Jonas Vingegaard. Wygrana w głowie, potem w Tour de France

W Danii jeszcze przed tegorocznym Tour de France Jonas Vingegaard był mniej znany niż jego teściowa Rosa Kildahl, lokalna 57-letnia celebrytka, gwiazda programów kulinarnych.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

Jonas Vingegaard. Wygrana w głowie, potem w Tour de France

Foto: Thomas SAMSON/AFP

Teoretycznie, to nie miało prawa się wydarzyć. 25-letni Vingegaard 24 lipca na Polach Elizejskich w Paryżu odniósł jedne z najbardziej prestiżowych zwycięstw w świecie sportu. I przy tym niemal całkowicie niespodziewane. Wygrał Tour de France. Pokonał dwukrotnego zwycięzcę wyścigu, Słoweńca, mocnego faworyta, Tadeja Pogačara.

Nawet w peletonie był do tej pory kolarzem drugiego, a może nawet trzeciego szeregu. Mimo drugiego miejsca w ubiegłorocznej „Wielkiej Pętli” niewielu widziało w nim przyszłego zwycięzcę wyścigu. Kartka papieru z listą jego dotychczasowych zwycięstw była niemal tak samo blada, jak on sam, a dobrze znane rywalom problemy mentalne nie pozwoliły traktować go z pełną powagą jako kandydata do triumfu.

Czytaj więcej

Raducanu i Fernandez. Historie niesamowite

Idealny wygląd

Kolarstwo rządzi się jednak pewnymi żelaznymi regułami. Dyrektorzy i trenerzy najlepszych drużyn profesjonalnych mają oko na niektórych zawodników, nawet jeśli nie osiągają spektakularnych wyników. Przede wszystkim ich badają. Próby wydolnościowe, dokładne analizy morfologiczne mówią wiele, jeśli nie wszystko, o kolarskim potencjale. Dokładnie sprawdzony jeszcze jako junior Michał Kwiatkowski znalazł się od razu na liście życzeń jednego z najbardziej znanych dyrektorów Patricka Lefevere’a, by kilka lat później podpisać kontrakt z prowadzoną przez niego grupą (dziś – Quick-Step) i rozpocząć wielką karierę.

Vingegaard został dokładnie rozszyfrowany stosunkowo późno. W przeciwieństwie do Kwiatkowskiego nie odnosił sukcesów w kategoriach juniorskich, wygrał tylko jeden regionalny wyścig. Gdy miał 21 lat, na Tour du Loir-et-Cher zwrócił na niego uwagę francuski kolarz Tony Hurel. – Kiedy zawodnik jest szczupły i ma duże kości udowe tak jak on, na ogół dobrze jeździ pod górę. Pod Vendôme rozpoczął piekielny atak, udało mi się później pokonać go w sprincie, ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Potem zdziwiłem się tylko, że nic do tej pory nie wygrywał – opowiadał francuskim mediom Hurel.

W tym samym wyścigu Vingegaard wygrał klasyfikację górską. W sezonie 2018 wykorzystał jeszcze kilka innych okazji, by pokazać swój talent specjalisty od jazdy po górach. Znalazł się w gronie najzdolniejszych duńskich zawodników młodego pokolenia. Był pod ścisłą obserwacją najważniejszych ludzi w najważniejszych grupach. Na zgrupowaniu w Hiszpanii na blisko siedmiokilometrowym podjeździe pobił lokalny rekord. To, co było widać na szosie, potwierdziły badania. Ten niepozorny Duńczyk miał ogromny fizyczny potencjał. Z półzawodowej grupy ColoQuick trafił do kolarskiego potentata LottoNL-Jumbo, dziś Jumbo–Visma. Podpisał dwuletni kontrakt. Na razie na próbę.

Pokonać stres

Angaż do czołowego zespołu World Tour nie oznaczał jeszcze powodzenia, a w przypadku pochodzącego z niewielkiej rybackiej miejscowości Hillerslev kolarza istniały problemy, które nie pozwalały mu wygrywać.

Vingegaard zawsze był słaby psychicznie. Podczas wyścigów zżerały go nerwy. Spalał się, w konsekwencji przegrywał. – Do 16. roku życia miał wymioty przed każdym wyścigiem – opowiadała jego mama Kristina.

Rodzice wiedzieli doskonale, co się dzieje. Mimo że sami są entuzjastami kolarstwa, wozili syna na wycieczki rowerowe po Alpach i cieszyli się, że uprawia ten sport, nie mogli patrzeć na to, jak cierpi psychicznie. – Jonas, jeśli się boisz, dlaczego dalej to robisz? Nic się nie stanie, jeśli zrezygnujesz – mówiła mu matka. Vingegaard nie chciał zerwać z tym, co lubił najbardziej na świecie. Nie wyobrażał sobie życia bez kolarstwa.

Jeszcze w wieku juniora trenerzy pomogli mu zwalczyć odruch wymiotny przed startami. Nadal jednak walczył z wewnętrznymi demonami. Był nerwowy, niespokojny, nie mógł się skoncentrować. Miał 20 lat. Czas najwyższy, by dokonać kluczowych życiowych wyborów – wyczynowy sport albo praca.

Postawił na jedno i drugie. Trochę z przymusu. Szefowie półzawodowej grupy ColoQuick pozwolili mu reprezentować zespół, ale bez kontraktu. Aby przeżyć, musiał pracować. Ale praca była też elementem terapii i wychowania. Został zatrudniony w przetwórni rybnej. Sortował ryby, woził je na targ. Harówka. Po pracy trenował po trzy, cztery godziny dziennie. Tak żył przez niemal dwa lata. – To był bardzo źle zorganizowany chłopak i zupełnie niewierzący w siebie. Dzięki pracy miał zajęty czas, nauczył się organizacji własnego dnia i codziennego życia – powiedział Christian Andersen, jeden z dyrektorów sportowych zespołu ColoQuick.

Psychiczne problemy nie znikły. Jeszcze w tej drużynie startował w młodzieżowych mistrzostwach świata w Innsbrucku (2018). Oczekiwano po nim dobrego rezultatu. Był nadzieją reprezentacji. Nic z tego. Przed startem trząsł się jak galareta. Był sparaliżowany. Przyjechał daleko za najlepszymi.

Rok później odniósł jednak pierwszy wielki sukces zawodowy w barwach Jumbo-Visma. W Kościelisku, na mecie obok kościoła Kazimierza Królewicza, wygrał najtrudniejszy etap Tour de Pologne. Włożył żółtą koszulkę lidera. To był z jego strony pokaz kolarskiej siły i możliwości, ale też kompletne zaskoczenie. – Uważajcie na niego, nie lekceważcie go, pracujemy nad nim, to nasza przyszłość, kryje się w nim bestia – mówił wtedy dziennikarzom polski masażysta grupy Jumbo-Visma Michał Szyszkowski.

Dzień później wokół Bukowiny Tatrzańskiej miał jechać po zwycięstwo. Zawiódł. Na metę – on, świetny góral – w umiarkowanie trudnych polskich górach, dojechał dopiero 81. Jak zwykle w takich przypadkach przed startem nie spał, nie mógł nic zjeść, trząsł się ze strachu.

Czytaj więcej

Wieszcz w każdym oknie

Kobieta, która zmieniła życie

Większą pewnością siebie niż w kolarskich wyścigach wykazał się w życiu. W ColoQuick wpadła mu w oko starsza od niego o 11 lat specjalistka od PR Trine Hansen. – Miałam 32 lata, a on wyglądał na lat 14. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi, ale on naciskał. Uległam – opowiada Trine. Jest córką Rosy Kildahl, duńskiej gwiazdy programów kulinarnych. Do momentu zwycięstwa w Tour de France, dużo bardziej znanej w ojczyźnie niż jej zięć.

Pod wpływem partnerki Vingegaard stał się innym człowiekiem. Zmieniła się jego życiowa perspektywa. Skierował myśli i działania gdzie indziej. Nie myślał tylko o kolarstwie. Partnerce mówił nawet, że chce zostać bankierem. – Widziałam się już jako żona bankiera – wspomina Hansen. Po dwóch latach para doczekała się córeczki, Fridy. A Jonas nie poszedł jednak do pracy w banku, ale został w peletonie. Zaczął się wybijać. W 2021 roku odnosił kolejne zwycięstwa, na razie w wyścigach niższej rangi – Settimana Internationale Coppi e Bartali.

Kiedy lider Jumbo–Visma Primoż Roglić wycofał się z Tour de France, na barki nieśmiałego Duńczyka spadła odpowiedzialność przywódcy zespołu. Nie pasował do tej roli, ale – jak już wspomnieliśmy – do Paryża przyjechał w ubiegłym roku jako drugi. Ten wynik umknął uwadze za sprawą fenomenalnej postawy zwycięzcy Tadeja Pogačara, który miał nad Vingegaardem ponad pięć minut przewagi w klasyfikacji generalnej.

Dwaj bracia

Pozytywny wpływ wywarło na Vingegaarda osobiste, rodzinne szczęście. Ale nie tylko. Zmienił się sposób postępowania grupy Jumbo wobec Duńczyka. Zapewnili mu opiekę trenerów mentalnego i kolarskiego. Mógł z nimi rozmawiać o każdej porze dnia, radzić się w każdej sprawie. M.in. dla niego został zorganizowany wewnątrz zespołu program Mentalen Academy. W Jumbo widzieli, że mają u siebie wartościowego zawodnika. Nie chcieli go stracić.

Bardzo pomógł mu również Roglić. „Są jak dwaj bracia” – mówią o nich. W tym roku, kiedy Słoweniec znów musiał się wycofać, przysyłał mu przed każdym etapem wiadomości z wytycznymi taktycznymi i słowami wsparcia.

Ale działań, które miały sprawić, by Duńczyk wyrzucił z głowy myśli o możliwym niepowodzeniu, stres związany ze startem, było więcej. Przed rozpoczęciem wyścigu w Kopenhadze Vingegaard zlikwidował swój stary numer telefonu. – Tour de France to takie wydarzenie, że wiadomości przysyłają znajomi, którzy nie widzieli go od kilku lat, a on jest grzeczny, w ubiegłym roku zawsze im odpowiadał, zamiast skupić się na starcie – tłumaczyła partnerka kolarza.

Gdy Roglić wycofał się z „Wielkiej Pętli”, a Vingegaard jeździł już w żółtej koszulce, szefowie Jumbo ani razu nie powiedzieli mu, że to on jest liderem. Co więcej, podczas codziennych odpraw, kiedy w autobusie wyznacza się cele na etapie, trenerzy jako jedynemu w zespole nie mówili, czego od niego oczekują. Dopiero dwa dni przed decydującą jazdą indywidualną na czas powiedzieli mu, żeby „obronił swoją pozycję z ubiegłego roku”. Żadnej dodatkowej presji, żadnej niepotrzebnej, a w jego wypadku szkodliwej, mobilizacji. Ta wyjątkowa praca mentalna przyniosła oczekiwany efekt.

Czytaj więcej

Nowe problemy selekcjonera. Kontuzje przed meczem Polska - Szwecja

Kłopotliwe dziedzictwo

Vingegaard został drugim duńskim triumfatorem „Wielkiej Pętli”, ale o zupełnie innej historii, żyjącym w nowej kolarskiej epoce. Może to jakiś znak, ale urodził się w 1996 roku. Wtedy pierwszym i jedynym duńskim zwycięzcą Tour de France został Bjarne Riis. Nazywano go „Pan 60 procent”. Po 11 latach okazało się, że jeździł w wyścigach ze stężeniem hematokrytu we krwi bliskim 60 procent. Przyznał się do stosowania EPO, najpopularniejszego i najbardziej wyniszczającego organizmy środka dopingowego w kolarstwie. Mimo to nie został usunięty z listy zwycięzców, choć takie próby zostały podjęte.

Riis podobnie jak Lance Armstrong, Jan Ullrich i wielu innych zostawił jednak po sobie dziedzictwo kolarstwa zepsutego dopingiem i nawet dziś po wielu latach Vingegaard musi walczyć z tym kłopotliwym i niepożądanym spadkiem. – Podejrzenia mi nie przeszkadzają i rozumiem, że pojawiają się w związku z trudną przeszłością kolarstwa. Sposób, w jaki funkcjonowało 15 lat temu, może zrodzić takie pytania. Ale to nie jest to samo kolarstwo. Urodziłem się w 1996 roku i wiem, że Dania ma też swoją dopingową historię, zresztą tak jak inne kraje. Ale to nie moja historia. Nie chciałem i nie mogłem stosować dopingu. Jeśli warunkiem bycia kolarzem byłoby stosowanie dopingu, to nie zostałbym kolarzem. Wybrałbym inny zawód. Nasz sport się zmienił. A jeżeli chodzi o moją drużynę, to mogę podać rękę każdemu z kolegów. Jesteśmy w 100 procentach czyści – zapewniał po zwycięstwie w Paryżu.

Antydopingowa deklaracja stanowi istotny element współczesnego kolarskiego protokołu dyplomatycznego. Dziennikarze zadają pytania na temat niedozwolonego dopingu, zwycięzcy najważniejszych wyścigów – na ogół przewidywalnie – na nie odpowiadają. Dla kolarzy to jedyna nieprzyjemna chwila w okresie świętowania zwycięstwa. Więcej mają jednak powodów do radości.

Sukces Vingegaard celebrował w otoczeniu rodziny, partnerki i córeczki. O Tinie Hansen mówi, że „bez niej nie byłoby tego wszystkiego”. Podczas dekoracji żółtą koszulkę przyjął z rąk syna królowej Małgorzaty II, księcia Joachima. W Paryżu pojawił się również jego brat i wielki miłośnik sportu, a kolarstwa szczególnie, książę Fryderyk. W Danii nastąpił ciąg dalszy uroczystości. W rodzinnej miejscowości Glyngore powitało go 10 tysięcy ludzi.

Vingegaard z płaczącego podczas prezentacji w kopenhaskich Ogrodach Tivoli, bo to w Danii rozpoczął się tegoroczny Tour de France, przeobraził się w trzy tygodnie w uśmiechniętego, pewnego siebie, radosnego chłopaka. Aby to osiągnąć, przeszedł długą, pełną przeszkód drogę. Przede wszystkim wygrał wewnętrzną walkę z samym sobą i psychicznymi słabościami.

Z pewnością jest dziś bardziej znany od swojej słynnej teściowej, a może nawet od rodziny królewskiej. „Mały kolarski książę stał się królem” – napisał nazajutrz po zwycięstwie w Paryżu duński dziennik „Jyllands-Posten”.

Teoretycznie, to nie miało prawa się wydarzyć. 25-letni Vingegaard 24 lipca na Polach Elizejskich w Paryżu odniósł jedne z najbardziej prestiżowych zwycięstw w świecie sportu. I przy tym niemal całkowicie niespodziewane. Wygrał Tour de France. Pokonał dwukrotnego zwycięzcę wyścigu, Słoweńca, mocnego faworyta, Tadeja Pogačara.

Nawet w peletonie był do tej pory kolarzem drugiego, a może nawet trzeciego szeregu. Mimo drugiego miejsca w ubiegłorocznej „Wielkiej Pętli” niewielu widziało w nim przyszłego zwycięzcę wyścigu. Kartka papieru z listą jego dotychczasowych zwycięstw była niemal tak samo blada, jak on sam, a dobrze znane rywalom problemy mentalne nie pozwoliły traktować go z pełną powagą jako kandydata do triumfu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi