Wybaczcie państwo, ten tekst będzie – bo być musi – bardzo, za bardzo osobisty. Ale niekiedy inaczej się nie da. Ta przedwczesna śmierć sięga kilku poziomów tragizmu. Najpierw to odejście w kompletnej samotności. Oto umiera człowiek legenda, ważny pisarz, gdański Orhan Pamuk, bo tak go czasem całkiem dla siebie nazywałem, i nikt tej śmierci nie zauważa. Nagle, po jakimś czasie, niepokoją się sąsiedzi, bliscy, ktoś dzwoni na policję. Ta wsparta przez strażaków włamuje się do mieszkania, by dokonać smutnego odkrycia.
Gdzie przyjaciele, chcę spytać, rodzina, najbliżsi? Czyżby nikt do Pawła nie dzwonił, nie dziwił się, że ten nie odbiera? Cholera, może przesadzam, ale wariuję już po dwóch, trzech godzinach, kiedy tracę kogoś z moich najbliższych z pola widzenia czy – to pewnie lepsze słowo – słyszenia. Paweł Huelle nie był samotnym matuzalemem, o którym zapomniał świat. Do końca aktywny, wszak sześćdziesiąt kilka lat w dzisiejszych czasach, nawet w kręgu ludzi chorujących, to nie zaawansowana starość. Dlaczego więc był tak długo sam? Dlaczego o nim zapomniano? Nie wiem. Nie twoja sprawa, ktoś pacnie mnie w gębę. I będzie miał rację. Nie moja, ale i moja. Bo Paweł Huelle był kimś ważnym z mojego i dla mojego pokolenia.
Czytaj więcej
Viktor, historia kołem się toczy. Kiedyś się potkniesz, nie wyrobisz na którymś z jej zakrętów.
Świetnie pamiętam tamten tekst Jana Błońskiego w najważniejszej wtedy polskiej gazecie. Po „Tygodnik Powszechny”, w którym ogłosił jakoś na przełomie lat 1987/1988 narodziny nowej literackiej gwiazdy, stało się wtedy w długich kolejkach. Błoński był bogiem niezależnej literatury. Jego recenzja „Weisera Dawidka” była jak ów słynny tekst „Śmierć Słowackiego” o Baczyńskim, tyle że szczęśliwie dotyczyła wejścia na scenę, nie zejścia. Po tekście Błońskiego nikt nie miał wątpliwości, że pojawił się talent; czysty brylant, literacka nadzieja. A czasy były kiepskie. Wielu młodych pisarzy więdło na emigracji. Dla niektórych jedynym forum była prasa podziemna. Zagajewski, nie sam jeden zresztą, siedział w Paryżu. Anderman publikował swoje zabawne opowiadania w samizdacie. Jurek Pilch błyszczał podczas spotkań „NaGłosu” (swoją drogą Huelle skopiował tę formę w postaci literackich „Punktów mówionych” u gdańskich dominikanów), czytając prześmiewcze recenzje; od przyszłych laurów dzieliły go jeszcze hektary czasu i pracy. Późniejsi głośni prozaicy uprawiali dużo skromniejszą poezję. A tu nagle eksploduje „Weiser”. I te zachwyty Błońskiego. I jakieś ciche pomruki komunistycznych krytyków, jak Andrzej Twerdochlib, że konstrukcja nie ta, że można było lepiej. Pal ich sześć. Nikt ich dziś nie pamięta.