Bogusław Chrabota: Odszedł Paweł Huelle. Zostały nam już tylko jego książki

Byliśmy dumni, że jeden z nas pokazał pazur, a świat to docenił. Tym bardziej że „Weiser Dawidek” nie był książką pachnącą tandetnie komuną. Było w niej wszystko, co trzeba, brak pokory, rozliczenie z historią, trudna przeszłość ukochanego miasta.

Publikacja: 01.12.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Odszedł Paweł Huelle. Zostały nam już tylko jego książki

Foto: PAP/Roman Jocher

Wybaczcie państwo, ten tekst będzie – bo być musi – bardzo, za bardzo osobisty. Ale niekiedy inaczej się nie da. Ta przedwczesna śmierć sięga kilku poziomów tragizmu. Najpierw to odejście w kompletnej samotności. Oto umiera człowiek legenda, ważny pisarz, gdański Orhan Pamuk, bo tak go czasem całkiem dla siebie nazywałem, i nikt tej śmierci nie zauważa. Nagle, po jakimś czasie, niepokoją się sąsiedzi, bliscy, ktoś dzwoni na policję. Ta wsparta przez strażaków włamuje się do mieszkania, by dokonać smutnego odkrycia.

Gdzie przyjaciele, chcę spytać, rodzina, najbliżsi? Czyżby nikt do Pawła nie dzwonił, nie dziwił się, że ten nie odbiera? Cholera, może przesadzam, ale wariuję już po dwóch, trzech godzinach, kiedy tracę kogoś z moich najbliższych z pola widzenia czy – to pewnie lepsze słowo – słyszenia. Paweł Huelle nie był samotnym matuzalemem, o którym zapomniał świat. Do końca aktywny, wszak sześćdziesiąt kilka lat w dzisiejszych czasach, nawet w kręgu ludzi chorujących, to nie zaawansowana starość. Dlaczego więc był tak długo sam? Dlaczego o nim zapomniano? Nie wiem. Nie twoja sprawa, ktoś pacnie mnie w gębę. I będzie miał rację. Nie moja, ale i moja. Bo Paweł Huelle był kimś ważnym z mojego i dla mojego pokolenia.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Spieprzyłeś to, Viktor, spieprzyłeś

Świetnie pamiętam tamten tekst Jana Błońskiego w najważniejszej wtedy polskiej gazecie. Po „Tygodnik Powszechny”, w którym ogłosił jakoś na przełomie lat 1987/1988 narodziny nowej literackiej gwiazdy, stało się wtedy w długich kolejkach. Błoński był bogiem niezależnej literatury. Jego recenzja „Weisera Dawidka” była jak ów słynny tekst „Śmierć Słowackiego” o Baczyńskim, tyle że szczęśliwie dotyczyła wejścia na scenę, nie zejścia. Po tekście Błońskiego nikt nie miał wątpliwości, że pojawił się talent; czysty brylant, literacka nadzieja. A czasy były kiepskie. Wielu młodych pisarzy więdło na emigracji. Dla niektórych jedynym forum była prasa podziemna. Zagajewski, nie sam jeden zresztą, siedział w Paryżu. Anderman publikował swoje zabawne opowiadania w samizdacie. Jurek Pilch błyszczał podczas spotkań „NaGłosu” (swoją drogą Huelle skopiował tę formę w postaci literackich „Punktów mówionych” u gdańskich dominikanów), czytając prześmiewcze recenzje; od przyszłych laurów dzieliły go jeszcze hektary czasu i pracy. Późniejsi głośni prozaicy uprawiali dużo skromniejszą poezję. A tu nagle eksploduje „Weiser”. I te zachwyty Błońskiego. I jakieś ciche pomruki komunistycznych krytyków, jak Andrzej Twerdochlib, że konstrukcja nie ta, że można było lepiej. Pal ich sześć. Nikt ich dziś nie pamięta.

Byliśmy dumni, że jeden z nas pokazał pazur, a świat to docenił. Tym bardziej że „Weiser Dawidek” nie był książką pachnącą tandetnie komuną. Było w niej wszystko, co trzeba, brak pokory, rozliczenie z historią, trudna przeszłość ukochanego miasta.

Nie wiem, jakim cudem udało się Huellemu, współzałożycielowi NZS, człowiekowi podziemnej prasy i Solidarności, oficjalnie wydać swoją powieść, ale pamiętam, że wszyscy koledzy, jego (niemal) rówieśnicy z tamtych czasów, mieli cholerną satysfakcję. Nie było złorzeczenia, zarzutów, że wszedł w jakiś zgniły kompromis. Byliśmy dumni, że jeden z nas pokazał pazur, a świat to docenił. Tym bardziej że „Weiser” nie był książką pachnącą tandetnie komuną. Było w niej wszystko, co trzeba, brak pokory, rozliczenie z historią, trudna przeszłość ukochanego miasta. W tym sensie była zwiastunem nowej literatury, której pierwsze kształty dojrzewały właśnie na stronach podziemnych „Zeszytów Literackich”, „Tumultu” czy „Brulionu”.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: CPK to piramida Cheopsa dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego

A potem przyszła wolność i Huelle z pioniera wielkiej zmiany stał się gdańskim Orhanem Pamukiem. Nic już nie było zakazane, pisał więc swoje kolejne książki o Gdańsku, rozliczał przeszłość i przyszłość, czarował zwięzłą formą doskonałych opowiadań i pisanych lekką (może czasem zbyt lekką) ręką powieści. Pisarz na swoim miejscu. Dramaturg ze swoim teatrem. Ale z tych odważniejszych, bo potrafił wziąć się za bary z wszechmocnym księdzem prałatem Jankowskim czy innymi typami. Pisarz laureat. Fajnie mieć taki status żyjącego klasyka.

Pamiętam dramatyczny reportażyk gdańskiego oddziału TVP, w którym pokazano, jak gdańszczanie żegnają słynny „most Weisera”. Kolejowy wiadukt z 1913 roku Huelle upamiętnił w „Dawidku”, a rozstawano się z nim przy dźwiękach salw zrekonstruowanej bitwy Niemców z Sowietami, do której w tym miejscu nigdy nie doszło. Lecz mimo to ją zrekonstruowano; ot, siła lokalnej legendy. Patrzę na zdjęcia Pawła Huellego z ostatnich lat i trudno mi odgonić natrętną myśl, że nie był ani do końca zdrowy, ani szczęśliwy. Nie rozmawiałem z nim od wielu lat, ale mam nieodparte wrażenie, że męczył go ów status pisarza laureata. Symbolu miasta, które wybrał. Od lat nie miałem z nim kontaktu i może stąd to dodatkowe poczucie tragizmu. Na zawsze straciłem szansę, by wrócić do rozmów. Nie będzie ich już nigdy. Podobnie jak nie będzie tego pierwszego z pokolenia NZS, który wyrwał się ze świata bibuły, by błysnąć na firmamencie. I wzbudził oklaski. Dał nam „Weisera...” i stos innych książek. Zostaną. Ale co z tego, skoro jego nie będzie.

Wybaczcie państwo, ten tekst będzie – bo być musi – bardzo, za bardzo osobisty. Ale niekiedy inaczej się nie da. Ta przedwczesna śmierć sięga kilku poziomów tragizmu. Najpierw to odejście w kompletnej samotności. Oto umiera człowiek legenda, ważny pisarz, gdański Orhan Pamuk, bo tak go czasem całkiem dla siebie nazywałem, i nikt tej śmierci nie zauważa. Nagle, po jakimś czasie, niepokoją się sąsiedzi, bliscy, ktoś dzwoni na policję. Ta wsparta przez strażaków włamuje się do mieszkania, by dokonać smutnego odkrycia.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi