Po spotkaniu powiedziano Lipcowi, żeby nie myślał już o politycznych szarżach, które do niczego dobrego nie prowadzą. Minister odwiesił więc władze PZPN i wszystko wróciło do normy. Cztery miesiące później stracił stanowisko, a wkrótce i wolność.
Jednak w kwietniu 2007 roku na wybór gospodarza Euro do Cardiff Tomasz Lipiec leciał jeszcze jako minister. Z Warszawy wystartował samolot czarterowy z delegacją polską i pięcioma dziennikarzami (tylko tylu wobec niedużej wiary w sukces). Poleciał do Kijowa, gdzie na pokład weszła delegacja ukraińska. Kiedy Hryhorij Surkis zobaczył Lipca, niemal rzucił się na niego, krzycząc: „To ty chciałeś nam wbić nóż w plecy!”. Miło nie było.
Spotkanie z Wałęsą
Gwarancje rządowe dla projektu dał lewicowy rząd Marka Belki (2004). Starania o turniej przypadły na okres rządów Prawa i Sprawiedliwości (2005–2007, premierzy Kazimierz Marcinkiewicz, Jarosław Kaczyński), a przygotowania i finały odbywały się, kiedy rządziła Platforma Obywatelska (2007–2012, premier Donald Tusk). W roku 2005 drugą kadencję prezydencką kończył Aleksander Kwaśniewski. Zastąpił go Lech Kaczyński, a po jego tragicznej śmierci w katastrofie smoleńskiej prezydentem został Bronisław Komorowski.
W takich okolicznościach nie mogło nie dochodzić do konfliktów. Mimo że teoretycznie w sprawie Euro wszystkie siły polityczne w Polsce były po tej samej stronie, burzę mózgów dla wspólnego dobra raczej trudno było zaobserwować.
Solą w oku polityków PiS stawała się rola Lecha Wałęsy. On sam wykazywał umiarkowane zainteresowanie Euro, jednak PO zdawała sobie sprawę z siły propagandowej futbolu i Donald Tusk czy Paweł Adamowicz nie musieli długo namawiać Wałęsy, żeby zaangażował się w starania Polski.
Tym bardziej że UEFA była zainteresowana Wałęsą. Ze wszystkich polskich polityków, biznesmenów i działaczy sportowych, pracujących na rzecz Euro, jedynie Lech Wałęsa był postacią, która robiła na zachodnich delegatach wrażenie. Podczas jednej z wizyt prezydenta UEFA Michela Platiniego spytano stronę polską, czy możliwe jest spotkanie z polskim laureatem Nagrody Nobla.
To było jeszcze przed przyznaniem Polsce praw organizatora, czyli wtedy, kiedy rządziło PiS. A oni kręcili, że niby tak, ale to nie jest takie proste, bo śmo i owo. Wyraźnie tego nie chcieli.
PZPN dogadał się więc z władzami Gdańska, które zaaranżowały spotkanie na pozór przypadkowe. Kiedy w restauracji nad Motławą delegacja UEFA była podejmowana kolacją przez władze Gdańska, okazało się, że w sali obok kolację je Lech Wałęsa. Oczywiście doszło do spotkania, zdjęć oficjalnych i od tej pory Polska miała po swojej stronie atut w osobie jednej z najpopularniejszych na świecie postaci przełomu XX i XXI wieku.
Wałęsa oczywiście głośno mówił, jak bardzo się cieszy z perspektywy kibica, który w swoim rodzinnym Gdańsku będzie mógł oglądać najlepszych piłkarzy Europy. Skoro on, będąc internowany, nie mógł jeździć na mecze, to teraz piłkarze przyjadą do niego. Wszystkie agencje prasowe to cytowały, więc lepiej być nie mogło.
Były prezydent chciał zostać członkiem delegacji polskiej do Cardiff, gdzie ogłaszano decyzję o gospodarzu, jednak otoczenie ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego było temu przeciwne, bo on też udawał się do Cardiff i nie chciał konkurencji. Podobnie jak prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko.
Skończyło się tak, że Wałęsa nagrał swoje wystąpienie, które na telebimie w sali ratusza w Cardiff wyświetlono członkom Komitetu Wykonawczego UEFA, podejmującym decyzję o wyborze gospodarza.
Oprócz prezydentów Kaczyńskiego i Juszczenki w Cardiff obecny był premier Węgier Ferenc Gyurcsány. Nawiasem mówiąc, to on i Władimir Putin podpisywali na Kremlu konkurencyjną wobec planów Unii Europejskiej umowę Gazpromu z węgierskim MOL-em, a Viktor Orbán, jako szef opozycji, był temu przeciwny. Dopiero później mu się odmieniło.
Człowiek małej wiary
Każdy kraj aspirujący do roli gospodarza Euro 2012 miał ambasadorów projektu. W Polsce byli to: Grzegorz Lato, Włodzimierz Smolarek, Jerzy Dudek, Leo Beenhakker oraz Irena Szewińska. Latę znał od roku 1974 cały piłkarski świat. Jerzy Dudek, po „tańcu” w bramce w serii rzutów karnych, która w roku 2005 przyniosła zwycięstwo Liverpoolu w Lidze Mistrzów, był jednym z najpopularniejszych bramkarzy na świecie. Holender Leo Beenhakker w roku 2007 był selekcjonerem reprezentacji Polski. Irena Szewińska z siedmioma medalami olimpijskimi i członkostwem w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim miała wejście na wszystkie salony.
Ukraina postawiła na mistrza tyczki Siergieja Bubkę, mistrza świata w boksie Witalija Kliczkę oraz dwóch zdobywców Złotej Piłki: Olega Błochina i Andrija Szewczenkę. Nawiasem mówiąc, kiedy ci mistrzowie się witali, Szewczenko i Dudek nie przesadzali z czułościami. To właśnie strzał Ukraińca obronił Polak, co ostatecznie przypieczętowało zwycięstwo Liverpoolu nad AC Milan. Teraz znaleźli się po tej samej stronie.
Węgrzy nie mieli takich mistrzów, więc rolę ambasadora powierzyli Jenö Buzánszkyemu, ostatniemu żyjącemu członkowi Złotej Jedenastki, legendarnej drużyny z początku lat 50. Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że ktoś poza jego wiekowymi rówieśnikami go pamiętał. Małżonka zmarłego jesienią 2006 roku Ferenca Puskása też nie miała dość sił i argumentów, aby zapewnić zwycięstwo swojemu krajowi. Chorwat Davor Suker, król strzelców mundialu we Francji, miał zapewniać głosy wspólnej kandydaturze Chorwacji i Węgier, ale też nie dał rady.
Włosi mogliby teoretycznie przywieźć do Cardiff co najmniej kilkunastu mistrzów świata, ale tego nie zrobili. Uważali, że są stuprocentowym faworytem i nie muszą się specjalnie starać, bo i tak otrzymają prawo organizacji niemalże „z urzędu”.
Dla podkreślenia swoich możliwości i potencjału na kilkanaście godzin przed ogłoszeniem wyników (w samo południe 18 kwietnia 2007 roku) ustawili przed wejściem do ratusza kilka czerwonych samochodów Ferrari. Miały mówić same za siebie, niczym gole strzelane przez pokolenia gwiazd calcio na wszystkich stadionach świata.
Prezydent UEFA Michel Platini nieoficjalnie popierał kandydaturę Włochów. Z jego kalkulacji wynikało, że ich zwycięstwo jest niezagrożone. Podzielił się tą wiedzą ze swoim przyjacielem Zbigniewem Bońkiem, który uznał, że nie warto angażować się w przegraną sprawę. Dlatego do 18 kwietnia jego nazwisko nie pojawia się w gronie osób pracujących na rzecz polskiej kandydatury. To się zmieni dopiero później.
Magia Surkisa
Wyboru gospodarza dokonywał Komitet Wykonawczy UEFA. Osiem osób głosowało za Polską i Ukrainą, cztery za Włochami. Nikt nie oddał głosu na Węgry i Chorwację. Ponieważ większość była bezwzględna, druga runda okazała się zbędna. Mówiono, że do tych ośmiu osób przemówiły argumenty Hryhorija Surkisa, ale nikt nie ma odwagi sprecyzować, na czym polegały.
To był szok, a dla Polski wyzwanie. Do turnieju pozostawało pięć lat, w czasie których należało zbudować cztery stadiony, w tym ten najważniejszy – w Warszawie. A do tego drogi, lotniska, dworce, hotele. „Cały naród budował swoje Euro”, chociaż kłócono się o wszystko (z lokalizacją Stadionu Narodowego włącznie), a zmiany na kierowniczych stanowiskach nie sprzyjały postępowi prac.
Na mocy ustawy powołano spółkę Skarbu Państwa Pl.2012 dbającą o przygotowanie do turnieju pod względem infrastruktury. Na jej czele stanął zaledwie 32-letni biznesmen z Gdańska Marcin Herra. Spółka wywiązała się z zadań do tego stopnia, że po turnieju zmieniła nazwę na pl.2012+ i z Herrą jako prezesem została operatorem Stadionu Narodowego.
Druga spółka Euro 2012 Polska, utworzona przez PZPN, była całkowicie zależna od UEFA, która w sprawach sportowych miała głos decydujący. Można było mówić wręcz o dyktacie europejskich władz piłkarskich, które traktowały Polskę i Ukrainę (jak i każdego innego gospodarza meczów pod egidą UEFA) jak ubezwłasnowolnionego wykonawcę. Dewiza UEFA: „Wy dajecie scenę, a my widowisko”, oddawała podział kompetencji.
Na czele tej spółki stanął Adam Olkowicz, działacz PZPN z Lublina, znany głównie z tego, że rozmawiał w językach prawie wszystkich narodów byłego Związku Radzieckiego. Na to stanowisko (i siłą rzeczy dyrektora turnieju w Polsce) rekomendował go Grzegorz Lato, który w październiku 2008 roku zastąpił Listkiewicza na stanowisku prezesa PZPN. Odchodzący szef związku, który w znacznym stopniu przyczynił się do sukcesu, został przez Latę odsunięty od prac przy turnieju. Upomniała się o niego UEFA, więc powierzono mu stanowisko doradcy dyrektora turnieju. Olkowicz nie tylko nie prosił Listkiewicza o rady, ale powiedział mu wprost, że nie musi przychodzić do pracy.
Turniej w Polsce był bardzo udany, bo pokazał, że potrafimy przygotować wielką imprezę sportową. Tyle że piłkarze znów przegrali. Ale i tak mamy co wspominać.