Do tej pory bez jego udziału, a przynajmniej wiedzy, żadne tego rodzaju spotkanie nie mogło dojść do skutku. Przestał być szefem związku, ale jest wiceprezydentem UEFA, który – jak sam podkreśla – chce nadal pomagać Polsce.
Nie wiadomo jednak, czy Polska tego chce. Po tym, jak zachował się Sousa, na Bońka spadły gromy, bo Portugalczyk to był jego wynalazek. Kiedy okazało się, że Sousa nie ma nie tylko odpowiednich do pracy z reprezentacją narodową kwalifikacji, ale i zwykłej klasy, Boniek oberwał jako ten, który dał mu odpowiedzialną i dobrze płatną robotę, z nikim tej decyzji nie konsultując.
W dodatku, zdaniem następców, podpisał kontrakt, który może okazać się dla związku kłopotem. Takie niefortunne decyzje personalne na niższych szczeblach już mu się zdarzały i jego popularność poleciała w dół.
Dopóki miał władzę i mógł coś załatwić, ustawiała się do niego kolejka uniżonych petentów. Teraz już nie, więc zostało tylko kilku klakierów, którzy swoją czołobitnością mu nie pomagają.
Lewandowski i nic nie jest jasne
To był rok Roberta Lewandowskiego. 41 bramek w Bundeslidze zapewniło mu prestiż, bo pobił blisko 50-letni rekord Gerda Muellera. Został po raz szósty królem strzelców ligi niemieckiej i najskuteczniejszym napastnikiem lig europejskich. To musi robić wrażenie.
Toteż kiedy „France Football" przyznał mu w plebiscycie „Złotej Piłki" drugie miejsce na świecie, za Leo Messim, wielu Polaków uznało międzynarodowy werdykt dziennikarzy za niesprawiedliwy. Ich zdaniem Lewandowski zasłużył na zwycięstwo.
Drugie miejsce to i tak więcej, niż osiągnęli Kazimierz Deyna i Zbigniew Boniek (obaj zajęli trzecie). Tyle że oni zapracowali na te pozycje dzięki swojej grze w reprezentacji na mistrzostwach świata, na których Polska zajmowała dwukrotnie trzecie miejsce.
Lewandowski zagrał na mundialu raz i bramki nie strzelił. W tym roku w 12 meczach zdobył 11 goli, z czego trzy w finałach Euro. Każdy by tak chciał. To dlaczego Polska, mając w składzie najlepszego napastnika świata, nie odniosła żadnego sukcesu?
Niby nikt nie ma do niego pretensji, a jednak coraz częściej rodzi się refleksja, że mógłby dać od siebie coś więcej. On się nigdy nie dąsał, nie narzekał, że mu partnerzy nie podają, zazwyczaj logicznie tłumaczył porażki i robił wszystkim nadzieje, że będzie lepiej.
Ale ponieważ ma absolutnie wyjątkową pozycję sportową, jest wzorcem zawodowca, dorobił się fortuny, którą umiejętnie powiększa, osiągnął status, jakiego nikt przed nim w polskiej piłce nie miał. Kiedy Sousa zaczynał pracę z reprezentacją, zaczął od telefonu do Lewandowskiego (fakt, że innych reprezentantów nie znał).
I ten sam Sousa powiedział przed meczem z Węgrami, że wspólnie z Lewandowskim zadecydowali, że piłkarz w tym meczu nie wystąpi. Mimo że jest zdrowy, a odpoczywać mógł cztery dni wcześniej, gdy graliśmy z Andorą.
Kilka osób z kręgów bliskich reprezentacji uważa, że taka była wola „Lewego", a trener w jakimś sensie go chronił. Jakkolwiek by było, decyzja okazała się wysoce niefortunna i kosztowna. Polska przegrała z Węgrami, co sprawiło, że nie przystępujemy do baraży w roli gospodarza.
Lewandowski dopingujący kolegów z ławki rezerwowych to smutny widok. Za porażkę słusznie oberwało się Sousie. Ale Lewandowski stracił być może ostatnią szansę na drugi występ na mundialu, a przy okazji sporo ze swojego wizerunku.
On powinien wiedzieć, że jest obserwowany jak nikt inny, każda jego reakcja wywołuje komentarze, a ośmiosekundowe milczenie przed odpowiedzią na pytanie telewizyjnego reportera po nieudanym meczu może być wyrokiem na selekcjonera.
Jeden z bardzo znanych i życzliwych Lewandowskiemu trenerów powiedział, że o takim piłkarzu marzy każdy selekcjoner. Ale jest on też obciążeniem dla reprezentacji i osób z nią pracujących. Jego dominacja wykracza poza boisko, wszyscy się z nim cackają lub boją się zwrócić mu uwagę, żeby się nie obraził, a to nie sprzyja budowaniu dobrej atmosfery i nie zawsze przynosi korzyści.
Następca Paulo Sousy dostanie w spadku po nim i ten problem.