Plus Minus: Film fabularny „Wszystkie nasze strachy” sprawił, że stał się pan bardziej znany niż po otrzymaniu Paszportu „Polityki” w dziedzinie sztuk wizualnych w 2016 roku.
A ja myślę, że punktem zwrotnym był dla mnie udział w wystawie „Co widać” w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej w 2014 roku. Wtedy z osoby mało znanej stałem się rozpoznawalnym artystą, wniknąłem do obiegu sztuki. Film po prostu przedostał się do mainstreamu kultury, usłyszeli o mnie nawet ludzie nieinteresujący się sztuką. Takie było założenie – miał dotrzeć do bardzo szerokiej publiczności. Nie było to proste, bo opowiada o trudnych sprawach, o których powinniśmy rozmawiać. To film o mnie, moim życiu, mojej sztuce. Jednak warto powiedzieć jasno, że Łukasz Ronduda, reżyser „Wszystkich naszych strachów”, za każdym razem bierze rzeczywistość artysty i zamienia ją w fikcję fabularną, by opowiedzieć prawdę o nim. Ten sposób myślenia bardzo mi się podoba.
Zmienił coś ten film w pańskim życiu?
Bardzo dużo. Zawsze tworzyłem w rodzinnym Kurówku sztukę mającą wpływać na lokalną społeczność, zmieniać jej życie, a także moje. Od 2008 roku do teraz moje relacje z tamtejszą społecznością ewoluowały, różnie się układały. Film poprawił moją sytuację na wsi. Wielu ludzi stamtąd widziało go i dobrze, a nawet bardzo dobrze przyjęło, lepiej mnie teraz rozumie. Jak się pojawiam, także w innych wsiach, nie muszę opowiadać swojej historii, jestem od razu kojarzony. Do Kurówka niemal codziennie przyjeżdżają ludzie z rozmaitych stron Polski, ostatnio nawet przybył człowiek rowerem z Dolnego Śląska. Jednym z kolejnych skutków tego filmu jest moje uczestnictwo w jednostce Ochotniczej Straży Pożarnej w Podlesiu, wsi oddalonej o 30 km od Kurówka. Zaproponowała mi to pani komendant tamtejszej straży. No i co budujące – nie miałem żadnych negatywnych doświadczeń związanych z tym filmem.
„Wszystkie nasze strachy” doczekały się międzynarodowej dystrybucji, nawet w USA. Będą tam zrozumiałe?