Miłość do wojny. Dlaczego walka wywołuje stan podobny do seksualnej ekstazy

Pewien amerykański żołnierz przy piwie w Mosulu opowiadał mi o tym, jak piekielne oblicze ma starcie na polu walki. I jak ekscytuje go to i porywa.

Publikacja: 10.02.2023 17:00

Miłość do wojny. Dlaczego walka wywołuje stan podobny do seksualnej ekstazy

Foto: mat.pras.

Są takie wydarzenia, które wyznaczają wyraźną cezurę w życiu człowieka. Dla moich rodziców wstrząsem była II wojna światowa. W moim życiu były już trzy takie wydarzenia. W 1989 r. upadł mur berliński i powstała Europa bez granic. 12 lat później świat dotknął barbarzyński akt 11 września, atak na World Trade Center, którego skutkiem było m.in. ograniczenie wolności osobistych i szerzenie się nietolerancji. Potem dopadł nas Covid-19, paraliżując glob i odsłaniając kruchość naszej egzystencji.

Jeszcze nie skończyła się pandemia, a neocar Rosji, psychopata Władimir Putin dokonał inwazji na Ukrainę. Wojna podważyła globalną stabilność, pokazując, że wkroczyliśmy w erę niepewności. A pamiętam, jak siedem lat temu Barack Obama w wywiadzie dla magazynu „Wired” przekonywał, że wolne społeczeństwa stworzyły najlepszy od początku historii ludzkości czas do życia. Jakże się mylił.

Czytaj więcej

Jacek Pałkiewicz: Nieoczekiwany powrót Tamerlana

Siedzi w nas samych

Za sprawą całodniowych wojennych relacji dostępnych przez siedem dni w tygodniu jesteśmy od 24 lutego 2022 r. zalewani obrazami ludzkich tragedii, zniszczeń i cierpienia ofiar. Rzadko przy tym zdajemy sobie sprawę, że do mediów zwykle dociera typowy dla wojny informacyjnej zniekształcony przekaz obu stron. To lawina kłamstw, półprawd, pospolitej militarnej propagandy. Różne techniki mistyfikacji, zatajania niewygodnych epizodów czy tworzenia fake newsów pozwalają zdyskredytować przeciwnika i przedstawić jak najkorzystniejsze dla siebie obrazy sytuacji na froncie i kondycji wojsk własnych. A także, co jest wyjątkowo istotne, zdobyć przychylność światowej opinii publicznej.

To wszystko wywołuje słuszny niepokój. Śledząc na żywo rosyjską agresję, obawiamy się konfliktu globalnego, choć chcemy wierzyć, że jest nierealny. Zrozumiałe, że nasze przeżycia jako zdalnych obserwatorów zbrojnego starcia są nieporównywalne z bólem i tragedią Ukraińców. Niemniej, nawet jeśli nie doświadczyliśmy tego, co oni, żyjemy w atmosferze grozy i niepewności jutra.

Gwałt i przemoc kształtowały naszą cywilizację. Swego czasu Albert Camus konstatował: „Często się zastanawialiśmy, gdzie bytuje wojna i co czyni ją tak podłą i ohydną. Teraz już wiemy, ona siedzi w nas samych”. Zaś reżyser Francis Ford Coppola, który począwszy od „Czasu Apokalipsy”, miał spore pojęcie o wojnie i przemocy, powiedział pewnemu dziennikarzowi: „Musisz zrozumieć jedną rzecz: czy nam się to podoba, czy nie, zło jest bardziej pociągające od dobra”.

Obrazy piekła, reklamy czekoladek

Przeglądając raporty z frontów, listy żołnierzy, relacje reporterów czy analizy strategów, a także przemyślenia filozofów, odkrywamy niewygodną prawdę. Wojna i cierpienie nią wywołane nie tylko na swój sposób przyciągają, ale jednocześnie stają się odurzającym eliksirem.

Ci, co go spróbują, pokonują humanitarne odruchy, a w walce przekraczają granice okrucieństwa. Po powrocie do normalnego życia popadają w samotność i zaczynają marzyć o wyrwaniu się z monotonnej egzystencji znów na bitewne pole. Pewien weteran kampanii wietnamskiej narzekał: „Wkur… mnie to, że w telewizji, zaraz po obrazie piekła wojny, pokazują reklamy kremów kosmetycznych i czekoladek”. Mój włoski przyjaciel Giorgio Fornoni, korespondent wojenny, nie ukrywał, że cieszył się za każdym razem, kiedy redakcja wysyła go na nowy konflikt. Odwoływał się do Friedricha W. Nietzschego, jego tezy o dwoistości ludzkiej natury, naprężonej linie, po której wędruje człowiek pomiędzy dobrem a złem. To nie tylko ciemne instynkty biorące górę nad tym, co racjonalne, pchają człowieka do czynów zbrojnych, ale również przenikający do świadomości dreszcz podniecenia.

Jak każdy środek odurzający, wojna niszczy tego, kto się nią upaja. A to, co dzieje się z jednym osobnikiem, może się też przydarzyć całym społeczeństwom.

Czytaj więcej

Jak wychowywano dzieci w polskich rodzinach ziemiańskich

Mroczny urok awantury

Pamiętajmy – wyjaśniał Giorgio – że doświadczenie zmagań wojennych generuje cały szereg wartości, do których odnosimy się z najwyższą rewerencją, a to jest honor, braterstwo, gotowość do umierania za ideały, wola zwycięstwa, szlachetność czy odpowiedzialność”.

Amerykańscy prezydenci zawsze zachęcali do pójścia na wojnę przeciwko złu, odwołując się do etosu dzielnych jankesów, dla których największym zaszczytem była walka ku chwale ojczyzny. W praktyce jednak ktoś trafia do wojska dlatego, że nie dostał się na uniwersytet, inny dla pieniędzy, a ktoś – bo nie wiedział, co robić w cywilu. Wielu przyciąga zaś mroczny urok wojny.

Żołnierz elitarnej polskiej formacji, który niegdyś uczestniczył w prowadzonym przeze mnie szkoleniu surwiwalowym w Amazonii, opowiadał, że podczas wojennych misji czuł, że znalazł się na swoim miejscu. Nie miał się za herosa, poznał smak strachu, bo będąc świadkiem śmierci, zdawał sobie sprawę, że i on może zginąć. Jednak po zakończeniu służby robił wszystko, aby ponownie wyjechać, żeby nie wpaść w depresję. I wcale nie miał zamiaru usprawiedliwiać się atawistycznymi odruchami czy irracjonalnymi impulsami.

Żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej Anthony Swofford w swojej autobiografii „Jarhead” opisuje doświadczenie w plutonie snajperów podczas pierwszej wojny w Iraku. W oczekiwaniu na wyjazd na front młodzi ludzie seryjnie oglądali filmy powstałe w odpowiedzi na wojnę w Wietnamie, by wzbudzić w sobie pragnienie bycia wojownikiem.

Pewien amerykański żołnierz przy piwie w Mosulu dzielił się ze mną swoimi przemyśleniami: „Zaatakowaliśmy pod huraganowym ostrzałem, strzelając jak oszalali i omijając wijących się z bólu rannych, spalone ciała i modlących się konających. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że bój może mieć tak piekielne oblicze, które mimo wszystko na swój sposób ekscytuje i porywa”. Zaprzyjaźniony z nim reporter z San Francisco zapewniał zaś, że mimo to nie chciałby znaleźć się w żadnym innym miejscu na świecie.

Francuski korespondent wojenny Jean Hatzfeld, autor powieści „Linia zanurzenia”, wyznał, że wojna jest zawsze warta tego, by zostać na niej dłużej, bo po prostu wywiera na człowieka hipnotyczny i ożywczy wpływ. Niektórzy reporterzy są na wojnie w swoim żywiole, bo taki mają temperament. Dla innych to rodzaj ucieczki, na froncie zapominają o troskach i zobowiązaniach. Także spośród nich nie wszyscy potrafią potem wrócić do normalnego życia.

Tę moc przyciągania, jaką ma wojna, dobrze potrafią uchwycić filmowcy. Pamiętam scenę z nagrodzonego ośmioma Oscarami filmu „Patton”, w której legendarny amerykański generał George Smith Patton dokonuje inspekcji pola bitwy we Francji. Wokół zryta pociskami ziemia, dopalające się wraki czołgów, porozrzucane ciała żołnierzy. Dowódca obejmuje śmiertelnie rannego oficera, całuje go w czoło i wpatrując się w zgliszcza, wypowiada słowa, które zaniepokoją tych, którzy je dzisiaj czytają: „Jak ja to kocham. Boże, wybacz mi, kocham to bardziej niż własne życie”. Jakby potrzebował znaleźć sens, który usprawiedliwiałby poniesione ofiary.

Gra w znieczulenie

W „Czasie Apokalipsy”, jednym z najważniejszych dzieł w historii kina, opowiadającym o okrucieństwach konfliktu w Wietnamie, podpułkownik Bill Kilgore ekscytuje się zapachem napalmu o poranku, więc chętnie używa tej substancji do bombardowania w dżungli pozycji wroga. Takie namiętności rozwijają się od dzieciństwa, kiedy ulubioną rozrywką chłopców jest bijatyka. Wspominam własne podwórko, kiedy biegaliśmy z zabawkowymi karabinami za „przeciwnikiem”. Tego rodzaju igraszki – wojna, pościgi, strzelanina – sprawiały frajdę i miały w sobie coś z pierwszej przygody.

Owo beztroskie hasanie zostało przejęte przez gry komputerowe, które odtwarzając nad wyraz realistycznie piekło wojny, ludzkie tragedie, śmierć, zniszczenia, propagują szkodliwe wzorce postępowania, wynaturzają i dehumanizują życie codzienne, uczą dzieci wrogich zachowań wobec innych oraz tego, że jedynym sposobem rozwiązania problemów jest użycie siły. Gloryfikacja bitewnego klimatu sprawia, że cierpienie staje się „normalne”, a to, co dla świadka konfliktu zbrojnego jest koszmarem niepozwalającym w nocy zasnąć, dla nałogowego gracza nawykłego do widoków okropieństw staje się rozrywką. Beztroscy gracze powiększają stosy trupów, podświadomie akceptując okropieństwa i śmierć. Nie zdają sprawy, jak wygląda wojna na serio, tam nie ma nic rozrywkowego ani chwalebnego – tylko ból i zniszczenie. Trudno się do tego przyznać, ale odrażające sceny na swój sposób fascynują człowieka.

Chwilowy rozejm

Jestem pod wrażeniem prowokacyjnej książki „Miłość do wojny” amerykańskiego filozofa i psychologa Jamesa Hillmana. Wybitny współczesny myśliciel przeprowadził dogłębną analizę specyfiki ludzkiego zachowania w warunkach frontowych, odkrywając ludzką fascynację pożogą wojenną i fenomen jednoczesnego występowania pozytywnego, jak i negatywnego nastawienia do wojny. Cofnął się do mitologii, do dziwnego związku boga wojny Aresa z boginią piękna Afrodytą, skazanych na wzajemne przyciąganie się. Z tej też perspektywy wszystkie wojny, wczoraj i dzisiaj, wydają się odmianami potyczek opiewanych w „Iliadzie”.

To nie przypadek, zauważa Hillman, że literatura zachodnia rodzi się z wiersza, w którym Hefajstos produkuje broń, Ares prowadzi wojska na otwartym polu, długo oczekiwany Apollo sprowadza wojnę do miast, Atena zaś jest mistrzynią strategii. Istota konfliktu i pokoju fascynowała i inspirowała badaczy i myślicieli. Już Heraklit z Efezu, w V w. p.n.e., uważał konflikty za zjawiska powszechne z tego powodu, że wszystko, co nas otacza, powstaje w wyniku sporów.

Hillman twierdzi, że tylko doświadczając wojny na własnej skórze, można zrozumieć przemożną siłę, która ją charakteryzuje. Autor identyfikuje archetypy, filozofie, religie, które zrodziły i karmiły przygnębiającą miłość do wojny. Przekonuje m.in., że udział w walce wyzwala stany porównywalne do seksualnej ekstazy.

Sam jest przede wszystkim terapeutą. „Ta analiza, z całą jej bezwzględnością” – pisał pewien krytyk literacki – „chwyta za serce, jest gestem prewencji, próbą terapii szokowej”.

20 lat temu Joanna Bourke w eseju „Pokusy wojny”, który wywołał ożywioną dyskusję w Anglii, odkrywała psychologiczne, społeczne i kulturowe mechanizmy, które sprawiają, że zwykli obywatele stają się brutalnymi oprawcami, wchodząc w tę rolę z przekonaniem, a nawet w uniesieniu. Uznawała, że prawie każdy, kto był na linii frontu, przyzna, że gdzieś w głębi duszy zabijanie sprawiało mu przyjemność.

Czytaj więcej

Nieszczęśliwi z dobrobytu

Na ten temat wypowiada się też Chris Hedges, wieloletni korespondent wojenny „New York Timesa”, obecnie wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Nowojorskim. Świadek śmierci, bólu i cierpienia rzeszy ludzi, na początku był zszokowany, widząc żołnierzy, kolegów i wrogów, zamroczonych i uzależnionych od używek. Z czasem dostrzegł, że dramat wojenny w swojej paradoksalnej dwuznaczności jest w stanie wywołać upodobanie. Podobnie jak Hillman, zestawiał tę gorzką prawdę ze starożytnym mitem opiewanym od czasów Homera. Dla wielu uczestników kampanii wojennej, zarówno cywilów, jak i wojskowych, jest ona wręcz promiennym przeżyciem. Tak jak dla mnie podróżowanie jest narkotykiem, tak dla nich wojna staje się nałogiem. W zakończeniu swojej książki Hillman nie pozostawia miejsca na złudzenia w kwestii pokoju. Twierdzi, że jest on tylko chwilowym rozejmem w niekończącej się batalii.

Jacek Pałkiewicz

Reporter, odkrywca źródła Amazonki, uczył kosmonautów strategii przeżycia w skrajnych warunkach, prowadził zajęcia surwiwalowe dla elitarnych jednostek. Ostatnio ukazała się jego książka „Wojna u progu. Poradnik przetrwania”.

Są takie wydarzenia, które wyznaczają wyraźną cezurę w życiu człowieka. Dla moich rodziców wstrząsem była II wojna światowa. W moim życiu były już trzy takie wydarzenia. W 1989 r. upadł mur berliński i powstała Europa bez granic. 12 lat później świat dotknął barbarzyński akt 11 września, atak na World Trade Center, którego skutkiem było m.in. ograniczenie wolności osobistych i szerzenie się nietolerancji. Potem dopadł nas Covid-19, paraliżując glob i odsłaniając kruchość naszej egzystencji.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem