Konfederacja. Młodzi kontra żubry politycznego absurdu

Konfederacja zyskuje w sondażach. Zaskoczeni? A kogo innego mieliby poprzeć ci, dla których obecna kampania wyborcza jest rywalizacją głównie różnych wersji socjalizmu?

Publikacja: 31.03.2023 10:00

Krzysztof Bosak i Sławomir Mentzen – dwie najważniejsze dziś twarze Konfederacji. Pytanie, czy i kie

Krzysztof Bosak i Sławomir Mentzen – dwie najważniejsze dziś twarze Konfederacji. Pytanie, czy i kiedy wychyną zza nich Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke

Foto: Adam Chełstowski/Forum

Nieoczekiwany wzrost poparcia dla Konfederacji wywołał emocje. Według IPSOS mogłaby dziś liczyć na 11 proc. głosów w wyborach parlamentarnych. Ponieważ PiS ma w tym sondażu 34 proc., obie formacje w kolejnej kadencji Sejmu mogłyby rządzić wspólnie. Chociaż obie zaklinają się, że tego rozwiązania nie chcą.

Donald Tusk zareagował atakiem na Konfederację. W Sosnowcu oznajmił, że wraz z PiS wyprowadzi ona Polskę z Unii Europejskiej. Wypomniał też konfederatom „nadmierne zainteresowanie tematami seksualnymi”, co ma od nich odstręczać młodych ludzi. Na wyścigi politycy partii opozycyjnych zaczęli wypominać Konfederacji „wrogość wobec kobiet”, antysemityzm i antyukraińskość, a bardziej generalnie ideologiczny ekstremizm.

Czytaj więcej

Wojtyła nie był złośliwym mafiosem

Ile Mentzena, ile Brauna

Nieustannie przywołuje się tak zwaną piątkę Mentzena. Sławomir Mentzen, nie będąc nawet posłem, tak definiował kierunek myślenia Konfederacji: „nie chcemy: Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Brzmiało to faktycznie skrajnie, dwa pierwsze punkty, czytane literalnie, to wręcz podburzanie do uprzedzeń.

Dziś 37-letni doradca podatkowy jest nowym liderem Partii Korwin i opowiada, że tamte punkty opisywały socjotechnikę, ale nie były programem. Jego pierwsze deklaracje w nowej roli brzmiały powściągliwie i statecznie. Psycholog Wiesław Baryła poradził Platformie Obywatelskiej i jej potencjalnym sojusznikom za pośrednictwem Onetu wywoływanie zdarzeń, które „uruchomią” Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna.

Obaj celowali zawsze w najróżniejszych słownych ekstremizmach. W ostatnim roku manifestowali na dokładkę, zwłaszcza Braun, co najmniej wyrozumiałość wobec Putina i Rosji. Jak na złość jednak obaj ostatnio są niewidoczni. Korwin słynął w przeszłości z topienia swoich kolejnych ugrupowań skrajną, a czasem paskudną felietonistyką. Nauczył się czegoś? Młodsi koledzy próbujący uprawiać realną politykę znaleźli sposób na zamknięcie mu ust? Braunowi też? A może to tylko moment, po którym oba żubry politycznego absurdu znów przemówią?

Poza rozważaniami o dobrej konserwatywnej i wolnorynkowej Rosji (co zresztą jest nonsensem) Korwin mógłby podjąć przerwane opowieści o pozbawianiu kobiet praw wyborczych czy o niewinnym Adolfie Hitlerze. Z kolei Braun ma na podorędziu postulat chłostania homoseksualistów i podejrzenie, że Centralny Port Komunikacyjny będzie stanowił schronienie dla Żydów z Izraela.

W nowej roli

Wcześniej opozycyjna centrolewica na ogół Konfederację ignorowała. Była wygodna, skoro dzięki jej negatywnym głosom w Sejmie rząd operował na pograniczu większości, a z rzadka nawet przegrywał głosowania. Ba, podczas wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski świadomie starał się nie zrażać wyborców tej formacji. Zwolennicy PiS i wąska nisza lewicy nieantypisowskiej snuli podejrzenia o powtórzeniu manewru trwalszego współdziałania na podobieństwo węgierskiego Jobbiku, który wystartował ze wspólnych list z lewicą – przeciw Viktorowi Orbánowi. To akurat była przesada. Niemniej front przeciw Konfederacji otwarto po stronie liberalnego mainstreamu dopiero teraz.

Liderzy Konfederacji śpieszą z zapewnieniami, że chcą wywracać stolik, a nie współrządzić z kimkolwiek. Zupełnie zrozumiałe, skoro walczą o powiększenie puli i chcą zabierać wyborców także pisowcom. Mentzen oznajmił nawet, że Tusk może mu skoczyć tam, gdzie Morawiecki ma go całować. Typowy język współczesnej polityki. Dziś partie „antysystemowe” nie różnią się nim specjalnie od „systemowych”.

Zarazem trudno nie zauważyć, że ten czas raczej wyciszył wojny między Konfederacją i PiS. W kilku ważnych sprawach, choćby pytań o ochronę granicy wschodniej, ta pierwsza była po stronie rządu. W naturalny sposób głosowała wraz z PiS w sprawach ideowych (choćby broniąc pamięci o Janie Pawle II), nawet jeśli w obawie przed posądzeniem o klerykalizm nie wysuwała się tu na plan pierwszy. Wygładziła nawet kanty w stosunku do wojny w Ukrainie czy wobec sojuszu z USA, choć trudno tu mówić o stanowisku klarownym czy entuzjastycznym wobec polskiej polityki zagranicznej.

Politycy PiS też się odżegnują od paktu z Konfederacją. Padły nawet przypomnienia o tym, że ich partia jest wrażliwa społecznie, że z tego punktu widzenia może bliżej jej do lewicy. Pomijając wyrazy poparcia dla takiej ewentualnej koalicji rządowej ze strony polityków Solidarnej Polski (Janusz Kowalski), zauważmy jednak, że w PiS wielu prominentów lubi powtarzać: „W razie czego będziemy rządzić z Konfederacją”. Oczywiście, częściej wyrażają nadzieje na wyłuskiwanie do brakującej większości poszczególnych parlamentarzystów z różnych ugrupowań. Niemniej warto odnotować głośne, pełne ulgi „uff” na Nowogrodzkiej i w pomieszczeniach Klubu PiS na Wiejskiej na wieść o sondażowych zyskach potencjalnego koalicjanta.

Rzecz cała stała się przedmiotem gorzkich rozrachunków w opozycji, poza Konfederacją. Otóż strumyczki wyborców przepływające na prawą stronę obozu pozarządowgo widać było od jakiegoś czasu. Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz przestrzegali, że napędza „Konfie” poparcia idea wspólnej opozycyjnej listy forsowana przez Donalda Tuska. Wizja starcia dwóch walców mogła wyborców uważających się za niezależnych (często zresztą młodszych) popychać w kierunku siły stojącej z boku. Potwierdzali taką diagnozę niektórzy eksperci typu socjologa Jarosława Flisa.

Dziś Polska 2050 Hołowni ma w sondażu IPSOS 6 proc. PSL Kosiniaka-Kamysza – 5 proc., na pograniczu progu wyborczego. Jest prawdopodobne, że obie te formacje spróbują do wyborów pójść razem, ale czy ich elektoraty się zsumują? Pewności nie ma. Obaj ci liderzy uważają się za ofiary jednościowej retoryki Tuska. Politycy PO próbują odbijać piłeczkę. Pada konkluzja, że gdyby Hołownia był skuteczniejszy i bardziej przekonujący, do utuczenia Konfederacji by nie doszło. Tego, co tu jest czynnikiem decydującym, nie ustalimy.

Trudno sobie wyobrazić wyborców uciekających od Hołowni do Mentzena? W latach 90. pewna moja znajoma szła do urny, zamierzając zagłosować na Unię Polityki Realnej Korwin-Mikkego. W ostatniej chwili dowiedziała się, że ten lider „mówił coś przeciw kobietom”. I wybrała Unię Pracy Ryszarda Bugaja, więc partię znajdującą się na antypodach, tyle że jedną z tych mniejszych, spychanych na margines przez mainstream.

Czytaj więcej

Lekcje religii, lekcja wolności

Jedyni za wolnym rynkiem?

Sprawa ma zarazem wymiar programowy, i to bardzo ciekawy. Zacznijmy od zacytowania Leszka Balcerowicza. „Zamiast straszenia Konfederacją Tusk i PO powinni zastanawiać się, w jakiej mierze ich ściganie się z PiS w rozdawniczym populizmie zwiększa popularność Konfederacji. Na kogo mają głosować ludzie, którzy mają wolnorynkowe poglądy i nie lubią, gdy traktuje się ich jak idiotów?” – napisał na Twitterze.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że wraz z generalnym zwrotem polskiej, a i europejskiej sceny w lewo wyborcy wolnorynkowi wyparowali. Jednak istnieją. Jeszcze w roku 2019 i zwłaszcza w 2020, podczas kampanii prezydenckiej, Platforma, owszem, zapowiadała poszanowanie ustawodawstwa społecznego PiS na czele z 500+, ale próbowała to łączyć z sugestią większej obrony przedsiębiorców. Powtarzano formułkę, że z ładu społecznego w Polsce powinni korzystać przede wszystkim ci, którzy najciężej pracują, także biznes. Ostatnio Donald Tusk powtórzył tę formułkę – na spotkaniu w Częstochowie. Ale połączył to z zapowiedzią kolejnego świadczenia: „babciowego”, które ma być wsparciem dla kobiet, które zdecydują się po urlopie macierzyńskim wrócić do pracy.

Wcześniej Tusk uznał za swoje lewicowe hasło „Mieszkanie prawem, nie towarem”, ogłaszając wraz z nim obietnicę zerowego oprocentowania kredytów mieszkaniowych oraz zapowiedź znacznych sum dla rodziców osób niepełnosprawnych. Czy da się to wszystko pogodzić z rajem dla przedsiębiorców? W reakcji na wspomniane sondaże platformersi zaczęli mówić trochę więcej o interesach biznesu, zwłaszcza drobnego. Są jednak ludzie, którzy w wiarygodność tego nie wierzą. I którzy obecną kampanię wyborczą zaczynają postrzegać jako rywalizację różnych wersji socjalizmu.

Jestem umiarkowanym zwolennikiem prospołecznego zwrotu. Ale trudno sobie wyobrazić konsekwencje nieograniczonej licytacji na coraz większe wydatki z budżetu. Ciężko też pogodzić się z sytuacją, w której scena publiczna w sprawach społeczno-gospodarczych będzie miała tylko jeden biegun: rozdawniczy. Trzeba uczciwie przyznać, że przedstawiana jako populistyczna w tej akurat sferze Konfederacja nie licytuje się z innymi na wydatki państwa i nowe sfery jego interwencji. Zarazem wygasiła populizm libertariański spod znaku Korwin-Mikkego. Nie zapowiada likwidacji ubezpieczeń społecznych i ekonomicznej wolnoamerykanki.

Czy takie podejście do tych sporów musi się łączyć z poglądami Korwina czy Brauna w innych sferach? Pewnie nie, ale polityczny krajobraz nie jest układany według czyjegokolwiek planu. Można się do woli kłócić, czy starzy i nowi zwolennicy takiego podejścia to ideowi rzecznicy ekonomicznej wolności czy brutalni arywiści wierzący, że silny powinien wygrywać, słabszy odpadać. Dla czystej higieny i logiki debaty zwolennicy tejże wolności nie powinni jednak zniknąć. A Tusk, kiedyś gdański liberał, dawno się z „wolnościowej” strony debaty wypisał. Nawet jeśli PiS będzie go wciąż podejrzewał o zamiar zaprowadzenia po wyborach wolnorynkowej dżungli.

Kłopotliwi młodzi mężczyźni

Zapewne większe skłonności do podważania socjalnego konsensusu mają ludzie młodzi, szczególnie mężczyźni. Nastawieni na samodzielny sukces, niechętni płaceniu składek, nieskłonni do myślenia o przyszłych zabezpieczeniach emerytalnych. Do pewnego stopnia zawsze tak było. Przypomnijmy spore poparcie dla kolejnych partii Korwina w liceach i na uczelniach. Dziś ten trend nawet się trochę nasilił. Dlaczego? Z jednej strony mamy do czynienia z socjalnym przechyłem, co wywołuje reakcję, nawet odruch przekory. Z drugiej zaś Konfederacja unika wizerunku partii ekscentrycznych felietonistów. Na ile konsekwentnie, to się dopiero okaże, ale pierwsze sygnały tego są.

Czy chodzi też o inne grupy wiekowe? Tego się szybko dowiemy. Na razie mamy też do czynienia z szerszym trendem, chyba wykraczającym poza tę kwestię. Oto 37 proc. mężczyzn między 18. i 39. rokiem życia popiera Konfederację. W mediach społecznościowych czytam głównie połajanki pod ich adresem. To mają być ci nieszczęśni „incele”, niedostatecznie wykształceni, za to dostatecznie sfrustrowani. Pisałem niedawno w „Plusie Minusie” o kondycji i stanie ducha młodych facetów. Głównie pytałem, bo danych o motywach mamy niewiele. Ale poczucie alienacji tak dużej i znaczącej grupy jest problemem wymagającym bardziej zniuansowanego spojrzenia niż ideologiczne schematy.

Pewna feministka poucza młodych mężczyzn, że przecież niedawno wielu z nich towarzyszyło kobietom w proaborcyjnych protestach. Dlatego teraz nie powinni zawierzać prawicy. Jest w tych uwagach coś dwuznacznego. Choćby dlatego, że wielu młodych facetów uważa prawo do aborcji za bezpieczne rozwiązanie nie z powodu współczucia dla kobiet, ale dlatego, że jest to dodatkowa gwarancja dla ich braku odpowiedzialności.

Pomińmy nawet to zastrzeżenie. Aborcja czy zakres wpływów Kościoła i religii to niejedyne tematy współczesnej wojny kulturowej. Ofensywa feminizmu ma mnóstwo konsekwencji pozytywnych, ale też – pisałem o tym – przyniosła wielu mężczyznom poczucie upokorzenia, wrażenie niejasnego statusu, zagubienie w świecie, w którym trzeba być jak dawniej odpowiedzialnym za rodzinę, ale tak, żeby uznawać aspiracje partnerek. Słuszne czy niesłuszne to poczucie? Różnie z tym bywa.

Pojawiają się w sferze publicznej takie projekty jak forsowana przez Lewicę, wzorowana na rozwiązaniach kilku krajów zachodnich, ustawa wymagająca udokumentowanej zgody partnerki na seks – pod pretekstem, że dotychczasowe regulacje nie chronią przed gwałtem. Tymczasem one wbrew propagandzie chronią, problemem jest praktyka, ale odpowiada się drugą skrajnością, która każdego mężczyznę próbującego uprawiać seks czyni podejrzanym. Dziś nie ma ten projekt szans, ale za kilka lat, kiedy obecna opozycja zdobędzie władzę – dlaczego nie?

Popkultura czyni z mężczyzn winnych, zdaniem niektórych komentatorów nawet system edukacyjny nastawiony jest bardziej na satysfakcję dziewcząt niż chłopców, z czego ma wynikać narastająca luka w wykształceniu między płciami. Brzmi to cokolwiek apokaliptycznie, ale kto chce znać przyczyny zjawisk społecznych, powinien się wsłuchiwać w stan świadomości, a nawet podświadomości. Czy Konfederacja oferuje tu jakieś recepty? Na razie głównie bajdurzenia Korwina, ale na przykład brak zgody na kwoty płciowe w rozmaitych instytucjach, odwołujący się do wolności, przekonuje nawet niektórych liberałów.

Młodzi faceci nie szukają odpowiedzi w PiS, bo ten może im się wydawać zbyt mainstreamowy i skłonny do układania się z poprawnością polityczną (choć dla opozycji spod znaku Tuska i Czarzastego to niemal faszyści). Warto też brać pod uwagę, że dla części młodych mężczyzn wzorem staje się swoiste twardzielstwo – z karą śmierci i odrzuceniem ekologii na czele. Ale nie sprowadzałbym do tego ich sympatii. I nie karałbym ich etykietowaniem.

Czytaj więcej

Konrad Szymański – posłaniec złych nowin

Pytania o Europę

Ten brak zaufania do PiS, partii, która w 2005, a zwłaszcza 2015 r. pozyskała sporą grupę młodych ludzi, by ją potem stracić, ma naturalnie rozmaite przyczyny. W grę wchodzi także pewien kryzys w stosunkach z Unią Europejską, a szerzej z globalizującym się światem. Znacząca większość Polaków jest wciąż wzorcowo proeuropejska, ale środowiska znajdujące powód do kontestacji mają swoje motywacje i są coraz śmielsze. Tu również prawica Kaczyńskiego odbierana jest w niektórych środowiskach jako zbyt układna, choć znów dla liberalnego mainstreamu to antyeuropejscy awanturnicy.

To nie jest tylko abstrakcyjny spór o zakres narodowej suwerenności, choć i on ma znaczenie. W wojnie o przystępowanie do Krajowego Planu Odbudowy Konfederacja od początku przed tym rozwiązaniem przestrzegała. Przebieg tego konfliktu w oczach niektórych potwierdził jej diagnozy, niezależnie od tego, ilu Polaków wgryzło się w zawiłości sporu o tak zwaną praworządność i o reformę sądów. Otwarta pozostaje kontrowersja wokół rewolucji ekologicznej. Najświeższa decyzja o zakazie rejestracji nowych aut spalinowych po 2035 r. (po przyznaniu specjalnych ustępstw Niemcom) to jeden z powodów, dla których ludzkie lęki są co najmniej zrozumiałe. Można dyskutować o całym kierunku. Ja mam wrażenie, że europejskie, a szerzej światowe elity nie do końca wiedzą, dokąd nas prowadzą. Zdaniem niektórych Konfederacja to wykorzystuje. A zdaniem innych na to słusznie odpowiada.

Warto zarazem przypomnieć, że w kampaniach wyborczych 2019 i 2020 r. prezydencki kandydat Konfederacji, dawny narodowiec Krzysztof Bosak, uznał, że nie będzie totalnie kwestionował przynależności do Unii. I znów, jak w przypadku stosunku do wolnego rynku, stanowisko tej formacji jest w efekcie bardziej strawne dla wielu. Nie dla większości, ale stawka kilkunastu procent wyborców jest poważna.

Inni niż Lepper

Niektóre fragmenty przekazu Konfederacji pozostają niepokojące. Przypomnę, że jej koło parlamentarne w całości głosowało przeciw przyznaniu uchodźcom z Ukrainy specjalnego statusu. Nawet jeśli dziś nie widać wśród jej polityków pokusy grania antyukraińską kartą, grają nią życzliwe jej gwiazdy prawicowego internetu. Pośród konfederackiego elektoratu modna jest, można to ocenić po mediach społecznościowych, zbitka poglądów antyukraińskich, antyszczepionkowych i antyamerykańskich, często bazująca na spiskowych teoriach. Czy należałoby życzyć Polsce współrządzenia tej formacji? I czy mogłoby się to złożyć z linią Zjednoczonej Prawicy?

Podejmując ewentualną grę z Konfederacją, Jarosław Kaczyński musi mieć świadomość, że jakieś grupy afiliowane przy tym środowisku (a raczej środowiskach) mogą pozostawać pod wpływem Rosji. Czyż reżim Putina nie znalazł skutecznego sposobu na infiltrowanie zachodnich partii eurosceptycznych? Zarazem trudno się spodziewać, aby czująca wiatr w swoich żaglach Konfederacja była tak pokorna jak Andrzej Lepper, który wchodząc do koalicji z PiS w 2006 r., pogodził się z niedopuszczeniem Samoobrony do resortów związanych z bezpieczeństwem państwa: MSZ, MSW i MON.

Nie jest zresztą wcale pewne, czy niespójna, będąca związkiem różnych grup Konfederacja byłaby zdolna do podejmowania szybkich decyzji w ramach koalicji rządowej. Nie ma wyraźnego lidera: nie do końca jest nim szef koła parlamentarnego i prezydencki kandydat Krzysztof Bosak. Staje się nim, ale tylko połowicznie, Mentzen. Nie jest nawet oczywiste, że ta koalicja kanap będzie zdolna do sprawnej kampanii. Na razie widać tam słabość prawicy z lat 90. W końcu dopiero co wyrzucono z koła dwóch posłów. Pokusa warcholstwa i wewnętrznej rywalizacji pozostanie spora.

Może się okazać, że ostatnie sondaże to nie trwały trend, ale refleks chwili. Albo że nawet jeśli Konfederacja zajmie pozycję języczka u wagi w przyszłym Sejmie, nie będzie tego umiała sensownie wykorzystać. Że stanie się siłą potęgującą chaos. Logika wszechogarniającej wojny kulturowej pchać będzie jej liderów ku PiS. Zarazem trudno nie zauważyć paradoksalnej natury ewentualnego współrządzenia partii zawdzięczającej swoje sukcesy prospołecznemu kursowi, a czasem budżetowemu rozdawnictwu, z partią, która będzie bazować na swoim całkiem odrębnym stanowisku wobec takich tematów jak wolny rynek i wpływ rządu na gospodarkę, po części także Unia Europejska czy stosunek do tego, co dzieje się na wschód od Polski.

Ludzie PiS przypominają, że kilku posłów Konfederacji z kręgów narodowców miało sekretne, dobre stosunki z rządem Morawieckiego. Że czasem ratowali ten rząd swoimi głosami. Czy to jednak oznacza, że nowy rząd z Konfederacją na pokładzie okaże się bezpieczny dla Polski? Trudno nie mieć w tej sprawie potężnych wątpliwości. Parlamentarna arytmetyka może jednak przeważyć. Jeszcze ciężej wyobrazić sobie Konfederację współrządzącą z Tuskiem. Albo Kaczyńskiego korumpującego którąś z partii nazywającą się „demokratami”.

Nieoczekiwany wzrost poparcia dla Konfederacji wywołał emocje. Według IPSOS mogłaby dziś liczyć na 11 proc. głosów w wyborach parlamentarnych. Ponieważ PiS ma w tym sondażu 34 proc., obie formacje w kolejnej kadencji Sejmu mogłyby rządzić wspólnie. Chociaż obie zaklinają się, że tego rozwiązania nie chcą.

Donald Tusk zareagował atakiem na Konfederację. W Sosnowcu oznajmił, że wraz z PiS wyprowadzi ona Polskę z Unii Europejskiej. Wypomniał też konfederatom „nadmierne zainteresowanie tematami seksualnymi”, co ma od nich odstręczać młodych ludzi. Na wyścigi politycy partii opozycyjnych zaczęli wypominać Konfederacji „wrogość wobec kobiet”, antysemityzm i antyukraińskość, a bardziej generalnie ideologiczny ekstremizm.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi