Tamasha w języku hindi oznacza spektakl, ale można tak określić zarazem epicki dramat, jak i buchający emocjami romans. A z nutą ironii zdarza się też Hindusom określać tym słowem wybory.
Te najbliższe rozpoczynają się 19 kwietnia: blisko 970 milionów wyborców, czyli ponad 10 proc. populacji świata, będzie miało okazję wybrać na kolejne pięć lat 543 członków parlamentu. Przez subkontynent przetoczą się ekipy urzędników wyborczych rozwożących maszyny do głosowania po milionie punktów wyborczych, w tym do jakichś 600 tysięcy wiosek. Zawsze w asyście uzbrojonych po zęby wojskowych, policjantów, czasem pewnie też agentów służb bezpieczeństwa – przede wszystkim po to, by zapobiegać burdom wywoływanym przez rozgorączkowanych partyjnych aktywistów pod lokalami.
„Na każde wybory składa się przynajmniej jedna historia o oficerach, którzy powracali z głosami wyborczymi, przebijając się przez śniegi lub dżungle, by zapewnić wyborcom z odległych miejscowości dopełnienie ich demokratycznie wyrażonej woli” – pisze indyjski dyplomata i politolog Shashi Tharoor w książce z 2011 r. „The Elephant, The Tiger And The Cell Phone” („Słoń, tygrys i telefon komórkowy”), barwnym fresku o życiu i polityce w Indiach. „Żadna relacja z wyborów nie jest kompletna bez przynajmniej jednego zdjęcia wyborczyni, której entuzjazmu nie umniejsza fakt, że jest stara, ślepa, sparaliżowana, bezzębna – albo z dowolną kombinacją powyższych. Urny są wypchane, głosy zmanipulowane, od czasu do czasu jakiś pracownik komisji, kandydat lub wyborca zostaje napadnięty, porwany albo zastrzelony, ale nic nie zatrzyma tej franczyzy” – kwituje autor z przekąsem.
A to dopiero początek. Według Tharoora przy okazji każdych kolejnych wyborów pojawiają się doniesienia o tym, że pojawił się jakiś nowy odczynnik chemiczny, który pozwala zmyć z palca wyborczy atrament i zagłosować ponownie. Nadchodzą relacje o wyborcach, którzy jakoby nie znaleźli swojego nazwiska na liście albo odkryli, że już za nich zagłosowano. „Co wybory pojawia się jakiś mistrz rachunkowości, który dowodzi, że można było wydać na nie zaledwie dziesiątą część tego, co wydano. Ktoś musi wówczas wygłosić mowę z żądaniem wprowadzenia odgórnego limitu na wydatki związane z organizacją elekcji” – punktuje indyjski politolog. „Ale wybory są u nas olśniewającym spektaklem wolnych Indii, który pozwala sporej grupce zagranicznych dziennikarzy na przypomnienie tak nam, jak i całemu światu, że jesteśmy jego największą demokracją” – kwituje już inną nutą.
Czytaj więcej
Z grupy niegdysiejszych dynamicznie rozwijających się gospodarek BRICS staje się zrzeszeniem reżimów niechętnie nastawionych do tego, by Zachód wtrącał się w ich sprawy. Jednak kluczowa rola Pekinu w organizacji nie wszystkim zaproszonym pasuje.