Jerzy Urban grzebie Solidarność. A pięć tygodni później…

„Ruch Solidarność trwale należy do przeszłości” – stwierdzał pewnym tonem Jerzy Urban. Był 26 lipca 1988 r., a rzecznik rządu PRL na cotygodniowej konferencji prasowej butnie zamanifestował lekceważenie wobec podziemnej Solidarności. Tym razem jednak głównie zaklinał rzeczywistość.

Publikacja: 11.08.2023 17:00

Strajk w Stoczni Gdańskiej, maj 1988 r.

Strajk w Stoczni Gdańskiej, maj 1988 r.

Foto: IGOR ŚNIECINSKI/REPORTER

Jerzy Urban bezpardonowo atakował Solidarność już od siedmiu lat, używając pomówień bądź manipulując. Korzystał przy tym także z materiałów dostarczanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Taka strategia zazwyczaj przynosiła owoce. Ale nie w lipcu 1988 r. Nie minęło nawet pięć tygodni od jego wystąpienia na konferencji prasowej, gdy musiał przyznać wprost, że Solidarność wciąż istnieje. Komuniści nie mogli już dłużej jej ignorować z powodu trwających od połowy sierpnia w kilkunastu miastach kraju strajków.

Władze komunistyczne od 40 lat kształtowały rzeczywistość nad Wisłą, ponieważ miały w ręku aparat represji, różnorodne narzędzia propagandowe oraz całą armię urzędników. Rządy sprawował niepodzielnie dyktator w mundurze. Kilka lat wcześniej, w grudniu 1981 r., dokonał on zamachu stanu, który powstrzymał rozpad systemu komunistycznego w Polsce i przetrącił kręgosłup legalnej Solidarności. Zatriumfowała naga siła. Niemniej sukces ten okazał się dla komunistów pułapką. Po siedmiu latach reżim znalazł się w ślepym zaułku. Bez świeżych pomysłów, bez planu, bez perspektyw na przyszłość.

Czytaj więcej

4 czerwca. Wtedy zaczęła się historia nowej Polski

Tymczasem w centrum demokratycznej opozycji lat 80. pozostawała podziemna Solidarność z Lechem Wałęsą na czele. Silna ze względu na swoją legendę, charyzmę przywódcy oraz rację moralną. Nie na tyle jednak, by zmobilizować powszechny sprzeciw wobec komunistów. Wskaźniki optymizmu społecznego szorowały po dnie, a drakońskie podwyżki cen i chaos na rynku czyniły codzienne życie mordęgą. Z tego powodu wszechobecnemu złorzeczeniu na władze nie towarzyszyła gotowość do protestu. Jednocześnie komuniści nie ukrywali tego, że nie zamierzają prowadzić negocjacji. W takich warunkach sierpień 1988 r. miał być zupełnie inny niż sierpień 1980 r.

Epoka bez kolorów

Co miała do zaoferowania swoim obywatelom Polska roku 1988? Z lotu ptaka pokazywał to materiał „Dziennika Telewizyjnego” z 21 lutego, opowiadający o tym, jaką Warszawę widać z 30. piętra Pałacu Kultury i Nauki.

„Jej ogrom, niepowtarzalne piękno, nowoczesność splatającą się z tradycją […]. Czy jest coś takiego w naszym mieście, co mogłoby wywołać jakiekolwiek kompleksy? Nigdy!” – mówił pewnym głosem spiker.

Po chwili jednak stawało się jasne, że rzeczywistość jest inna. Koszmarne budy z zapiekankami, pozamykane szalety, a także brud i dezorganizacja. „Jeżeli na ulicy nie działa co trzeci automat telefoniczny, to po prostu nie dzwonić, jeżeli w hotelu nie gra radio, to nie słuchać, jeżeli nie ma biletów do teatru – nie chodzić! Jeżeli taksówkarz mówi, że płacimy pięć razy to co na liczniku, znaczy, że tak ma być!” – ciągnął dalej spiker.

Owszem, było znakiem pewnych zmian, że w lutym 1988 r. takie słowa mogły paść publicznie. Telewizja puszczała oko do widza, trawy nie malowano już na zielono tak nachalnie. Ale konkluzja była gorzka. Polska oferowała pot, krew i łzy, a przy tym brak wolności i sprawczości. I brak nadziei.

Lata 80. zapisały się w historii naszego kraju jako epoka pozbawiona kolorów, czas stagnacji. We wspomnieniach wyraźnie dominuje obraz rzeczywistości szarej i ponurej. Wynikało to tyleż z oceny wyglądu otoczenia, co z emocji, jakie przeżywali świadkowie epoki. Jaskrawo kontrastowała ona nie tylko ze stosunkowo kolorową epoką Gierka, ale też z 16 miesiącami legalnej działalności Solidarności. Czas radości i nadziei, nazywany niekiedy „karnawałem”, to pozytywny kontrapunkt dla tego, co przyszło po 13 grudnia 1981 r.

Czytaj więcej

Michał Przeperski: Lata 90. to był Dziki Wschód

„Ludziom gen. Jaruzelskiego udało się spacyfikować aktywne tłumy, decydujące niegdyś o potędze i obliczu politycznego ruchu” – oceniał już w wolnej Polsce Karol Modzelewski. Złamanie potęgi ruchu opartego na masowej, oddolnej partycypacji było możliwe tylko przez brutalne użycie siły.

Tylko jak długo można trzymać własne społeczeństwo na muszce? „Pocieszamy się (…) że społeczeństwo jest na szczęście zbyt zmęczone i zniechęcone nie tak dawną historyczną nauczką, aby wykazywało realną gotowość do masowego protestu i buntu” – stwierdzał zausznik Czesława Kiszczaka na początku 1988 r. Jego poufny raport dobrze oddawał nastroje zmęczenia. Doświadczało go społeczeństwo, ale – o paradoksie! – również władze komunistyczne. Kilka tygodni wcześniej podobną ocenę formułował w drugim obiegu Jan Lityński. „Władza stara się pozyskać społeczeństwo, bo jego bierność zaczyna być dla niej ciężarem” – pisał na łamach „Tygodnika Mazowsze”.

Jednak to rządzący komuniści mieli w rękach wszystkie sznurki władzy. W efekcie ponosili oni całą odpowiedzialność za całą rzeczywistość polityczną i społeczną.

Bangladesz Europy

Okazało się, że marazm nie sprzyjał skutecznemu sprawowaniu władzy. Na przełomie lat 1986–1987 ekipa Wojciecha Jaruzelskiego zdecydowała się przystroić w reformatorskie szaty. Przykład szedł z Moskwy. Michaił Gorbaczow w przemówieniach rugał przedstawicieli aparatu partyjnego za brak aktywności, rzucał hasła o przyspieszeniu i otwartości, a nade wszystko – o przebudowie. Pójście tym tropem wymagało nowych pomysłów propagandowych, które pozwolą przekonać Polaków do nowych pomysłów politycznych.

Jednak poziom sceptycyzmu wobec ekipy kierującej w grudniu 1981 r. lufy czołgów w stronę własnego społeczeństwa był wprost niemożliwy do przezwyciężenia. Jaruzelskiego można było się bać, ale nie można było mu uwierzyć. Rozmaite próby ukazania generała jako oświeconego reformatora nie przyniosły żadnych efektów.

Propaganda buksowała. Polaków co i rusz zapraszano do wypowiedzenia się w tej czy innej sprawie, lecz jednocześnie ich zdania w ogóle nie brano pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. „Przesadą (…) byłoby powiedzieć, że zostaliśmy zasypani już dzisiaj setkami pytań” – mówił zakłopotany prezenter „Dziennika Telewizyjnego”, komentując jedną z takich prób narodowej dyskusji w początkach 1988 r. Niewiele zatem pozostawało z gorbaczowowskiego hasła głoszącego, że „pieriestrojka to epoka kreatywnej działalności mas”. Przeciwnie, na poziomie filozofii sprawowania władzy od czasów stanu wojennego właściwie nic się nie zmieniło. Jaruzelski dalej pragnął, by kolejne oktrojowane reformy były po prostu przyjmowane bez cienia sprzeciwu.

Przed tym ostatnim zresztą skrupulatnie się zabezpieczał. Władze dodawały sobie odwagi publicznie manifestowaną butą. „Polacy nie są narodem straceńców, którzy się rzucają z kamieniami przeciw cenom” – mówił Urban po wprowadzeniu drakońskich podwyżek cen w początkach lutego 1988 r. Jednocześnie na ulicach miast pojawiły się wzmocnione patrole wojska i milicji.

Czytaj więcej

„Mieczysław F. Rakowski”: Portret barwnego polityka

Żołnierze mieli jedynie odbywać regularne ćwiczenia wojskowe, choć w takie tłumaczenia nikt nie wierzył. Rosło natomiast poczucie, że wszystko może się zdarzyć. Tak odnotowywał to w swym dzienniku pisarz Jan Józef Szczepański: „Jest coś niedobrego w atmosferze. Jakby zapowiedź odruchów niezaplanowanych przez nikogo, rozpaczliwych i ślepych”.

Wiosna bez nadziei

Całe to spektrum emocji kotłujących się w Polakach świadczyło o wszechogarniającej ich niemocy oraz braku sprawczości. Dominowało poczucie kolosalnego marnotrawstwa czasu i zapóźnienia. Dotykało ono nie tylko zwykłych obywateli.

„Mówiono o Polsce jako przedmieściu Europy, o Polsce – Bangladeszu Europy” – wspominał ten czas Marian Orzechowski, ówczesny członek Biura Politycznego i szef resortu spraw zagranicznych. Po latach mówił wprost, że był to czas stracony. Pozostawało pytanie, kto pierwszy wyciągnie z tego wnioski.

Jako pierwsi zastrajkowali pracownicy komunikacji miejskiej w Bydgoszczy 24 kwietnia 1988 r. Za tym protestem poszły kolejne: w Hucie im. Lenina w Krakowie, w Hucie Stalowa Wola, a wreszcie i w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Radio Wolna Europa od razu podało, że są to największe protesty robotnicze od chwili zdławienia Solidarności. Nie brakowało też takich, którzy widzieli w strajkowej fali zapowiedź wichury, która zmiecie z politycznej planszy ekipę Jaruzelskiego.

Niemniej do niczego takiego nie doszło. Strajkującym w Stalowej Woli zagrożono użyciem siły, a wobec hutników z Krakowa rzeczywiście tej siły użyto. Osamotniona Stocznia Gdańska skapitulowała 10 maja. Protestujący opuścili zakład – nikt nie podjął z nimi rozmów. Komuniści odmawiali negocjacji, ale i chętnych do strajkowania było niewielu. Pamięć stanu wojennego ciążyła nad wolą oporu. Najważniejszą grupę Polaków, nieodczuwającej strachu na myśl o stanie wojennym, stanowiła przede wszystkim młodzież, dla której nie było to przeżycie formacyjne. To jednak wciąż było za mało.

Formalnie wciąż nielegalna Solidarność przez wielkie „S” powracała wiosną 1988 r. jako instytucja symbolizująca niezgodę na fatalną peerelowską rzeczywistość. Tymczasem solidarność przez małe „s” była towarem mocno deficytowym. Andrzej Stelmachowski, który pojawił się w maju 1988 r. w Hucie im. Lenina jako wysłannik Episkopatu, dostrzegał wewnętrzne konflikty między robotnikami a nadzorem technicznym. Widział w tym zasadniczą różnicą względem roku 1980. I tym również można tłumaczyć li tylko symboliczne poparcie, jakim w kraju obdarzono strajkujących „Leninów”: Hutę w Krakowie i Stocznię w Gdańsku.

Strajki kwietniowo-majowe przypominały te z sierpnia 1980 roku wyłącznie sztafażem. Prawdopodobnie najbardziej wyrazistym tego symbolem były wizerunki Jana Pawła II przymocowane do płotu gdańskiej stoczni. „Jeżeli strajk w Sierpniu 80 był strajkiem nadziei, ten dzisiejszy jest strajkiem rozpaczy” – odnotowywała strajkowa gazetka w Stoczni. Była to gorzka, lecz trafna konkluzja. Z punktu widzenia politycznego maj 1988 r. nie przyniósł wyczekiwanego przełomu. Mimo to na horyzoncie majaczyła dogrywka.

Czytaj więcej

Ludzie, którzy nie wybrali w 1989 r. zdjęcia z Wałęsą

Warszawska emerytka w połowie sierpnia 1988 r. zapisała z emfazą: „Bardzo się tym strajkiem niepokoję. Nastroje są takie, że najmniejsza iskra może rozniecić wielki pożar”. Najpierw stanęła jastrzębska kopalnia „Manifest Lipcowy”, po niej 13 kolejnych wraz z portem w Szczecinie i Portem Północnym w Gdańsku, aż wreszcie 22 sierpnia 1988 r. dołączyła do nich Stocznia Gdańska. Władze wydawały groźne pomruki. „Przebąkuje się o nowym stanie wojennym” – notował 21 sierpnia Jan Józef Szczepański. Kolejne dni wskazywały, że władze nie cofną się przed konfrontacją. ZOMO interweniowało na Górnym Śląsku i w Szczecinie, a Czesław Kiszczak w telewizyjnym przemówieniu 22 sierpnia zagroził wprowadzeniem godziny milicyjnej i użyciem wojska do stłumienia protestów. Nieszczęście było na wyciągnięcie ręki.

Paradoks Jaruzelskiego

Wszystko zmieniło się 26 sierpnia. W kolejnym wystąpieniu telewizyjnym Kiszczak nie eskalował konfliktu, lecz wezwał do rozmów. W dwa dni później na rozmowy z Solidarnością wyraził zgodę Komitet Centralny PZPR. 31 sierpnia 1988 r. szef MSW spotkał się z Wałęsą w obecności przedstawicieli Kościoła. Tego dnia o godz. 17.25 w „Teleexpressie” przekazano informację o spotkaniu Kiszczaka z Janem Dobraczyńskim i Aleksandrem Gieysztorem. Później dodano mimochodem, że „spotkał się też z Lechem Wałęsą”.

Solidarność odniosła sukces, ponieważ do tej pory komuniści odmawiali jej liderowi prawa do reprezentowania opozycji demokratycznej. Według oficjalnej wykładni, „obywatel Wałęsa” był człowiekiem prywatnym, jakich miliony w Polsce. Daleko jednak było spotkaniu Wałęsy z Kiszczakiem do entuzjazmu, jakie wywoływały porozumienia podpisywane w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu. Chyba wszyscy liczący się ludzie z opozycji byli mimo wszystko niezadowoleni, że przystąpił on do tych rozmów.

Sierpień 1988 r. był bowiem zupełnie inny niż ten sprzed ośmiu lat. W całym kraju protestowało kilkadziesiąt zakładów, a w nich – kilkanaście tysięcy ludzi. Stanowiło to mniej więcej 2 proc. liczby protestujących z sierpnia 1980 r.

Górnicy z Manifestu Lipcowego też sformułowali 21 postulatów. Pierwszy z nich dotyczył powtórnego zalegalizowania Solidarności, a jeden z kolejnych – wykreślenia tzw. przewodniej roli partii z Konstytucji PRL-u. Podobnych żądań sformułowano więcej w całym kraju. Ewidentnie miały one charakter polityczny, chociaż władze robiły wszystko, by dowieść, że robotnicy buntują się jedynie z powodów ekonomicznych.

Choć podziemne struktury Solidarności wychodziły z siebie, aby wywołać nastrój strajkowego entuzjazmu, nie udawało się go osiągnąć. „Zrazu wydawało się, że sierpniowy strajk Stoczni może się stać detonatorem. Ale nim nie był. Kraj milczał” – wspominał Bronisław Geremek. W sierpniu 1988 r. wyszło na jaw, że podziemna Solidarność się przelicytowała. Przyczyniając się do wywołania strajków w sierpniu 1988 r., przeceniła potencjał buntu.

Jak wspominał w końcu lat 90. Jarosław Kaczyński, planowano powołać „dwa komitety (strajkowe), ten gdański (…) i ogólnopolski, którego pewnie przewodniczącym miał być sam Wałęsa (…). No, ale ten drugi nie powstał, bo nie było jakby materii, bo te strajki (…) nie miały tego wymiaru, na który żeśmy liczyli”.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Prawda o Janie Pawle II nas wyzwoli

Szansa na zmiany polityczne nie opierała się zatem na szerokiej społecznej mobilizacji. Dlatego też komuniści nie zdecydowali się podpisywać żadnego porozumienia ze strajkującymi, tak jak stało się to osiem lat wcześniej. Po prostu nie musieli tego robić. Brakowało setek tysięcy protestujących Polaków, którzy wywarliby presję na Jaruzelskim. Zamiast tego Wałęsa i grono jego współpracowników zdecydowało się w ciemno wezwać do zakończenia strajków. Wygaszenie fali protestu przez lidera podziemnej Solidarności było warunkiem do podjęcia obiecanych rozmów Okrągłego Stołu. Ich historia to ważny, lecz i osobny rozdział najnowszej historii Polski.

Wydarzenia z lata 1988 r. były paradoksalną konsekwencją rządów Wojciecha Jaruzelskiego. Prowadzona przez niego polityka tłumienia społecznej aktywności i odbierania sprawczości Polakom okazała się w dużej mierze skuteczna. Stan wojenny nie tylko trwale zniechęcił do buntu przeciwko władzy, lecz także zastopował masową oddolną aktywność społeczną. Wyzwolił postawy eskapistyczne i przyniósł bezprecedensową emigrację z PRL. W końcu lat 80. z Polski wyjechało więcej osób z wyższym wykształceniem, niż uzyskało dyplomy ukończenia studiów. Polska Jaruzelskiego była państwem społeczeństwa nieobywatelskiego – dobrze czuli się w niej chyba tylko członkowie nomenklatury oraz ich rodziny. Choć nawet oni mieli coraz więcej wątpliwości.

Stosunkowo rachityczne strajki manifestujące niezgodę na politykę komunistów w dłuższej perspektywie dały się poznać jako skuteczna siła bezsilnych. Czas grał na korzyść opozycji demokratycznej, a wyraźnie nie sprzyjał komunistom. Niezdecydowany Jaruzelski nie zastosował siły nie tylko dlatego, że wciąż hamletyzował bądź bał się słabości własnego aparatu przemocy. Nade wszystko nie było szans, żeby dostał zgodę na użycie siły od Gorbaczowa. Gdy dodać do tego narastające poczucie schyłkowości, obecne choćby w poufnych raportach przygotowywanych dla dyktatora przez Urbana, Pożogę i Cioska, uzyskamy pełną panoramę Sierpnia 1988 . Strajki osiągnęły swój cel, bo spotkały się z bezsiłą silnych tylko na pozór. To zaś utorowało drogę do dalszych przemian nad Wisłą i w całej Europie Środkowej.

Michał Przeperski

Jest historykiem, rzecznikiem prasowym Muzeum Historii Polski, autorem nagradzanej książki „Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna”

Jerzy Urban bezpardonowo atakował Solidarność już od siedmiu lat, używając pomówień bądź manipulując. Korzystał przy tym także z materiałów dostarczanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Taka strategia zazwyczaj przynosiła owoce. Ale nie w lipcu 1988 r. Nie minęło nawet pięć tygodni od jego wystąpienia na konferencji prasowej, gdy musiał przyznać wprost, że Solidarność wciąż istnieje. Komuniści nie mogli już dłużej jej ignorować z powodu trwających od połowy sierpnia w kilkunastu miastach kraju strajków.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów