Robert Kuśmirowski: Przeszłość tylko z pozoru jest gruzowiskiem

Nasz świat za bardzo przyśpieszył, twórcy dostają do dyspozycji technologiczne ułatwiacze. Tymczasem kultura powinna człowiekowi pomóc wejść w analogowy tryb istnienia, tradycyjnie oddychać i myśleć. Rozmowa z Robertem Kuśmirowskim, performerem, autorem instalacji.

Publikacja: 08.07.2022 17:00

Robert Kuśmirowski: Przeszłość tylko z pozoru jest gruzowiskiem

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Z Tadeuszem Kantorem, słynnym twórcą Teatru Śmierci, prowadził pan dyskurs na krakowskiej wystawie „Wpół do jutra” w Cricotece, ale już w 2005 roku wykonał pan pracę będącą komentarzem do jego „Umarłej klasy”. Kantor to szczególna postać dla pana?

Podoba mi się jego postawa – człowieka oddanego sztuce, ale nie podoba mi się, że przypisuje mi się „kantorowanie” (śmiech). Było miło zobaczyć, że ktoś tworzył według bliskich mi zasad, w myśl których rzekomo obumarłe rzeczy dalej żyją. Kantor szanował rekwizyty i przedmioty, czyli raz wprowadzonych do swojego świata nie zastępował nowymi.

Jak to się dzieje, że chociaż nie przekroczył pan jeszcze pięćdziesiątki, to jest tak mocno zanurzony w przeszłości, że zyskał miano archeologa?

Szczerze i poważnie podchodzę do sztuki. Nie bawię się nią. Co najwyżej akceptuję ironię, pod którą kryje się istotny przekaz. Buszuję po XIX wieku i początku XX wieku. To był jeszcze czas, kiedy ludzki intelekt miał największe znaczenie. Chylę czoła przed tymi, którzy byli przed nami, oraz ich dziedzictwem, wielką skarbnicą wiedzy z czasów, kiedy nie dało się działać na skróty. Niestety, po dwóch wojnach światowych zerwana została ciągłość sztuki oraz przekazywania rzemieślniczej wiedzy kolejnym pokoleniom, a część wiedzy z tym związanej obumarła. Dawne rozwiązania techniczne niełatwo dziś odtworzyć. Trzeba samemu wszystkiego od początku się uczyć, bo nie ma książek na temat dawnych technologii.

Przeżywamy czas rozproszenia, chaosu?

Znajdujemy się w zapaści, co objawia się w różnych dziedzinach, którymi się zajmuję. Ludzie nie są dziś w stanie zbudować na przykład neogotyckiego kościoła. Nie mamy wiedzy choćby o sezonowaniu materiałów, nie tylko drewna. Mało kto wie, że „dojrzewanie” materiału dotyczy także stali odlanej w hucie, która musi rdzewieć i odprężać się sześć lat – nie pod dachem, tylko na powietrzu, gdzie zmieniają się warunki atmosferyczne. Dziś drewno i stal przerabia się z dnia na dzień. To patologia. Nasz świat za bardzo przyśpieszył, zgadzamy się na półśrodki, wszystko jest tylko na chwilę, a potem się zobaczy. W kulturze dzieje się tak samo jak w budowlance. Twórcy dostają do dyspozycji technologiczne ułatwiacze, przyśpieszacze. Tymczasem kultura powinna człowiekowi pomóc wejść w analogowy tryb istnienia, tradycyjnie oddychać i myśleć.

Jednak kultura jest obrazem świata, w jakim żyjemy.

Ale ja nie jestem odosobniony w potrzebie spowolnienia życia. To jest lek, antidotum na pędzącą rzeczywistość. Żeby coś naprawdę przeżyć, odczuć, nie można piętrzyć bodźców, bo w końcu nie czuje się nic. Zamiast dreszczy emocji jest wtedy tylko obojętność. Zamiast głębi – powierzchowność. Dawniej ludzie lepiej dawkowali sobie wrażenia. Archeolog żyje współcześnie, ale szuka skarbów przeszłości.

W pana sztuce instalacja jest rodzajem teatru, a widz nie tylko obserwatorem, ale także uczestnikiem.

Myślę, że to bardziej sekwencje filmowe, ruchoma fotografia. Czyli nie teatr, dialog, ale przeważnie kadry. Sztuka wizualna jest pomiędzy książką, filmem, fotografią a dźwiękiem. Czymś na styku. Tak jest i w przypadku wystawy w austriackim Kunstraum Dornbin.

Czytaj więcej

Polska ludowa od kuchni

…która ma postapokaliptyczny charakter. Oparta na filmie „Stalker” Andrieja Tarkowskiego z 1979 roku opowiadającym o terenie znanym jako „Strefa”, który został militarnie odcięty po tajemniczych wydarzeniach…

Ta wystawa była jedną z tych, które od dawna w sobie nosiłem. Na szczęście wystawiennicze wnętrze dawnej hali montażowej zostało pozostawione w oryginalnym stanie, bez przemalowywania na biało. To mnie zainspirowało. Tak powstała aura radioaktywnej przestrzeni, do której wchodzą widzowie. Dla mnie jest nie tylko niepokojąca i groźna, ale i piękna. Choć nie ma co ukrywać, że wojna w Ukrainie wzmogła dreszcze, przywołała lęki – nie tylko w widzach, ale nawet w kuratorze. Ja mam tę lekcję przerobioną, mimo że mnie na II wojnie nie było. Mieszkam przy obozie koncentracyjnym na Majdanku, jedynym nierekonstruowanym, ale zachowanym muzeum. Każdego dnia pobieram przypominającą dawkę edukacyjną, bo przejeżdżam tamtędy, kiedy odwożę córeczkę do przedszkola. Ona mówi: „o farmer, stodoły”. I jak dziecku tłumaczyć, że jest inaczej? Na razie macham ręką i mówię: „tak, tak”. Przyjdzie czas na prawdziwą opowieść…

Wystawa w Barbican Center w Wielkiej Brytanii też nie była wesoła – wystawiennicza przestrzeń została przekształcona w bunkier z czasów II wojny światowej, labirynt tajemniczych pomieszczeń, była też drezyna biegnąca wzdłuż toru znikającego w ciemnym tunelu…

Tak naprawdę już znacznie wcześniej, bo w 2003 roku, zajmowałem się „trupistanem”, czyli nadawaniem zepsutym przedmiotom użyteczności, funkcjonalności, doprowadzeniem ich do atrakcyjności. Takie obiekty pobudzają mnie do snucia historii, aktywizują do działania. Przeszłość tylko z pozoru jest gruzowiskiem. To skarb.

Do czego panu potrzebny?

Nurkuję w przeszłość, by przekonać się, jak to jest żyć innym, dawnym życiem. Poznać inny sposób myślenia, działania. Przyswojenie metod postępowania tych, którzy byli przed nami, poszerza horyzonty, pozwala poczuć się dziś w jakimś stopniu wynalazcą. Z tego powodu czasem kopiuję obiekty, które w moich instalacjach tylko pozornie wydają się znajome. W rzeczywistości dopiero je tworzę, nadaję nowe znaczenia, szukam nowych funkcji. Kopiuję też rzeczy, które wydają się, że istniały, choć ich odpowiedników nie znajdziemy w rzeczywistości. Żeby tego dokonać, trzeba być obecnym mentalnie w dawnych czasach, doświadczać ich przez praktyczne działanie. To jakby podróż w czasie. Inaczej wtedy oddycham, myślę. I uczę się przeszłości.

Przyszłość jest na straconej pozycji?

Znajomość i rozumienie mechanizmów powstawania kolejnych warstw świata i naszej cywilizacji, pojawiania się kolejnych wynalazków, daje również wiedzę, jak wejść w przyszłość. Tak jest na przykład z myśleniem o muzyce, dziś jeszcze nieznanej, ale za jakiś czas atrakcyjnej. Pochłaniają mnie także nowe rozwiązania techniczne. Dziesięć lat temu wymyśliłem oprogramowanie, które stosowane jest dziś w medycynie. Chodzi o aplikację „lekarz prywatny”, która jest programem komputerowym pomagającym znaleźć pacjentowi odpowiednie lekarstwa na jego przypadłości, by wyzdrowiał. Trzeba tylko podać mnóstwo swoich danych: wagę, wzrost, wyliczyć przebyte choroby, zażywane leki. To samo oprogramowanie zastosować można w optyce i fonetyce. Wyobraźmy sobie, że jeśli codziennie „uczymy” aplikację najlepszych utworów, wskazując jednocześnie najgorsze, których nie chcemy słuchać, komputer jest w stanie na następny dzień zaserwować nam nie tylko kilka utworów, ale i płyt. Po kolejnych korektach aplikacja staje się coraz bardziej indywidualna, osobista. W sztuce takich rozwiązań jeszcze nie ma, ale jak wiadomo, wszystko jest tylko kwestią czasu.

Z jednej strony przeszłość jest dla pana źródłem inspiracji i wzorcem, a z drugiej strony sięga pan po najnowsze technologie, które coraz bardziej nas od siebie izolują. To sprzeczność.

Coś w tym jest, ale uwielbiam skrajności. Nie jestem tylko artystą – archeologiem utytłanym w kurzu i błocie, grzebiącym w reliktach przeszłości. Cały czas balansuję między różnymi dziedzinami objawiającymi zdobycze ludzkości. Nie mogę być wszędzie osobiście, ale przynajmniej mentalnie mogę podróżować do różnych światów.

Dużo czasu spędza pan codziennie przy komputerze?

Nie. Dzielę życie pół na pół – na zajęcia fizyczne i administracyjne. Wszystko robię sam, nie mam nikogo do pomocy. Sam ładuję na samochód rzeczy, które trzeba zawieźć na wystawę. Jestem kierowcą i sprzątaczką. Samodzielnie prowadzę zabiegi promocyjne. Konstruowanie wystawy w dużej przestrzeni jest dla mnie przygodą i radością. Spędzam w jej przestrzeni tyle czasu, ile się da, żeby poczuć smak budowanego przeze mnie świata. Nie wyobrażam sobie używania współczesnych „przyśpieszaczy”, jakimi są drukarki 3D. Wyzbyłbym się wtedy wiedzy, którą mogę zdobyć tylko w trakcie tradycyjnych procesów tworzenia. Kreacja wynika też ze zmęczenia, kiedy wpada się w trans. Kiedyś jeszcze dochodził alkohol, ale od pewnego czasu nie używam go i nie palę.

Zrealizował pan dotąd ponad 500 wystaw – mniejszych i większych. To liczba, którą można by obdzielić – i to sowicie – życie wielu artystów.

Dodam, że ani jednej wystawy nie odwołałem, a każda jest ważna i stanowi zaczyn kolejnej, większej. Frajda odkrywania kolejnych rzeczywistości stwarza pokusę, by przygotowywać jeszcze więcej ekspozycji. Niektóre pomysły latami czekają w mojej głowie na realizację.

Wiele jest anegdot na temat pana kolekcjonerskich zapędów.

Kiedy moje magazyny zapełniły się po raz pierwszy tak, że nie mogłem już nic w nich zmieścić, powstała wystawa „Masyw kolekcjonerski” w krakowskim Bunkrze Sztuki w 2009 roku. Moje zbiory wypełniły wtedy całe drugie piętro galerii. W tej masie były też i takie rodzynki jak gotowe woskowe figurki z kapliczki bożonarodzeniowej królowej Bony. Był nawet kącik medyczny m.in. z protezami. Jeszcze w trakcie wystawy dokonywałem zakupów na Allegro i innych aukcjach.

Jakie kryterium musi spełnić przedmiot, by trafić do pana kolekcji?

Gdybym to wiedział, pewnie nie ruszałbym się z domu, tylko ciągle kupował przez internet. Tak nie jest. Kiedy zwiedzam miejsca, spotykam się z ludźmi, pojawiają się kolejne inspiracje i nabywane przedmioty. To zabawa, ale i ciągła nauka o materiałach, technologiach wytwarzania rzeczy. Kiedyś spędzałem dużo czasu na bazarach ze starociami, ucząc się, dziś mam już o wiele większą wprawę.

Podobno nawet ma pan w kolekcji wielki słup telekomunikacyjny…

Owszem, wykopałem go sprzed domu byłego dyrektora Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Nie czekając nawet na urzędową zgodę, która przyszła później, na szczęście.

Czy to najbardziej osobliwy przedmiot w pana kolekcji?

Nie. Są i locomobile, czyli pionierskie samochody, dziwne drzwi więzienne, przecudne urządzenia do kompresji np. warholowskich puszek po zupach. Wszystkie te zupy – marchewkowa, fasolowa, pomidorowa – pozostawiały swój pigment. Moje urządzenie odzyskiwało go i przekazywało do elastycznej rurki, która z kolei wykonywała automatyczne ruchy podobne do tych, jakie wykonywał ręką malarz Jackson Pollock, tworząc swoje słynne obrazy. Osiągnąłem podobny efekt. To wszystko pokazywałem w 2011 roku w Johnen Gallery w Berlinie.

Czytaj więcej

Hobbysta i majsterkowicz

Ile przedmiotów pan posiada?

Skatalogować się ich nie da, ich liczba rośnie w zawrotnym tempie. Po pierwszej prezentacji „Masywu kolekcjonerskiego” rozdałem wszystkie przedmioty z wystawy, ale już w 2014 roku magazyny znowu zapełniły się pod sufity. Były to diaskopy, epidiaskopy, projektory, instrumenty muzyczne, konsole medyczne do prowadzenia kardiogramu, różne dziwne fotele, czasem wywołujące traumatyczne wrażenie. Kiedy te wszystkie dobra zaczynały się piętrzyć powyżej mojej głowy, wyglądały jak lwy w klatkach czekające na uwolnienie. Pozostała mi tylko decyzja, jak i gdzie mają uciec. Wtedy wymyśliłem „Tężnię”, potężny obiekt prezentujący po raz drugi zawartość moich magazynów. Pokazywałem tę instalację w Kielcach, w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej, w Gruzji w Tbilisi, we Lwowie, we Wrocławiu, w Lublinie i również we wnętrzu galerii Arsenał w Białymstoku. I w Muzeum Narodowym w Krakowie. Finalnie znajduje się w Visual Parku w Poznaniu.

Są przedmioty szczególnie przez pana hołubione?

Owszem. Miałem, na przykład, zbiornik na ropę, niesamowitej urody, arcydzieło malarskie malowane przez rdzę i śniedź. Wielokrotnie go pokazywałem – ostatecznie stał się częścią „Tężni”. Podobnie łącznice, czyli kable do łączenia rozmów w dawnych centralach międzymiastowych. Uwielbiam poezję pulpitów, kabli, tarcz do wykręcania numerów – tym bardziej że pamiętam je z dzieciństwa, kiedy mama zabierała mnie do pracy. Była łączniczką. Zostawiała mnie przy stacji z monosłuchawką, żebym słuchał bajek emitowanych na kanale nr 26. To było wspaniałe i pewnie wpłynęło na moje upodobanie do przedmiotów.

Z niektórymi ciężko mi się rozstać. Tak jak z rowerem, na którym pojechałem z Paryża do Lipska, realizując projekt w Lipsku: „Artyści i ich terytoria”. Jadąc na rowerze, układałem sobie w głowie plan dotyczący nie tylko wystawy, ale i życia.

Dba pan jakoś szczególnie o przedmioty?

Raz miałem w magazynie awarię. To była zimowa noc, około godz. 19. Zobaczyłem wielki gęsty dym. Na szczęście okazało się, że to para wodna. Jednak lakier na blatach zabytkowych stołów stał się biały jak śmietana. Rano okazało się, że stoły są jeszcze piękniejsze niż wcześniej. Teraz, po prawie siedmiu latach kolejnego gromadzenia przedmiotów, wymyśliłem nowy sposób na wyczyszczenie swoich magazynów. Myślę zresztą, że wkrótce moje zbieractwo zejdzie na dalszy plan. Mam chęć na powrót do najprostszych artystycznych działań, używając jedynie ołówka i papieru. W rysunku można skondensować doświadczenie i wiedzę. Uzmysławiam to sobie, kiedy robię eksperymenty dla studentów.

Czego ich pan uczy?

Pełnego zaangażowania w podejściu do sztuki. To uskrzydla, uzdrawia psychikę. Uczę ich postawy artystycznej. Uświadamiam, że to, co najważniejsze, jest w nich samych. W każdym jest skarb na wagę złota, tylko potrzeba czasu, zaangażowania, żeby go odkryć. Ważne, żeby nie tworzyli sztuki w myśl obowiązujących trendów. Mechanizmy rynku sztuki są niszczące szczególnie dla młodych.

Kontakt z młodymi artystami ułatwia panu dokonywanie wyborów do kolekcji PKO BP?

Owszem. Staram się szukać outsiderów. Jest wielu młodych zdolnych tworzących poza instytucjonalną edukacją artystyczną, żyjących z pracy w fabrykach albo supermarketach. Tworzą z potrzeby duszy i serca, ich pasja jest wielka. Bywają prawdziwie odkrywczy i wcale się nie chwalą swoimi pracami. Nieraz muszę się namęczyć, by ich przekonać, żeby je pokazali.

Prawie na każdej swojej wystawie jest pan obecny na fotografiach, w postaci monideł. To tęsknota za wielością biografii?

Raczej dowód, że jestem obecny mentalnie w każdej wykreowanej przez siebie przestrzeni. Z tego powodu zostawiam swój ślad w postaci swojej podobizny, choćby na marginesie wydarzenia. Odpowiednia stylizacja stwarza złudzenie bycia częścią tworzonej rzeczywistości i uwiecznionego w niej czasu. Taki sposób podróżowania jest niesamowity. Sen może się przy nim schować.

Czytaj więcej

Lustro przeszłości. Andrzej Bart wydał nową powieść

A Udo Volfram, czyli pana facebookowy alter ego, skąd się wziął?

Pasuje do komponowanych przeze mnie utworów muzycznych. Powstają z użyciem starych postmedycznych i militarnych urządzeń. Używam ich do rejestracji nagrań i wydawnictw winylowych. Sztuki plastyczne są jednym z najpiękniejszych komunikatów, ale gdybym miał je rzucić – zająłbym się całkowicie muzyką. Przyjdzie i taki czas.

Robert Kuśmirowski (ur. 1973) jest absolwentem Wydziału Artystycznego Instytutu Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, na którym uzyskał dyplom w pracowni Rzeźby Monumentalnej prof. Sławomira Andrzeja Mieleszki. Większość prac Kuśmirowskiego jest oparta na rekonstrukcji i kopiowaniu starych przedmiotów, dokumentów, fotografii, a raczej tworzeniu ich łudząco podobnych imitacji. Laureat Paszportów „Polityki” (2005). Mieszka i pracuje w Lublinie

Od 30 czerwca w Galerii Sztuki im. Jana Tarasina w Kaliszu trwa wystawa Roberta Kuśmirowskiego zatytułowana „Story ON/OFF”

Plus Minus: Z Tadeuszem Kantorem, słynnym twórcą Teatru Śmierci, prowadził pan dyskurs na krakowskiej wystawie „Wpół do jutra” w Cricotece, ale już w 2005 roku wykonał pan pracę będącą komentarzem do jego „Umarłej klasy”. Kantor to szczególna postać dla pana?

Podoba mi się jego postawa – człowieka oddanego sztuce, ale nie podoba mi się, że przypisuje mi się „kantorowanie” (śmiech). Było miło zobaczyć, że ktoś tworzył według bliskich mi zasad, w myśl których rzekomo obumarłe rzeczy dalej żyją. Kantor szanował rekwizyty i przedmioty, czyli raz wprowadzonych do swojego świata nie zastępował nowymi.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi