Proszę państwa, 4 czerwca 89 r. skończył się w Polsce komunizm” – był 28 października 1989 r., gdy aktorka Joanna Szczepkowska wypowiedziała te słowa w „Dzienniku Telewizyjnym”, najważniejszym krajowym programie informacyjnym. Po latach ta fraza przeszła do legendy, wspomina się o niej w rocznicowych artykułach, na kartach podręczników, otwiera się nią okolicznościowe wykłady. Znacznie rzadziej wspomina się o tym, że program nie był emitowany na żywo. Nie była to zatem spontaniczna „niedyskrecja” energicznej aktorki, ale wypowiedź całkiem wyrozumowana. I równocześnie jedna z pierwszych cegiełek powstającego mitu o 4 czerwca jako o kluczowej dacie najnowszych dziejów Polski.
25 lat później, w popołudnie 4 czerwca 2014 r., siedziałem na peronie dworca Warszawa Centralna. W oczekiwaniu na spóźniający się pociąg słuchałem zapowiedzi kolejnych nadjeżdżających i odjeżdżających składów. Pomiędzy nimi, co kilka minut, monotonnie wybrzmiewał komunikat: „Proszę państwa, 4 czerwca 89 r. skończył się w Polsce komunizm”. Nie wiem, kto był adresatem tego komunikatu i właściwie jaki był jego cel. Wiem natomiast, że po kilkunastokrotnym usłyszeniu głosu Joanny Szczepkowskiej miałem go serdecznie dość. Jak na hasło wywoławcze święta wolności, niebezpiecznie blisko było mu do komunikatów orwellowskiego Wielkiego Brata, pojawiających się nie wiadomo skąd.
A jednak 4 czerwca nie podzielił losu nieszczęsnego czekoladowego orła, jakiego prezydent Bronisław Komorowski postanowił zaserwować rodakom w maju 2013 r. Rocznica pierwszej tury wyborów kontraktowych nie została ośmieszona i zdewaluowana. Wciąż pozostaje punktem odniesienia i przedmiotem dyskusji. Dyskusji o początku „naszej ery”, o punkcie startowym współczesności, o godzinie zero III Rzeczypospolitej. Czy to oznacza, że przyszłość 4 czerwca jako przełomowej daty w naszych dziejach jest już pewna? Niekoniecznie.
Dowartościować niewidoczne
W 2019 r. na półkach księgarskich pojawił się reportaż Aleksandry Boćkowskiej pt. „Można wybierać”. Przynosi on ze sobą frapującą wiązkę opowieści o Polsce z pierwszych dni czerwca 1989 r. Charakterystyczne, że po trzech dekadach przyszedł wreszcie czas, by spojrzeć nie tylko na tych, którzy grali pierwsze skrzypce w historycznym koncercie. Owszem, na pierwszym planie są członkowie komisji wyborczych i mężowie zaufania oraz ich ogromna rola w zupełnie wyjątkowym dniu 4 czerwca. Ale to nie ta część książki jest najbardziej interesująca. W tle wydarzeń angażujących głównych aktorów obserwujemy mnogość statystów. Są tam młodzi zajęci układaniem sobie własnego życia i starsi nierzadko zniechęceni do jakiejkolwiek aktywności – politycznej, społecznej, ekonomicznej. Prawdziwa polifonia postaw wobec rzeczywistości AD 1989! Począwszy od głębokiego zaangażowania w kampanię wyborczą Solidarności, skończywszy na tych, którzy wybory zbojkotowali lub, pochłonięci swoimi obowiązkami, w ogóle ich nie dostrzegli.
Choć Boćkowska nie jest historykiem, to wydeptała ścieżkę, którą mogą dziś iść zawodowi badacze. Niedwuznaczna zachęta, by zasadniczo zrewidować znaczenie 4 czerwca, jest bardzo kusząca. Nie tylko po to, by napisać własną wersję historii, inną od tej spod znaku Antoniego Dudka, Andrzeja Garlickiego czy Jana Skórzyńskiego. Zwrot ku grupom pozbawionym głosu, marginalizowanym, w jakiś sposób niedostrzeganym to współczesność światowej humanistyki. Na krajowym podwórku przyjęła ona w ostatnich latach kształt „zwrotu ludowego”, który opozycję pomiędzy ludem a elitami czyni fundamentalną osią opowieści o naszej historii. Jest tylko kwestią czasu, kiedy otrzymamy ludową historię transformacji.