Mark Zuckerberg i Ross Ulbricht. Libertarianie, którym nie wyszło?

Dwóch libertarian chciało zmienić świat na lepsze. Jednemu się nie udało. To wiemy na pewno. A czy drugi rzeczywiście osiągnął sukces?

Publikacja: 11.08.2023 10:00

Co poszło nie tak z realizacją marzeń założyciela internetowego Jedwabnego Szlaku? Na zdjęciu sympat

Co poszło nie tak z realizacją marzeń założyciela internetowego Jedwabnego Szlaku? Na zdjęciu sympatyk Rossa Ulbrichta w czasie rozpoczęcia jego procesu, Nowy Jork, 13 stycznia 2015 r.

Foto: Spencer Platt/Getty Images

To wcale nie miał być zwykły biznes. Nie chodziło tu przede wszystkim – jak wierzył w to głęboko jego założyciel – o chęć osobistego wzbogacenia, ale o coś znacznie większego. Choć zgodnie z wyznawaną przez niego teorią, osobista chęć zysku była motorem napędzającym społeczeństwa do aktywności biznesowej, która za pomocą praw rynku, popytu i podaży regulują się same. Wszystko psuje tylko państwo, jego regulacje i siła. Dlatego chciał stworzyć coś poza kontrolą państwa, aby udowodnić, że inny świat jest możliwy.

„Tworzę symulację ekonomiczną, aby dać ludziom możliwość bezpośredniego doświadczenia tego, jak by to było żyć w świecie bez systemowego użycia siły” – przekonywał.

Czytaj więcej

Osobliwość i nowy wspaniały świat. W co wierzą architekci przyszłości z Doliny Krzemowej?

Choć w ciągu kilku lat zdobył majątek wart kilka milionów dolarów, uważał, że właśnie w ten sposób realizuje dobro ludzkości, wciela w życie libertariańskie ideały, w które tak święcie wierzy. I został dla wielu ich męczennikiem, bo Stany Zjednoczone, państwo, w którym się urodził i w którym uczył się i założył swoją firmę, miało o jego działalności zupełnie inne zdanie niż on. Dość powiedzieć, że doprowadziło do jego skazania i osadzenia w więzieniu o podwyższonym rygorze we Florence High w Kolorado, w którym odbywa dziś podwójną karę dożywocia bez prawa do wcześniejszego zwolnienia. FBI oskarżyło go o zorganizowanie grupy przestępczej handlującej narkotykami, fałszywymi dokumentami, pranie pieniędzy i hakerstwo, a także zlecenie zabójstw.

***

Ross Ulbricht, bo o nim mowa, założył największe na świecie targowisko internetowe działające w darknecie, czyli poza oficjalnym obiegiem serwerów i infrastruktury sieciowej, w 2011 r. Nazwa Silk Road, Jedwabny Szlak, odnosiła się do mitycznej drogi, którą przemierzali kupcy, drogi, która przekraczała granice państw, różnych jurysdykcji, pozwalała jeszcze w dawnych czasach realizować marzenia o globalnym handlu.

W szyfrowanej sieci Ulbricht nie posługiwał się oczywiście imieniem i nazwiskiem. W nawiązaniu do popularnej wśród fanów nowych technologii konwencji pirackiej i hakerskiej przybrał pseudonim Straszny Pirat Roberts (Dread Pirate Roberts).

Nic jednak wcześniej nie wskazywało, że skończy jako ciężki kryminalista. Urodził się 27 marca 1984 r. w Austin w Teksasie. Jako dziecko wykazywał duże zdolności do nauk ścisłych oraz nadprzeciętny altruizm. Troszczył się o zwierzęta, był też przez wiele lat skautem. W wolnych chwilach czytał traktaty o fizyce kwantowej i teorii politycznej. W 2006 r. zrobił licencjat z fizyki, trzy lata później otrzymał tytuł magistra inżynierii materiałowej w dziedzinie krystalografii.

Czytaj więcej

Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI

Przez kilkanaście miesięcy zastanawiał się, co dalej zrobić ze swoim życiem, nie mógł znaleźć wymarzonej pracy, gdyż świat start-upów właśnie przeżywał kryzys po pęknięciu kolejnej bańki internetowej. Dlatego rok po skończeniu studiów zaczął myśleć o tym, by po prostu zacząć wcielać w życie ideały libertariańskie. Inni walczyli z systemem, tworząc aplikacje do rezerwacji taksówek czy hoteli, on postanowił uderzyć w rząd USA w bardzo czułym punkcie – tam, gdzie zużywał mnóstwo sił na walkę z nielegalnym handlem narkotykami. W wynajętym pomieszczeniu wyhodował pierwszą porcję grzybów halucynogennych, napisał kod i w lutym 2011 r. otworzył w darknecie stronę z zielonym logo z wielbłądem, na której wystawił na sprzedaż własne grzyby.

W ciągu dwóch i pół roku serwis zdobył ponad 100 tysięcy użytkowników, którzy handlowali na nim niemal wszystkimi możliwymi towarami, od zakazanych substancji farmakologicznych po fałszywe prawa jazdy oraz paszporty. Procent od szyfrowanych transakcji w kryptowalutach, który Ulbricht zachowywał dla siebie, przyniósł mu fortunę, głównie w bitcoinach, wartą kilka miliardów dolarów. Długo po tym, gdy Ulbricht trafił do więzienia, amerykańskie służby wciąż usiłowały odnaleźć kolejne poukrywane w kryptowalutach setki tysięcy dolarów pochodzące z zysków z prowadzenia Silk Road.

***

Ideologią libertariańską Ulbricht zainteresował się w młodości. Na studiach na Uniwersytecie Pensylwanii uczestniczył pilnie w posiedzeniach uczelnianego Klubu Libertariańskiego, podczas którego zgłębiano i przedyskutowywano myśl tego nurtu. I zawsze, gdy natrafiał w swej działalności na wątpliwości natury etycznej, odwoływał się właśnie do libertarianizmu.

Pewnego dnia jeden z administratorów serwisu napisał, że ktoś chce sprzedać silną truciznę, cyjanek. „Nie bardzo wiem, jakie jest nasze stanowisko. Facet nie zgłosił produktu jako trucizny, ale to jedna z najbardziej znanych trucizn używanych do zabójstw i samobójstw” (ten i późniejsze cytaty z korespondencji Ulbrichta za Nick Bilton, „Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę”, Czarne, Wołowiec 2020).

Po chwili „Straszny Pirat Roberts” odpisał, że trzeba zezwolić użytkownikowi na sprzedaż cyjanku. „To substancja, a my w przypadku wątpliwości wolimy niczego nie zakazywać”. Przecież tak samo jak Mark Zuckerberg nie ponosi odpowiedzialności za to, czym ludzie dzielą się na Facebooku, tak samo on nie ponosi odpowiedzialności za to, czym ludzie handlują w jego serwisie Silk Road. On tylko daje swobodną przestrzeń wymiany, o transakcji decydują użytkownicy.

Czytaj więcej

Threads, największy rywal Twittera, stracił połowę użytkowników w kilka tygodni

Analogiczna była jego odpowiedź, gdy administrator serwisu zasięgnął języka, co ma napisać użytkownikowi, który zapytał, czy może wystawić ofertę sprzedaży… narządów do przeszczepu. Dobra nerka na czarnym rynku kosztuje ćwierć miliona dolarów. I znów po namyśle „Straszny Pirat Roberts” poinstruował swoich pracownika, że jeśli istnieje zgoda zarówno kupującego jak i sprzedającego, to on nie widzi problemu, by jego Silk Road nie pośredniczył w takiej transakcji. Odwołał się do libertariańskiej zasady nieagresji, czyli moralne jest wszystko, jeśli nie łamie wolności innej osoby i nie posiada znamion działania agresywnego: „kwestie moralne stają się proste, gdy rozumiesz zasadę nieagresji”.

Czy jednak, gdy Ulbricht zlecił pierwsze morderstwo współpracownika, który ukradł mu 350 tysięcy dolarów i istniało ryzyko, że zdekonspiruje go przed organami ścigania, sprzeniewierzył się tym zasadom? Bo sam uznał, że to tylko urzeczywistnienie idei Murraya Rothbarda, ekonomisty i jednego z współtwórców amerykańskiego libertarianizmu, którego książki pochłaniał podczas studiów. Rothbard, jak tłumaczył sobie Ulbricht, miał przecież dopuszczać stosowanie przemocy, gdy ktoś zagraża tobie albo próbuje zagarnąć twoją własność, a jego były współpracownik właśnie tak postąpił. Uznał więc, że ma prawo do przemocy. Potem logika przestępczej działalności sprawiła, że Ulbricht zlecał kolejne morderstwa…

***

Łączymy coraz więcej ludzi. To może być złe, jeśli robią z tego zły użytek. Może to kosztować kogoś życie przez narażenie na znęcanie się. Może ktoś zginie w ataku terrorystycznym skoordynowanym za pomocą naszych narzędzi. Ale my wciąż łączymy ludzi. Brzydka prawda jest taka, że tak głęboko wierzymy w łączenie ludzi, że wszystko, co sprawia, że możemy łączyć ludzi jeszcze bardziej, jest de facto dobre”.

To fragment wpisu na wewnętrznym forum dyskusyjnym Facebooka z czerwca 2016 roku, umieszczonego przez Andrew „Boza” Boswortha, jednego z najważniejszych menedżerów w tej firmie (w 2022 roku został wiceprezesem do spraw technologicznych). Boz dołączył do Marka Zuckerberga niedługo po tym, gdy ten stworzył swój serwis. I od 2006 roku jest bliskim współpracownikiem szefa Mety, bo tak dziś nazywa się serwis założony przez studentów Harvardu w 2004 roku. Wspólnie tworzą firmę i starają się wcielać w życie ideały, które im przyświecają.

Gdy w 2011 r. Zuckerberg przeniósł się do nowej siedziby firmy, oddał przyświecającą mu ideologię nazwą ulicy, przy której mieści się firma i która widnieje na wszystkich dokumentach korporacji: „Droga Hakerów 1, Menlo Park, Palo Alto, Kalifornia”. Choć to dziś jeden z najpotężniejszych koncernów na świecie, jego założyciel noszący słynne dżinsy i T-shirty jak w czasach studenckich, wciąż uważa, że realizuje wolnościowe ideały społeczności hakerskiej.

Czytaj więcej

To Polak stworzył Roblox i metawersum. Wirtualny świat trzeba naprawić

Tłumacząc ten adres, Zuckerberg wyjaśniał, że Hacker Way, to nie tylko nazwa ulicy, ale też sposób myślenia i działania hakerów. „Słowo »haker« ma niesprawiedliwie negatywne konotacje, ponieważ w mediach oznacza ludzi, którzy włamują się do komputerów. W rzeczywistości hakowanie oznacza po prostu szybkie zbudowanie czegoś lub przetestowanie granic tego, co można zrobić. Jak większości rzeczy, można tego użyć w dobrym lub złym celu, ale zdecydowana większość hakerów, których spotkałem, to idealiści, którzy chcą mieć pozytywny wpływ na świat” – przekonywał w komunikacie do udziałowców. 

W tym dokumencie zresztą Mark Zuckerberg dokonał niezwykłego mariażu kultury hakerskiej z ideologią libertariańską. „Hakerzy starają się tworzyć najlepsze usługi w dłuższej perspektywie, szybko udostępniając i ucząc się na mniejszych iteracjach, zamiast próbować wszystko naprawić od razu. Aby to wspierać, zbudowaliśmy platformę testową, która w dowolnym momencie może wypróbować tysiące różnych wersji Facebooka. Na ścianach wymalowaliśmy słowa »Zrobione jest lepsze niż doskonałe«, aby przypominać sobie o stałej dostawie”. Założyciel Facebooka wyraził wówczas swoiste credo, zgodnie z którym państwo stanowi jedynie źródło kłopotów. Problemy, które wywołała technologia, można rozwiązać jedynie za pomocą… samej technologii, nie zaś interwencji państwa – brzmiała maksyma, którą wyznawali szefowie największych koncernów big tech. „Kultura hakerów jest również niezwykle otwarta i merytokratyczna. Hakerzy wierzą, że najlepszy pomysł i realizacja zawsze powinny wygrywać – a nie osoba, która najlepiej lobbuje za pomysłem, lub osoba, która zarządza większością ludzi” – ciągnął prezes Zuckerberg w swoim liście do inwestorów.

Sam założyciel Facebooka uznał kiedyś, że pojęcie libertarianizmu najlepiej oddaje jego poglądy. I jak opisywały dziennikarki „New York Timesa” Sheera Frenkel i Cecilia Kang w książce zatytułowanej „Brzydka prawda. Kulisy walki Facebooka o dominację”, ideologia odgrywała bardzo silną rolę w rozstrzyganiu kluczowych decyzji dotyczących przyszłości firmy. Frenkel i Kang przypominają słowa Marka Zuckerberga, które miał wypowiedzieć kiedyś, iż chciałby zaprojektować serwis, na którym ludzie mogliby „marnować czas”, ale równocześnie w publicznych wypowiedziach był bardzo moralizatorski. Serwis miał nie tyle dostarczać ludziom rozrywki, nie tylko przynosić swym udziałowcom miliardowe zyski, ale czynić świat lepszym miejscem.

Jak ocenić sytuację, w której ktoś wykorzystuje dobre narzędzie do złych celów? Na przykład gdy Rosj

Jak ocenić sytuację, w której ktoś wykorzystuje dobre narzędzie do złych celów? Na przykład gdy Rosja poprzez Facebooka wpływa na wybory prezydenckie w USA? Między innymi w tej sprawie Mark Zuckerberg zeznawał przed komisjami amerykańskiego Kongresu 11 kwietnia 2018 r.

Chip Somodevilla/Getty Images

– O k..., jak mogliśmy to przegapić – miał wykrzyknąć Mark Zuckerberg na spotkaniu ścisłego kierownictwa Facebooka, miesiąc po wyborach prezydenckich w 2016 r., gdy dostał sprawozdanie zespołu do spraw bezpieczeństwa na temat działalności Rosjan w jego własnym serwisie. Podsumowanie raportu brzmiało: „Oceniamy (...), że aktorzy sponsorowani przez państwo rosyjskie używają Facebooka w celu wpłynięcia na debatę publiczną”.

To również charakterystyczny sposób myślenia. My tylko tworzymy platformę, która łączy ludzi. To łączenie z definicji jest dobre. A że ktoś je wykorzystuje w złym celu? Jak we wpisie Boza na wewnętrznym forum: nie ponosimy za to odpowiedzialności my, tylko źli ludzie, którzy używają naszego narzędzia niezgodnie z przeznaczeniem. My uważamy, że ludzie są tacy jak my, będą wykorzystywać nasze narzędzie w dobrym celu. A jeśli ktoś wykorzysta je w złym celu? No cóż…

***

Mark Zuckerberg, tak jak Ross Ulbricht, urodził się w 1984 r., raptem dwa miesiące później niż twórca Silk Road. Dla obu kluczowym momentem w życiu były studia. Pierwszy na Harvardzie założył dla zabawy serwis, na którym zamieścił wykradzione z dziekanatu zdjęcia twarzy studentek, a który potem przekształcił się w Facebooka. Ale chodziło o coś większego niż biznes, to miało być narzędzie do czynienia świata lepszym. Dlatego tak trudno było potem władzom Facebooka zmierzyć się z oskarżeniami, że ich serwis zmienił zasady gry politycznej na całym globie, podważył kilka fundamentalnych dla demokracji zasad, pozwolił tworzyć farmy trolli, rozprowadzać fake newsy czy teorie spiskowe. Jak ujawnił dwa lata temu „New York Times”, Facebook zatajał prawdziwe statystyki popularności tekstów, by ukryć, że najszybciej rozprzestrzeniały się antyszczepionkowe teorie spiskowe. Ulbricht z kolei na uczelni został libertariańskim radykałem. Serwis interenetowy, który stworzył, miał dać ludziom prawdziwą wolność.

Obaj zarobili na swej działalności miliardy, ale to Zuckerberg jest fascynującym celebrytą, człowiekiem sukcesu i wzorem do naśladowania, a Ulbricht publicznym wrogiem, wyrzutkiem, przestępcą odsiadującym ciężki wyrok.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Więcej niż człowiek

Obu łączyło coś głębszego niż tylko fakt, że zaczynali swoje biznesy w podobnym czasie, i to, że są równolatkami. Byli przekonani, że robią coś więcej niż biznes, że ich działalność naprawia świat.

Jestem daleki od rysowania zbytnich podobieństw między nimi. Przecież Zuckerberg nie jest przestępcą, nie tylko naprawia świat, ale też angażuje się w działalność dobroczynną. Natomiast Ulbricht wybrał źle, dlatego coś w jego życiu poszło nie tak, a libertariańskie przekonania z młodości stały się tylko przykrywką do przestępczej działalności. Zuckerbergowi udało się realizować młodzieńcze ideały, a równocześnie stworzyć jedną z największych firm technologicznych świata, a z pewnością najbardziej wpływową, jeśli idzie o zmiany społeczne i polityczne. A mimo to w zestawieniu tych biografii jest coś niepokojącego. A przecież to tylko dwie sylwetki z grona tysięcy osób, które właśnie zmieniają nasz świat poprzez tworzenie narzędzi, za których sprawą świat staje się bardziej połączony, bardziej usieciowiony, a więc – w aksjologii Zuckerberga – po prostu lepszy.

To wcale nie miał być zwykły biznes. Nie chodziło tu przede wszystkim – jak wierzył w to głęboko jego założyciel – o chęć osobistego wzbogacenia, ale o coś znacznie większego. Choć zgodnie z wyznawaną przez niego teorią, osobista chęć zysku była motorem napędzającym społeczeństwa do aktywności biznesowej, która za pomocą praw rynku, popytu i podaży regulują się same. Wszystko psuje tylko państwo, jego regulacje i siła. Dlatego chciał stworzyć coś poza kontrolą państwa, aby udowodnić, że inny świat jest możliwy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS