Kiedy Wołodymyr Zełenski przemawiał w Warszawie na dziedzińcu Zamku Królewskiego, pogoda była piękna, niebo czyste, a tłumy słuchały jego słów w uniesieniu znanym z najbardziej poruszających momentów w naszej historii. Wszystko było doskonałe w formie i treści, a przede wszystkim w przesłaniu, jakie ta wizyta niosła. A przesłaniem tym była jedność.
Gdyby ktoś nieznający naszej współczesnej sytuacji politycznej stał z boku i obserwował tę uroczystość, mógłby odnieść wrażenie, że stoi na ziemi, gdzie żyje jednolita społeczność, silna tą jednością i dlatego właśnie gotowa do pomocy. Oto przyjechał ktoś prosto z wojny, żołnierz właściwie, codziennie narażony na atak i właśnie teraz stoi na ziemi bezpiecznej, pod cichym niebem w otoczeniu ludzi władzy, która jak znakomita większość społeczeństwa ma wolę pomocy i daje dowody przyjaźni. Przywódca atakowanego kraju z całą szczerością i bez obaw o to, że usłyszy w tłumie pomruki niezgody, dziękował rządowi za jego działania.
Czytaj więcej
Obejrzałam sobie nagrania programów Bosaka i Mentzena na YouTubie. Wszystko, co mówią, adresują do swoich rówieśników. A młodzi wyborcy słyszą głównie to, co dotyczy ich finansowej sytuacji. To wystarczy, żeby nie słyszeć: nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji i Unii Europejskiej.
W tłumie zgromadzonym na placu były wszystkie pokolenia, zgodnie słuchające tych słów. Wołodymyr Zełenski cytował Jana Pawła II jako niekwestionowanego przywódcy duchowego całego narodu. Słowa „niech zstąpi duch twój i odnowi oblicze ziemi” powiedział po polsku, a ich sens był jakby odnowiony. Słuchaliśmy ich z tym samym wzruszeniem, jakie niektórzy pamiętają z pierwszej pielgrzymki papieża do kraju, bo oznaczały nadzieję. Teraz słuchaliśmy człowieka, który cytuje te słowa z taką samą siłą, jakiej potrzebowaliśmy wtedy.
Czy ktoś stojący z boku i nieświadomy stanu życia politycznego mógłby przypuszczać, że jesteśmy właśnie w środku politycznej nawałnicy, że społeczeństwo mamy podzielone i wrogie, a do jedności nam tak daleko, jak z gór do morza? Niełatwo byłoby tłumaczyć wszystkie zawiłości. Oto mężczyzna w zielonym podkoszulku, niewątpliwy bohater naszych czasów, przyjechał prosto z kraju ogarniętego wojną, a którego racją stanu jest przystąpienie do Unii Europejskiej. Czy łatwo byłoby zrozumieć takiemu obserwatorowi, że rząd, któremu słusznie bohater dziękuje za pomoc, wywodzi się z partii – łagodnie mówiąc – eurosceptycznej, która w najlepszym razie uważa Unię za zło konieczne? Czy taki obserwator domyśliłby się, że cytowany papież i narodowa świętość są właśnie w ogniu publicznej dyskusji?