Tak postąpił Jasper Wickens, już dziś uznawany za gwiazdę przez wielu winiarzy. Na rozgłos i popularność wśród miłośników przyjdzie czas, jestem tego pewien, obserwując jego karierę. Po studiach ruszył w świat, by zdobywać doświadczenia u najlepszych, po czym trafił do Swartlandu, właśnie wtedy, gdy Adi Badenhorst proklamował rewolucję swartlandzką, która miała zmienić oblicze winiarstwa w regionie, a zmieniła w całej Afryce. Młody pan Wickens zaczął pracować u rewolucjonisty i z zapałem wcielać w życie nowe idee.
Czytaj więcej
Nie ma większego nieszczęścia niż sukces. Od tego tylko krok do bankructwa. Przekonały się o tym firmy budujące autostrady za Tuska, a teraz dopada to twórców prosecco.
O co, w uproszczeniu, chodziło? By wino oddawało charakter miejsca, na którym powstaje, coś, co Francuzi nazwali terroir, czyli zespół wszystkich warunków: mikroklimatu, gleby, wiatrów, specyfiki szczepu. Chcieli, by w afrykańskim winie można było wyczuć owoce, a nie tylko tanią beczkę. Adam Małysz chciał tylko oddać dwa dobre skoki, nic więcej. Badenhorst, a z nim jego wierny uczeń, chcą tylko, by ich chenin blanc „smakował jak typowy chenin blanc ze Swartlandu”. Tylko tyle i aż tyle. Słowem, chcieli minimum oryginalności.
Jasper wżenił się w rodzinę farmerów uprawiających winogrona i to u nich kilka lat temu założył Swerwer Wines. W jego winnicy zawsze można liczyć na dobrą kawę i fantastyczny, niebanalny jazz, blues, a ostatnio nawet muzykę afrykańską ze starych winyli. Kocham go choćby za muzyczny gust. To nie typ rubasznego niedźwiedzia, którego wszędzie pełno, jak jego mentora i sąsiada Adiego. Jest nieco wycofany, nienarzucający się, inteligentny, precyzyjny i – muszą mi państwo uwierzyć na słowo, póki nie znajdzie polskiego importera – to czuć w jego winach.