę jego imienia.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi